Ale cyrk.
Mimo wszystko ja też byłam ciekawa, czy małemu piromanowi uda się zapalić ognisko jedną zapałką.
Udało się. W gęstniejącym mroku zatrzepotał pierwszy języczek płomienia. Powitano go takim wyciem, krzykami i piskiem, jakby przy ognisku zebrali się drżący z zimna ludzie pierwotni.
– Brawo! – Igor wyciągnął do chłopca rękę, mocno uścisnął jego dłoń i z uśmiechem zwichrzył mu włosy. – Mianuję cię strażnikiem ognia!
Twarz Aloszki wyrażała dumę.
Pięć minut później ognisko rozpaliło się na dobre. Dzieci rozmawiały, śmiały się, szeptały, odbiegały na bok i wracały, dorzucając do ognia jakieś gałązki i szyszki, próbowały przypiec nabite na patyki kawałki kiełbasy. Radość i zabawa. Igor siadał pomiędzy dziećmi, wtrącał do rozmów jakieś błyskotliwe powiedzonka, wywołując wybuchy śmiechu, degustował na wpół spalone kiełbaski, powstrzymywał tych, którzy ze zbytnią gorliwością pchali się do ogniska. Dusza towarzystwa… Galina też była oblepiona swoimi dziewczętami. I tylko ja siedziałam wśród weselącego się tłumu jak idiotka, odpowiadając bez sensu na pytania dziewczynek, zbyt późno wybuchając śmiechem i odrywając wzrok od Igora tylko wtedy, gdy on spojrzał na mnie.
Idiotka! Co za idiotka! Jeszcze tylko tego brakowało, żebym zakochała się w człowieku!
Gdy po raz kolejny nie zdążyłam w porę odwrócić wzroku, Igor uśmiechnął się do mnie, wyciągnął rękę i podniósł z trawy gitarę. Od razu zapanowała cisza – dzieci szturchały się i cichły, szykowały do słuchania.
Nagle rozpaczliwie zapragnęłam, żeby on zaśpiewał coś głupiego i bez sensu, coś starego, pionierskiego, o pieczonych w ognisku ziemniakach, o morzu, obozie, trwałej przyjaźni oraz gotowości do wypoczynku i nauki. Żeby tylko prysło to głupie oczarowanie, żebym przestała wymyślać nie wiadomo co i wypatrywać pod ładną powłoką nieistniejące zalety!
Igor zaczął grać i zrozumiałam, że przepadłam. Umiał grać. Melodia była nieskomplikowana, ale przyjemna, a on wcale nie fałszował. W końcu zaśpiewał:
Dwaj chłopcy przypadkiem widzieli
Jak anioł na strych wleciał, skrzydło się bieli
Ukradkiem po schodach na górę się wspięli,
Już niemal skrzydła widzieli.
Powoli weszli do środka
Myśleli – na strychu sam anioł ich spotka,
Lecz patrzą – wśród kurzu pajęczyn pod oknem
Bieleją dwa skrzydła samotne.
Tak, chłopcy, tak właśnie
Aniołem nie jesteś na zawsze
Kradzieżą sumienie obarczysz
Skrzydeł dla wszystkich nie starczy
Chcieliby wzbić się do nieba
Założyć dwa skrzydła – jedyne, co trzeba
Lecz się nie ważyli, nie darmo uczyli
Istnieje pojęcie „nie wolno”.
To nie była piosenka dla dzieci. Wprawdzie słuchały uważnie, ale teraz Igor mógłby równie dobrze odśpiewać przy akompaniamencie gitary kilka twierdzeń matematycznych i też by uszło. Wieczór, ognisko, gitara, ulubiony opiekun – w takiej sytuacji wszystko się podoba.
A ja wiedziałam, że Igor śpiewa dla mnie. Chociaż patrzył w ognisko, chociaż nie śpiewał o miłości, chociaż zamieniliśmy tylko kilka słów. Jakby wyczuł mój nastrój. Może tak właśnie było. Wielu ludzi posiada silną intuicję, choć nie należą do Innych.
Dwaj chłopcy wkrótce dorośli
Różnymi drogami przez życie swe poszli.
Ten został bandytą, a tamten gliniarzem,
Lecz nie są to drogi ich marzeń
Tak, chłopcy, tak właśnie!
Aniołem się nie jest na zawsze
Kradzieżą sumienie obarczysz
Skrzydeł dla wszystkich nie starczy.
Popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Jego palce znowu przebiegły po strunach, cicho powtórzył:
Skrzydeł dla wszystkich nie starczy…
Wybuchła wrzawa.
Piosenka się spodobała, choć nie mam pojęcia, co dzieciaki mogły z niej zrozumieć. Może rozbawił je zwrot „nie wolno”, a może swoim malutkim rozumkiem wyobraziły sobie prawdziwą przygodę – wejść potajemnie na strych, dokąd przyleciał anioł…
Ja myślałam o tym, jak bardzo ta piosenka pasuje do Innych. Do Ciemnych i Jasnych.
Ładna piosenka. Tylko w treści trochę nieprawdziwa. Ten z chłopców, który przyjdzie do nas, założyłby skrzydła. Albo przynajmniej przymierzył.
Dla nas nie istnieje „nie wolno”.
– Ładna piosenka. Tylko bardzo poważna – powiedziała Galina. – To twoja?
Igor uśmiechnął się, pokręcił głową.
– Nie, coś ty. To Julij Burkin. Niezbyt znany wykonawca, niestety *.
– A może by tak coś naszego? – Galina kokietowała go ze wszystkich sił. Głupia…
– Proszę bardzo! – zgodził się bez oporu Igor.
I uderzył w struny, z miejsca nadając rytm i zaczynając opowieść o „najlepszym obozie na świecie, obozie pieśni i przyjaźni”. o to im chodziło! Już od drugiej zwrotki zaczęli śpiewać chórem, nietrudno było odgadnąć następne słowo. Refren o morzu, do którego trzeba biec z opiekunem, bo on też lubi bryzgi wody i piasek, śpiewali pełną piersią.
Wszyscy byli zadowoleni, nawet Galina i jej nastolatki. A gdy Igor zaśpiewał o znalezionym na brzegu kamieniu z dziurką w środku (tak jakby można było wyobrazić sobie kamień z dziurką na zewnątrz!), zauważyłam, że wiele dziewcząt sięgnęło do wiszących na rzemykach kamyków.
No nie! Wyznawcy kurzego boga! A może w Arteku jest specjalny etat dla producenta kamyków z dziurkami? Siedzi sobie nieogolony, podpity facet w swojej pracowni, od rana do nocy wierci dziurki w kamyczkach, a wieczorem rozrzuca je po plaży ku uciesze dzieciarni…
Brak takiego stanowiska byłby strasznym niedopatrzeniem!
Można by pomyśleć, że Igor bawi się równie świetnie jak dzieciaki. Owszem, śpiewał z entuzjazmem, ale… To był entuzjazm na pokaz. On ich zabawiał. Rozweselał. Jego ta piosenka ani ziębiła, ani grzała.
Rozluźniłam się.
Podobałam mu się.
I on mnie też.
Igor zaśpiewał jeszcze kilka piosenek. Potem gitarę przejęła Galina. Zawładnęła nią siłą, instrument stawiał opór, nie chciał wydawać właściwych dźwięków, a ona mimo wszystko odśpiewała „Weźmy się za ręce, przyjaciele” i jeszcze jedną pionierską piosenkę. Nawet chłopiec z czwartego zastępu, któremu ledwie starczyło sił, żeby przyciskać metalowe struny, grał bardziej przyzwoicie.
W końcu Igor klasnął w dłonie.
– Kończymy! Gasimy ognisko i idziemy na kolację!
Przyniesiono skądś dwa wiadra z wodą i zaczęto polewać dogasające drewno.
Stałam, patrząc na jego oszczędne, precyzyjne ruchy. Można było pomyśleć, że Igor nic innego w życiu nie robił, tylko gasił ogniska. Pewnie wszystko tak robi – gra na gitarze, gasi ogniska, pracuje przy komputerze i pieści kobiety. Starannie, stosownie, pewnie, dokładnie.
Od węgli buchała gorąca, biała para, dzieci rozbiegły się na boki. I nagle, nie przestając gasić ognia, Igor zapytał:
– Lubisz kąpać się nocą, Alicjo?
Drgnęłam.
– Tak.
– Ja też. Za godzinę, jak dzieci już zasną, pójdę na plażę, tam gdzie byliśmy rano. Przyjdź jeśli chcesz.
Speszyłam się. Jakie zapomniane wrażenie… Nie ja podrywam faceta, tylko on mnie!
Igor wylał resztkę wody na ognisko i popatrzył na mnie. Uśmiechnął się.
– Będzie mi bardzo miło, jeśli przyjdziesz. Tylko… nie zrozum mnie źle.
– Wydaje mi się, że dobrze cię rozumiem.