Выбрать главу

Ewa cicho mówiła do samej siebie, po prawdzie do tych odległych, piorunowych błyśnięć — spowiedź powszechną wylewającą się z duszy. Bo tam był anioł groźny nad niezgruntowanymi wodami… Skrzydła jego od zachodu na wschód… śniło się, że z jego niezmiernej ręki, kołyszącej kadzielnicę ponad otchliskiem, pada ognisty miecz w dalekie rozcieki, skąd wracał może bezsilny od pracy rybak lub żeglarz, który stracił ostatnią nadzieję. Przy tym świetle niemym a tak nieskończenie wymownym — poczynała widzieć z poczwórną siłą swe sprawy. Oczy jej zagłębiały się w duchową pomrokę, a rozum stawał raz w raz w wielkich olśnieniach. Rozważała w głębi duszy swej, co ma czynić. Czuła głębokością serca, że nie zobaczy już nigdy Łukasza. Tęsknota stoczyła jej duszę, a żal zniweczył jestestwo. Wyjścia nie było. Tak miało zostać na zawsze. Niegdyś jej mówił: „Gdy mię porzucisz, będę straszliwie nieszczęśliwy…”. Te słowa własną jej krwią były wypisane w sercu. A teraz — on to ją właśnie porzucił. Cóż mogło wyrazić straszliwą prawdę tego pewnika? Nasuwało się proste pytanie: czy można żyć jeszcze, jeszcze dalej? I, jak powtórny brzask morskiej latarni, świetlała odpowiedź, że trzeba — albo przestać żyć — albo spodleć i ohydnie pogodzić walkę wewnętrzną ze sprawami życia. Należy wybrać. Ale cóż wybrać? Kochać i tęsknić — marzyć, żeby przyszła znowu chwila rozkoszy cielesnej, żeby wszystkie inne na szereg lat zatłukła swoim ogromem?

Nowy błysk myśli, co, zda się, na morzu wyrósł i przebiegłszy otchłań ciemności przeszywał wskroś duszę, błysk nowy, bezlitosny w swej nagości: któż to jest Łukasz?

Wszakże Łukasz jest to mężczyzna jak tysiące tysięcy innych na świecie. Kochał dawniej inne kobiety i podeptał je, odchodząc w swoją stronę. Kochał żonę i odchodząc podeptał ją na miazgę. Ten, którego tak uwielbiała! Dla którego poświęciła wszystko — został w pamięci z całą okropnością męskiego pożądania. Ponad duszę, ponad najlepszą część ludzkiego jestestwa zapragnął bardziej rozkoszy cielesnej! Nie pytał się, czy połamie ciało, czy zdepcze duszę. Jego żądza zmysłowa była ponad wszystko.

Znów nowy, senny, daleki znak z czarnego morza: — a ty sama, a ty?

Ja jestem — wyznawała — tak samo grzeszna jak on. Wszakże nie dosyć by było ujrzeć jego twarz jedyną na ziemi. Wszakże nie dosyć by było utonąć w ukochanych oczach. Zawrzeć ustami rozpalone usta… Wszakże tli się w piersiach nieugaszone pragnienie wieczyście nowego grzechu z nim!

Och, być przezeń znowu przewróconą, zduszoną, pokonaną! Zesłabnąć w uścisku jego dłoni — i ustąpić! Poczuć na sobie jego ciężar. Zamknąć oczy i dobrowolnie oddać mu się na łaskę. Na łaskę! Ustami czuć jego usta, nasycić się jego ciałem i oddać mu na własność swe ciało…

Myśli rozpierzchły się w nicość. Zostało tylko drżenie spalonego ciała. W pamięci wspomnienie fizyczne Łukasza. On jeden był i jest na świecie! Widziała oczyma przedział boczny w jego włosach, kołnierz i rękawy szarego surduta… Słyszała jego szept, gdy po chorobie wbiegł do jej pokoju i chwytał przemocą oddech przestrzelonymi płucami. Widziała najdroższy uśmiech, rodzący się w surowej twarzy, rodzący się jak zorza nad ciemnością morską. Była bliską jego ust. Usta różowe… Białe zęby w głębi ciemnego zarostu… Wargi szepcą bezmyślne wyrazy, w których zamknęło się szaleństwo rozkoszy. Padały teraz te wyrazy w jej serce, na ramiona, na plecy, na piersi, uda, jak jego pocałunki obłąkane, gdy kazał zdejmować suknie i przyciągał bezsilną na swe kolana.

Załamanymi rękoma dusiła serce walące w piersiach i usiłowała spętać szaleństwo. Zbliżała się do siebie samej ze wspomnieniem zabitego dziecka, z łańcuchem piekielnych dni i nocy. Wlokła samą siebie pod pręgierz. Stawiała sobie przed oczy hańbę bezgraniczną i wstyd poznany.

Błysk źrenic powitał nowy błysk światła w morzu. Rozmyślanie stało się zimne, chłoszczące, jak samo morze, które się drze w ciemności.

Grzech!

Zuchwały krzyk w duszy: czy jest grzech?

Skąd się wziął, dlaczego przyszedł? Jest, jak mówił wówczas młody ksiądz, przeciwko niemu rozum własny, inny rozum, zewnętrzny, wielki a niezmierzony… Jakże się może dokonać grzech wbrew woli tamtego rozumu? Jakim sposobem wynika bunt cielesny, bezprzykładna żądza, jak przed chwilą? A z żądzy tej jakim sposobem jedna za drugą wychodzą zbrodnie? Wspomniała wszystko od początku do końca, ujrzała dawną wolę i dawny rozum, jak samochcąc podniosły się z nicości i wydźwignęły ponad Boga. Mogła teraz dokładnie odróżniać dawną niewiadomość od teraźniejszej wiedzy — i cicho, cicho uśmiechała się, patrząc na siebie dawną, minioną, przeszłą, skończoną…

Nowy, silny krzyż światła latarni przerąbał ognistym ramieniem otchłań. Dusza Ewy dźwignęła się i podniosła. Mówiła do ciemnego morza:

„Dążyłam do swego celu. Cel mój był — Łukasz. Podeptałam wszystko, co było na mojej drodze. Podniosłam rękę na Boga. I odstąpiła mię łaska. W tym dniu, gdy byłam w łasce, ukazał się przede mną Łukasz. On się stał wieczną pokusą mego serca. Jest. Dlaczego tak się stało?

Teraz — mówiła nie spuszczając oczu ze świetlistych pełgań — muszę dać woli boskiej zadośćuczynienie, które będzie karą za moje grzechy. Kara, jaką ponoszę, sprawi, że sprawiedliwości boskiej stanie się zadość. Za zniewagę Boga dźwigam na ramionach moje cierpienie. Potrzebne jest Bogu moje cierpienie. Z niego wyrasta, jedynie z niego, najcudniejszy kwiat ziemski: skrucha. Ze skruchy, jakoby z kwiatu, ulata zapach: mądrość pokuty. A z pokuty staje się tajemniczo — świętość.

— Tak to — dumała — z mej nocy, gdym zabiła dzieciątko, wyrasta moje cierpienie. Z cierpienia kwiat ziemski: skrucha”.

Śmiech głuchy zabulgotał we łzach przepełniających piersi. Głowa zwisła na poręcz fotelu, gdyż myśli płynące przez głowę obróciły się w głupstwo. Poczęło ćmieć[110] w całym jestestwie głuchonieme, samo w sobie bytujące cierpienie. Obmierzłym stał się czas, sam dla siebie bytujący — przestrzeń pusta… Czas, nienapełniony niczym oprócz ćmiącego bólu, ukazał się jak wróg żywy, pełen mocy diabelskiej. Stał przed oczyma olbrzymi, nieprzebrany i niezwyciężony, jak Liguryjskie Morze.

Rozdarł ciemności błysk nowy i rzucił w duszę niczym niezachwianą niezłomność pragnienia.

Zniweczyć czas pusty! Rozedrzeć długość jego szaloną i zmiażdżyć ją w sobie! Nie czekać już i nie drżeć całym ciałem na rozkaz złudzeń oczu i pamięci! Nie pragnąć już rozkoszy cielesnej i nie pamiętać o nocy rodzenia. Nie pamiętać, nie pamiętać, nie pamiętać! Na wieki zapomnieć!

Odejść i spocząć między lądem i falą wieczną…

Głębokie drżenie wewnętrzne. Czy to tam szatan świetlisty przez środek ciemności idzie?

Zalśniły ruchome odmęty wodne. Poślizgnęło się światło morskie z fal na fale. Zdało się oczom skostniałym, że ujrzały w mroku… Marzenie dziwne i straszliwe.

Śniło się im widziadło mocnego anioła, który zstąpił z niebios i stoi w głębiach nocy, odziany obłokiem.

Postawił prawą nogę na morzu, a lewą na ziemi. Stojąc tak na morzu i na ziemi, podniósł rękę swoją ku niebu. Skądże w uszach te słowa straszne, równe morzu i niebiosom, wichrowi i wschodzeniu słońca, które drżeniem prędkim przejmują jak od trzaskania piorunu?…

вернуться

ćmieć — dziś popr. forma: ćmić; tj. ledwo dostrzegalnie świecić.