Выбрать главу

— Dużo pan wygrał?

— Dużo.

— A dużo też pan przegrał?

— O, dużo! Przegrałem już ostatni sen.

Glamis hath murdered sleep, and therefore Cawdor shall sleep no more! — Macbeth shall sleep no more[124]!”.

— Nie rozumiem.

— Bo też nie należy do rzeczy najłatwiejszych dokładne zrozumienie mowy bombiarza, który sobie w łeb strzela.

— Chciał strzelić…

— Strzela sobie w łeb tylko ten, kto tego mógł chcieć.

— Zakazuje się panu chcieć tego.

— Mógłby mi tego zakazać tylko ten, kto by mi był poprzednio dał siłę, żebym chciał…

— Ja w imieniu tej właśnie władzy!

— Musiałaby pani przebyć poprzednio wszystkie siedem sfer O-Sir-Isa: mądrość, miłość, sprawiedliwość, piękność, wspaniałość, wiedzę, nieśmiertelność — i zejść dopiero do tej spelunki. A pani nosi pantofle?

— Cóż to za pytanie?

— Chciałbym wiedzieć, czy pod jednym z nich siedzi — mąż?

— Noszę pantofle, nawet w dniu dzisiejszym mokre i podarte, ale męża… niestety…

— To może pani zechce zostać moją żoną, żebym mógł zająć wakującą posadę.

— Ależ naturalnie! Tylko musi się pan jeszcze odegrać.

— Nie, już nie! Już mi teraz nie potrzeba. Zresztą — najniższa stawka pięć franciszków, a ja nie mam nawet na zapłacenie za kieliszek wina, który tu przed swą śmiercią wypiłem.

— Pożyczę panu trzy tysiące franków. Ale pan powie, dlaczego to już panu nie są pieniądze potrzebne?

— Od czasu, kiedy w Polsce idee zostały wydeptane obcasami proboszczów, szlachciców, fabrykantów i szanownych panów dziennikarzy, kiedy, uważa pani, rozmnożyły się tam „stany posiadania”, nie miałem innego wyjścia, tylko zdobyć pieniądze i tworzyć „stan posiadania” dla wydeptanych ideów[125] za pomocą… pieniędzy. Słyszała pani kiedy podobne chryje? Tymczasem — wygrałem — przegrałem — dwadzieścia centimów. Trzy tysiące franków? A jeżeli przegram i to?

— Ha! Wówczas…

— Widzi pani — po raz drugi kłaść w retortę te wszystkie czynniki, z których się wyprodukowuje odczynnik woli…

— Wówczas pożyczę panu jeszcze jeden biały tysiąc.

— Czy pani dziś wygrała?

— Ja… dziś? A tak.

— Skąd pani do mnie przyszła?

— Któż to wie?

— Należałoby przypuścić, że pani jest posłem z kraju Agni, z ziemi intelektu tworzącego, z okręgów ducha czystości…

— Chodźmy, panie literacie!

— Ale pani będzie przy mnie, gdy zacznę grać?

— Będę.

— Nie odejdzie Agni na krok, na krok?

— Na krok!

— Idźmy.

— Muszę jeszcze oczyścić swe suknie i poprawić włosy. Niech pan mi od tego kelnera przyniesie, z łaski swej, miotełkę, bo ja go się grubo lękam.

Jaśniach znikł w zagłębieniu sali. Po chwili wrócił w towarzystwie pomarszczonej wiedźmy, ohydnej powierzchowności, która pomogła Ewie oczyścić się i uczesać. Po chwili trzy tysiące franków znalazły się w ręku Jaśniacha. Płacąc za wino swoje i Ewy, zmienił jeden tysiąc na złoto. Wyszli. Właśnie przebiegała winda i zagarnęła ich na górę.

Była godzina dziesiąta, gdy wchodzili na salę gry. Teraz tłum był największy. Dookoła każdego stołu tłoczyły się nieruchome gromady. Ewa ujrzała znowu odpadki ludzkie, bandę jednostek. W blasku lamp wszyscy wydawali się dziwnie zmętniałymi od troski. Patrzyła teraz obojętnie na tych gentlemanów i damy, których wszystkie uczucia, namiętności i popędy zostały sparaliżowane przez jeden nałóg. Rudolf Jaśniach przez czas dosyć długi stał w odrętwieniu przy trente-et-quarante. Ewa niby cień fizyczny jego figury tkwiła bezradnie albo słaniała się w miarę jego poruszeń. Zaczął wreszcie stawiać dwudziestofrankówki na rozmaite strony. Parę razy wygrał, lecz i przegrywał. Był spokojny, zadumany.

Ewa tymczasem myślała, że zarówno on jak inni mają zmysły znieczulone, nerwy dziko drgające, a głowy wypchane jedyną wiedzą skierowaną ku temu jedynie pytaniu — z której strony należy stawiać pieniądze — z prawej, czy z lewej strony białej kresy na suknie. Od niechcenia patrzyła na rysy dziwnej twarzy Jaśniacha i usiłowała zrozumieć, co ona tu właściwie robi obok i w towarzystwie tego człowieka. Przez jeden moment tkwiło w jej piersiach przeświadczenie, że jej dola życiowa, jej los — to obcowanie z nieznanymi mężczyznami, z gatunkiem cudzym jej i wrogim. Inne kobiety znają jednego, dwu, a ona zna ich już tylu!

— Ja jestem piękna… — westchnęła.

I oto pierwszy raz w duszy jej ukazała się radość, wynikająca z racji obcowania ze Szczerbicem, Dwarfami, tym Jaśniachem. Była pewna, że ten nowy kompanion przegra wszystko i, wbrew woli, wbrew samej sobie, pozwalała przemykać się myśli, co też się wówczas z nim stanie. „A jeśli to jest jaki łotr…” — pomyślała niepostrzeżenie.

Nachyliła się, żeby lepiej widzieć. Jaśniach postawił dwa białe papiery po tysiąc franków każdy we dwa miejsca stołu — i po chwili trzymał w ręku dwa nowe. Wówczas wszystkie cztery postawił w jedno miejsce — i cztery nowe sfrunęły ku niemu ze strony croupiera. Czynił to wszystko ociężale, automatycznie, jak człowiek wtrącony przez chorobę w ciężką malignę. Wziął wygrane pieniądze i tylko przesunął je palcem na drugą stronę białej kresy. Ewa schyliła się jeszcze niżej i ciekawie patrzyła ponad ramiona. Serce poczęło kołatać w jej piersiach. Croupier rozłożył karty i przysunął Jaśniachowi osiem tysięcy franków. On wziął z tej górki papierów cztery, włożył zgniecione nerwowo w boczną kieszeń surduta. Dwanaście tysięcy zostawił na miejscu. Croupier rozłożył karty i wnet przysunął graczowi niby książeczkę, złożoną z dwunastu arkuszów[126].

— Może dosyć? — szepnęła Ewa.

Odwrócił ku niej oczy zamglone, smutne i senne. Ujrzała, że grube krople potu okryły jego czoło, łysinę i zagłębienie koło nosa.

— Jeszcze tylko… chwilę… — westchnął.

Książeczkę z dwunastoma tysiącami schował do kieszeni, a dwanaście tysięcy enjeu porozstawiał to tu, to tam ruchami zdecydowanymi, aczkolwiek nad wszelki wyraz obojętnie. Wyglądał jak człowiek, który na pewno wie, co czyni, gdyż tak musi. Kilka jego papierów kasjer zagarnął, ale na inne rzucił mu w dwójnasób. Wystarczyło tego na stawkę z dwunastu tysięcy. Nowa wygrana. Jaśniach wygraną schował w kieszeń, a tę samą stawkę przesunął na noir. Cały stół począł interesować się jego grą. Szczęście znowu dopisało.

Croupier z jadowitym uśmiechem rzucił mu nową paczkę. Jaśniach schował ją do kieszeni i raz jeszcze zaryzykował tę samą sumę. Ewa patrzyła znieruchomiałymi oczyma, z zapartym oddechem na szalone szczęście gracza. Serce prawie nie biło. Zgnieciona pustka stworzyła się w piersiach. Dokoła stołu szeptano, gdy nowa wygrana znikła w kieszeni Jaśniacha.

— Dosyć! — kazała Ewa.

— Jeszcze ten… jeden… Jeśli…

Tym razem grabki kasjera z dość widoczną skwapliwością zagarnęły przegrane dwanaście tysięcy.

— Dosyć… — zdecydował Jaśniach.

Wyszedł z tłumu, ścigany szyderskim spojrzeniem croupiera i szeptem, sykiem, zabójczym śmiechem nienawiści całego tłumu.

— Pięćdziesiąt dwa, pięćdziesiąt trzy… — mówił do Ewy, idąc powoli, ociężale ku wyjściu: — Cóż to znaczy w stosunku do tego, co by trzeba…

— Lepiej może było mieć to, co przed godziną?

— Nie, lepiej jest mieć to, co teraz. Ale to mało.

вернуться

Glamis hath murdered sleep, and therefore Cawdor shall sleep no more! — Macbeth shall sleep no more (ang.) — Glamis sen zabił, dlatego też Kawdor / Nie zaśnie; Makbet nigdy nie zaśnie (Shakespeare, Makbet, akt II, sc. 3, tłum. Józef Paszkowski).

вернуться

ideów — dziś popr. forma: idei.

вернуться

arkuszów — dziś popr. forma: arkuszy.