Samochód musiałem zatrzymać jako Inny – nikt nie chciał zabrać człowieka bez kurtki. Lekko musnąłem świadomość kierowcy podrasowanej łady w kolorze „mokry asfalt”.
Rzecz jasna, samochód zatrzymał się.
Za kierownicą siedział krótko obcięty, dwudziestopięcioletni chłopak, kompletnie pozbawiony szyi. Głowa łączyła się bezpośrednio z tułowiem, oczy, całkowicie puste, „tęskniły za rozumem”. Za to refleks godny pozazdroszczenia. Niewykluczone, że mógłby prowadzić samochód nawet po utracie przytomności.
– Co? – zapytał, gdy usiadłem z tyłu, obok jego ogromnej skórzanej kurtki.
– Jedź, jedź. Do Moskwy. Wysadzisz mnie na Twerskiej.
I znowu musnąłem go przez Zmrok.
– A… – powiedział chłopak i ruszył. Mimo śliskiej drogi i narzuconego przeze mnie lekkiego otępienia leciał setką. Samochód trzymał się drogi idealnie, jakieś specjalne opony czy co?
Do Moskwy wjechaliśmy od północnego zachodu, wykręcając na szosę Wołokołamską. Dzięki temu niemal cały czas jechaliśmy prosto i przez połowę stolicy przemknęliśmy błyskawicznie. Aż do biura Dziennego Patrolu na Twerskiej.
Kierowca był naprawdę dobry, a trasa pozwalała nie zdejmować nogi z gazu. W dodatku trafiliśmy na falę zielonych świateł.
Gdy przejeżdżaliśmy obok parku Sokolniki, zrozumiałem, że Jaśni mnie zarejestrowali.
Mnie i Pazur.
Ale dogonienie samochodu w porannej Moskwie graniczy z cudem.
Na Twerskiej wysiadłem, wciskając pozbawionemu szyi kierowcy setkę. Rubli.
– A? – wytchnął i zaczął się rozglądać. Oczywiście nic nie pamiętał i teraz za pomocą skąpego intelektu próbował rozwiązać nierozwiązywalne zadanie: jak z podmoskiewskiej trasy przeniósł się do centrum Moskwy?
Nie przeszkadzałem mu w tym.
Kierowca znowu zaskoczył mnie refleksem – łada ruszyła z miejsca niemal od razu. Twarz chłopaka z opadniętą szczęką zwrócona była w stronę bocznej szyby.
Przeciąłem ulicę i skierowałem się ku wejściu do biura.
W poczekalni wisiał papierosowy dym. Z magnetofonu Philipsa leciała jakaś piosenka. Muzyka była potężna, a głos śpiewaka tak ochrypły i niski, że nie od razu poznałem Butusowa:
W otwartym oknie zimny wiatr
Na stole długi spoczął cień
Gość w progu, na nim srebrny płaszcz
Wiesz, czemu odwiedziłem cię
By dać ci siłę
Władzę ci dać
Całować cię w szyję
Całować cię w kark!
Młody wampir, który mrużąc oczy, bezgłośnie śpiewał refren, na mój widok zaniemówił. Drugi dyżurny, równie młody mag – alchemik, już meldował coś przez telefon.
– Czekają na pana – oznajmił. – Na ósmym.
Oniemiały wampir ściągnął windę.
I nagle poczułem, że nie mogę wejść do windy, a tym bardziej wjechać nią na górę. Nie mogę i koniec.
– Przekażcie, że żyję i wszystko ze mną w porządku. Spieszę się – powiedział ktoś wewnątrz mnie.
Wyszedłem z powrotem na Twerską.
Znowu mnie niosło. Bez zastanowienia skręciłem w lewo. Na plac Czerwony.
Jeszcze nie wiedziałem, co mnie tu gnało i po co. Ale musiałem posłuchać tej wewnętrznej siły.
Jednocześnie poczułem, że ożył Pazur Fafnira.
Każda piędź ziemi, każdy centymetr kwadratowy asfaltu były tu przeniknięte magią. Starą, wbitą w kamienie budynków i kurz drogi.
Z prawej strony wznosiła się czerwona bryła Muzeum Historycznego. Nawet nie wiedziałem, czy nadal jest otwarte, czy może w wyniku kolejnej zmiany historii Rosji zostało zamienione na kasyno. Zresztą, nie było czasu na zastanowienie. Szedłem dalej.
Bruk placu Czerwonego – pamiętającego krew Miejsca Kaźni i niespieszny krok carów, buty żołnierzy rewolucji i gąsienice radzieckich samochodów opancerzonych oraz kolumny pierwszomajowych defilad – wydawał się ucieleśnieniem moskiewskiej niewzruszoności. To miasto stało, stoi i stać będzie. I nic, ani walki zwykłych ludzi, ani odwieczne starcia Patroli, nie jest w stanie nim zachwiać.
Wyszedłem na plac i rozejrzałem się. Nieco z lewej stał GUM *. Z prawej strony widać było mury Kremla, przed nimi piramidkę Mauzoleum Lenina. Czy nie tam mnie przypadkiem ciągnie?
Nie, nie tam. Chwała Bogu. Bez względu na mój stosunek do byłego wodza Rosji, zakłócanie spokoju zmarłych to grzech. Przy czym – zmarłych na zawsze i bezpowrotnie. On nie był Innym… Dobrze, że nie był.
Szedłem przez plac, nie przyspieszając kroku. Kilka rządowych limuzyn wyjechało zza murów Kremla i zanurzyło się w zaułkach. Bezgłośnie powitało mnie Miejsce Kaźni. Odprowadzili mnie wzrokiem obywatel Minin i książę Pożarski **. Pomachała kolorowymi kopułami świątynia Wasyla Błogosławionego.
Siła. Siła. Siła.
Było jej tu tyle, że wyczerpany Inny mógłby zregenerować się w ciągu kilku chwil.
Ale nikt nigdy nie zrobi nic podobnego. To obca siła. Niczyja. Niepokorna i niepodległa. Siła minionych stuleci. Siła obalonych carów i sekretarzy generalnych. Wystarczy dotknąć, by się rozwiała.
Obejrzałem się.
I wtedy go dostrzegłem.
Inkwizytora.
Inkwizytora nie sposób pomylić z nikim – ani z Jasnym, ani z Ciemnym, ani tym bardziej ze zwykłym człowiekiem.
Inkwizytor popatrzył na mnie. Nie wiem, dlaczego zauważyłem go dopiero teraz.
Był sam, absolutnie sam, poza wszelkimi układami sił, poza aliansami i traktatami. Uosabiał sprawiedliwość i Inkwizycję. Strzegł równowagi. Wiedziałem, po co przybył.
Podszedłem bardzo blisko.
– Dobrze zrobiłeś, że posłuchałeś – powiedział inkwizytor. Znałem go skądś – nazywali go Maksym.
Podał mi rękę i polecił:
– Pazur.
W jego głosie nie było nawet odrobiny władczości, nawet cienia nacisku. Ale nie miałem wątpliwości, że temu głosowi podporządkowałby się każdy, z szefami obu Patroli włącznie.
Powoli, z nieukrywanym żalem, wsunąłem rękę za pazuchę.
Pazur wrzał, przemielając okoliczną siłę. Gdy znalazł się w moim ręku, zalała mnie fala siły, w każdą komórkę ciała wlała się podarowana przez Pazur moc, miałem wrażenie, że cały świat padnie przede mną na kolana i będzie mi posłuszny. Mnie, posiadaczowi Pazura Fafnira.
– Pazur – powtórzył inkwizytor.
W jego głosie pojawiła się nutka prośby, bym powstrzymał się od robienia głupstw. Inkwizycja jest ponad dawaniem bezmyślnych rad.
Nadal się wahałem. Czy można dobrowolnie oddać skupisko niewyczerpanej siły? Taki artefakt to marzenie każdego Innego!
Odruchowo zarejestrowałem podrozdzielnie energii – nieopodal otworzył się jasny portal. No tak. Zjawił się Heser, szef Nocnego Patrolu.
Inkwizytor nie zareagował na pojawienie się nieoczekiwanego świadka. Jakby nie otwierał się żaden portal, jakby nikt nie wychodził ze Zmroku.
– Pazur – powiedział inkwizytor po raz trzeci. Trzeci – i ostatni. Więcej nie powie ani słowa. Wiedziałem o tym.
Wiedziałem też, że nawet gdyby obok mnie stanęli wszyscy Ciemni Moskwy i tak nie ma co się szarpać – nie pomogą mi. Przeciwnie, staną po stronie inkwizytora. Intrygi wokół Pazura mogły ciągnąć się jedynie dopóty, dopóki na scenie nie pojawił się stróż Traktatu we własnej osobie.
* GUM
** Książę Pożarski (1578 – 1642), rosyjski dowódca wojskowy, podczas okresu smuty w państwie moskiewskim dowodził pospolitym ruszeniem i wraz z kupcem Kuźmą Mininem kierował walką zbrojną z wojskiem polskim i szwedzkim. Latem 1612 roku, po bitwie z wojskami hetmana Chodkiewicza, opanował zajętą przez Polaków Moskwę.