Выбрать главу

— Tylko ja jestem niezupełnie w porządku. Cha-cha!

W bliskości, a na uboczu od szlaków powozów była ławka między wielkimi drzewami. Tam usiedli. Ewa końcem parasolki rysowała na piasku jakieś ogromne znaki. Pisząc je, pochylała się całym ciałem.

— Zdawało mi się przed chwilą — rzekła w zamyśleniu, a jakoś bardzo poważnie — że jesteśmy w Łazienkach. Tak niedawno!

— Pani jeszcze pamięta to zdarzenie?

— Pamiętam. Ja mam dobrą pamięć. Właśnie przyszło mi na myśl jedno pytanie. Ale to zresztą…

— Co, co?

— Na to nie można po prostu dać odpowiedzi.

— Ja dam odpowiedź na każde pani pytanie!

— Nie, na to dać nie można.

— Niech pani spróbuje!

— Chciałabym dowiedzieć się bardzo prostej rzeczy: czy pan wcale nie wiedział o tym, że… dajmy na to… Ale to darmo pytać…

— Dlaczegóż… darmo pytać!

Uśmiech zapamiętały i drapieżny na jej ustach przemknął.

— Bo ja i tak panu nie uwierzę…

— Ale o co chodzi? Proszę!

— Czy pan wcale nie wiedział, że Łukasz Niepołomski ma przyjechać do Warszawy zaraz wówczas, w lutym, w marcu? Czy pan tego nie wiedział, gdy pan ze mną dobrotliwie rozmawiał w Łazienkach?

— Czy ja tego… Nie, nie wiedziałem! Daję na to moje nieskalane słowo honoru.

— A drugie pytanie…

— Odpowiedzi mojej również pani nie uwierzy.

— No, cóż tam… ja… Drugie pytanie: czy pan wówczas miał zamiar… Ech, co to zresztą warto! Minęło!

— Proszę na wszystko!

— Czy pan miał zamiar już wówczas powiedzieć mi to, co w Nicei? Zresztą — nie chcę już słyszeć odpowiedzi!

— Dlaczego pani taka rozdrażniona?

— Nie jestem rozdrażniona! A może zresztą i jestem. Jeżeli jestem, to przecie tym lepiej.

— Dla pani gorzej.

— Ale dla was lepiej.

— Dla was, to znaczy… nie wiem… Dla kogo lepiej?

— Dla was, dla paniczów, panów, panków.

— Jakoś to dla mnie zbyt tajemnicze. Nic nie rozumiem.

— Ech, rozumie pan! Tylko wewnętrznym rozumem, diabelstwem rozumu. Wie pan, że Niepołomski ożenił się drugi raz?

— Niepołomski… drugi raz! Co pani mówi!

— Tak, tak — i to bardzo dobrze, bardzo bogato. Uzyskał rozwód i ożenił się w Genewie. Bardzo dobry zrobił wybór, bardzo. To człowiek z głową. Teraz pojechał ze swą nową, można by powiedzieć, trzecią żoną na Ocean Indyjski, do Australii, na wyspy Borneo, Celebes, Jawa. Będzie prowadził studia naukowe. Pan wie, gdzie są właściwie wyspy Iles des Pins?

— Co prawda — to nie wiem…

— Niepołomski będzie na pewno na owych wyspach. Panują tam bowiem najdziwaczniejsze obyczaje, które wniwecz obracają nasze pojęcia towarzyskie. Na mieszkankach typu wysp będzie się mógł naocznie przekonać, czym jest moralność. A pan wie, czym jest moralność?

— Nie wiem. Ale teraz rozumiem rozdrażnienie pani.

— Moralność, widzi pan, jest to wynalazek, rodzaj postanowienia obowiązującego wszystkich, rodzaj uchwały gminnej, czasowo przestrzeganej z gminnym pietyzmem.

— To wszystko być może. Ale po cóż mamy o tym myśleć i takimi sprawami się trapić…

— Ja się też nie trapię niczym. Niczym!

— Gdybyż to tak było w istocie! Nie należy się trapić. Należy brać życie z jego strony świetlanej, słonecznej, jasnej. „Żyj — naśpisz się do syta w trumnie” — mówi mój ojciec. Cała mądrość życia, nie wiem jak tam dla kogo, ale dla mnie zawiera się w tej angielskiej piosence:

To-morrow the sun may Be shining, although it is cloudy to-day[152]

— Nie rozumiem nie tylko mądrości, ale nawet jednego słowa.

— Jutro może nam słońce zaświecić… — mówił Szczerbic cicho, głosem, który się ledwie z jego ust wymykał. Tchu brakło.

Ewa spojrzała na niego z ukosa i spostrzegła wzruszenie. Sprawiło jej to satysfakcję. Uśmiechnęła się ohydnie. Śmiertelna nienawiść, jak zbrodniarz skradający się ku ofierze, chyłkiem prześlizgnęła się po jej twarzy. On znowu jął powtarzać swe angielskie przysłowie z pewnym upojeniem.

— Chodźmy stąd! — rzekła wstając porywczo z miejsca i idąc naprzód w głąb pustej, bocznej uliczki.

Szczerbic szedł obok w milczeniu. Gdy byli w głębi drzew i naokoło nie było widać nikogo, nieśmiało, trwożnie, prawie z rozpaczą usiłował pochwycić jej rękę. Wyrwała tę rękę natychmiast i zwróciła na niego piekielne, iście czartowskie oczy.

— Jeżeli pan ośmieli się… raz jeszcze!

Patrzyła mu prosto w oczy zezem odpychającym. Szczególniejsza przyjemność, rozrastająca się do rozmiarów radości, szerzyła się w niej, gdy widziała, jak jego gładkie, starannie wygolone, a w owej chwili pąsowe policzki drgają od ściskania szczęk, drgają boleśnie i wściekle, drgają raz w raz. Szukała w głowie sposobu, jak by postąpić, żeby te szczęki zaciskały się coraz szybciej i coraz szczelniej… Poszła znowu naprzód, jakby wcale nie wiedziała o tym, że on obok, nieco z tyłu idzie. Gdy zaczął mówić, zatrzymała się i zwróciła na niego bezlitosne oczy.

— Cóż pani chce zrobić ze mną? Znowu odejść? Znowu gdzieś uciec?

— Zrobię, co zechcę.

— Nie, nie!

— Cóż pana to obchodzi, co ja ze sobą zrobię?

— Jużem mówił… Jużem… tam w Nicei…

— Ach… na górę?! Cha-cha…

— Nie, nie! Tylko nie odchodź! Na samą myśl, że znowu znikniesz — szaleństwo! Teraz cię zobaczyłem i pomyślałem, że to Bóg mi cię zesłał.

— O, tak, Bóg panu sprzyja w zamiarach.

— Myślałem, że pojechałaś do Paryża, więc się tu przywlokłem. Ten Horst powiedział mi, że cię nie ma w Warszawie. Co chcesz, żebym zrobił? Powiedz! Niepołomski nikczemnie cię zdradził… Słuchaj… ożenił się z inną…

— Przede wszystkim — ja nie jestem wcale dla pana jakaś ty

— Jesteś dla mnie! Nie będę mówił inaczej… No, w tej chwili… Powiedz, co mam zrobić, żebyś mię nie opuściła. Zażądaj, czego tylko chcesz.

— Jestem wolna. Staraj się pan o moją rękę. Kto wie?

Szczerbic zachłysnął się.

— No — i jakże? — nastawała.

— Dobrze, dobrze, doskonale! Ale jedno pytanie…

— Tysiąc pytań!

— Czy mogłabyś pokochać mię tak jak Niepołomskiego? Odpowiedz! Mówisz zawsze prawdę, więc odpowiedz!

— Tego nie wiem.

— Tak, nie możesz powiedzieć, że mię pokochasz. Chciałabyś sprzedać mi się za najwyższą cenę. Dobrze — ja kupuję. Ale oddaj mi swoją miłość. Przysięgnij, że o nim zapomnisz.

— Nie zapomnę o nim nigdy, nigdy, przenigdy! I niech pan już do mnie nie mówi, bo pójdę!… Jeżeli pan ma zamiar jeszcze o tym…

— Muszę o tym mówić! Nie zapomnę nigdy twoich oczu, gdy przyszedłem do owej nory żydowskiej… tam w mieście, gdzieś mieszkała. Twoje oczy wówczas! Oczy patrzące z nieba. Oczy zabite. Taka miłość, jak twoja wtedy, gdym wspomniał o Niepołomskim.

— Niech pan już przestanie…

— Pomyśl, czy nie lepiej…

— Cóż takiego?

— Jeżelibyś została moją żoną… Trzeba by przełamywać milion trudności… A gdybyś nią wreszcie została, to okazałoby się, że nie możemy żyć razem, bo ty kochasz Niepołomskiego…

— No, więc rozejdźmy się teraz…

— Życie świata mojego jest to życie, którego nie znasz… — mówił cicho. — Nie mógłbym żyć poza tym światem. Muszę żyć w kraju. Tam mam ojca, który włada majątkiem całej naszej rodziny, więc i moim. Mogę żyć, jak chcę, i robić, co chcę, ale dopóki jestem nieżonaty, dopóki jestem cząstką rodziny. Ożenić się bez woli ojca nie mogę. Wydziedziczy mię albo ograniczy do minimum moją schedę. A pomyśl, czy mógłby się zgodzić na moje małżeństwo z tobą. Powiedz bez gniewu.

вернуться

To-morrow the sun (…) to-day (ang.) — Jutro słońce zaświecić może, choć jest pochmurno dziś.