Выбрать главу

– Proszę nas zawieźć na Sze – re – mie – tie – wo – wyskandował. Dla Mustajokiego rosyjski był językiem dzieciństwa, później zapomnianym, ale Juha zawsze wyróżniał się zdolnościami lingwistycznymi, mieszkał gdzieś przy rosyjskiej granicy i regularnie jeździł na pijatyki do Petersburga. Inni woleli prom do Szwecji. Nocą w drodze można się nieźle zaprawić alkoholem zakupionym w strefie wolnocłowej, w dzień odespać, nie opuszczając promu (komu tam potrzebny ten Sztokholm!), a w drodze powrotnej znowu oddać się ulubionej rozrywce. A Mustajoki z uporem jeździł do Petersburga. – Niech pan nas wiezie szybko i bezpiecznie.

Kierowca wiózł ich „szybko i bezpiecznie”. Wożenie cudzoziemców na lotnisko to sama przyjemność, nieczęsto zdarza się taka okazja bezrobotnemu inżynierowi. Zwłaszcza teraz, przed Nowym Rokiem, w dodatku dwutysięcznym, gdy wszyscy wykosztowują się najedzenie i biegają po sklepach w pogoni za prezentami.

Trzech Innych, siedzących w samochodzie, nie podsłuchiwało myśli kierowcy. Choć, oczywiście, mogli.

Już za obwodnicą Juha odwrócił się do kolegów i powiedział:

– Czy my naprawdę wyjeżdżamy, bracia?

Jari i Raiwo zgodnie pokiwali głowami. Rzeczywiście, trudno było uwierzyć, że skończyły się przesłuchania Nocnego Patrolu, wizyty ponurych współpracowników Inkwizycji, krzątanina zręcznego wampira – adwokata Dziennego Patrolu, doskonale znanego zarówno wśród ludzi, jak i wśród Innych.

Wyrwali się. Wyrwali się z przykrej, zimnej, niegościnnej Moskwy. Na razie jeszcze nie do domu, lecz do Pragi, gdzie od niedawna mieści się Europejskie Biuro Inkwizycji. Ale jednak ich wypuszczono. Mieli ograniczone prawa i obowiązek zarejestrowania się w miejscu przyjazdu, ale mimo wszystko…

– Biedny Olykkainen – westchnął Raiwo. – Tak lubił czeskie piwo… Mówił, że to najlepsze piwo na świecie po lapin kulcie. Nigdy więcej nie napije się piwa…

– Wypijemy za niego kufelek – zasugerował Jari.

– Trzy kufle – podsumował Juha. – To był najgodniejszy z Braci Regina.

– A my? – zapytał po chwili zastanowienia Jari.

– My też jesteśmy godni. Spełniliśmy swój obowiązek. Po tych słowach wszyscy trzej spuścili oczy.

Niewielka sekta Innych, nazywająca się Braćmi Regina, istniała w Helsinkach od ponad pięciuset lat. Bracia byli tymi nielicznymi Innymi, którzy oficjalnie nie przyjęli Traktatu, ale ponieważ nigdy i w niczym go nie łamali, Patrole patrzyły na ich istnienie przez palce. Jaśni natomiast byli chyba zadowoleni, że dwudziestu czy trzydziestu Ciemnych zajmuje się nieszkodliwymi rytuałami, śpiewaniem pieśni i wykopaliskami archeologicznymi. Ciemni, którzy w ciągu minionych stuleci wielokrotnie próbowali wciągnąć Braci Regina do pracy w Dziennym Patrolu, również machnęli na nich ręką.

Do niedawna Juha, Jari, Raiwo oraz ich nieżyjący towarzysz Pasi Olykkainen traktowali swoją działalność w sekcie jako interesującą, a nawet wesołą zabawę. Ich dziadowie i pradziadowie spędzili całe życie w szeregach sekty, ich dzieci również będą Braćmi Regina… oczywiście, przybrane dzieci. Rzadko się zdarza, by dziecko Innego rodziło się ze zdolnościami Innego. To tylko u niższych Ciemnych, wampirów i wilkołaków, podobne dziedzictwo jest rzeczą normalną…

Magom z małej fińskiej sekty było jeszcze trudniej. Musieli wędrować po całym świecie, szukając dzieci – Innych, które można byłoby zaadoptować, wychować i włączyć do wielkiej sprawy służenia Fafnirowi. Zazwyczaj takie dzieci znajdowano w krajach słabo rozwiniętych i egzotycznych.

Raiwo na przykład pochodził z Burkina Faso. Nieduży, o wypukłych oczach, z krzywymi rachitycznymi nóżkami i wiszącym brzuszkiem, został wykupiony od cierpiących nędzę rodziców za czternaście dolarów. Wyleczono go, wychowano, nauczono fińskiego. Kto mógłby pomyśleć, patrząc na tego dobrze zbudowanego, przystojnego czarnoskórego chłopaka, że czekał go zupełnie inny los?

Jariego znaleziono w slumsach Makao. Już jako czteroletnie dziecko wspaniale kradł – wykorzystując w tym celu magiczne zdolności. To właśnie zwróciło uwagę jego przyszłych przybranych rodziców. Nie trzeba było nawet za niego płacić. Jari nie był wysoki, ale bystry umysł i talenty maga bardzo cieszyły Braci Regina.

Juha pochodził z Rosji, a dokładniej – z południa Ukrainy. Od dzieciństwa cechowała go skłonność do włóczęgostwa, już w wieku siedmiu lat przejechał cały kraj pociągami towarowymi i autostopem, pieszo przekroczył granicę, by któregoś dnia zastukać do malutkiego domku małżeństwa Mustajokich, wiernych członków sekty. Nie sposób było wyjaśnić tego niczym innym jak tylko magicznym przeznaczeniem.

Jedynie zmarły Olykkainen – o ironio losu! – był z pochodzenia Finem.

Kierowca jeszcze nigdy nie podwoził tak dziwacznego towarzystwa – biały chłopak o twarzy Ukraińca, czarny jak smoła Murzyn i mały, skośnooki Azjata. A przy tym wszyscy trzej rozmawiali swobodnie po fińsku albo szwedzku. Zycie jest niesamowite…

Na lotnisku Bracia przede wszystkim przestudiowali rozkład lotów, ale przebiegła, obłąkana Moskwa również tutaj spłatała im figla: okazało się, że lot do Pragi przekładany jest już po raz czwarty. Był jeszcze tranzyt do Duisburga z międzylądowaniem w Pradze. Tranzytu w rozkładzie oczywiście nie było, a samolot do Madrytu, również z międzylądowaniem w Pradze, wylatywał za późno. Bracia zmienili plany spontanicznie, już przy kasie, doprowadzając do wściekłości mięśniaka w dresie, z łańcuchem grubości palca na szyi i komórką we włochatej łapie. Chłopak już miał odepchnąć niskiego Jariego, ale Raiwo szybko rzucił zaklęcie szacunku, które sprawiło, że zniecierpliwieni kolejkowicze uspokoili się i przestali mieć pretensje do naradzających się Finów.

– Lecimy do Duisburga – zdecydował w końcu Juha. – To wygodniejszy lot i nie będziemy musieli tyle czekać. Praski przełożą jeszcze trzy razy, widzicie?

Widzieli. Nici rzeczywistości zwinęły się w niewielki supełek i nieszczęsny samolot miał wylecieć dopiero późnym wieczorem.

Niemal zapomniane już uczucie wolności upajało nie gorzej niż ojczysty lapin kult. Gdy Juha rozmawiał z sympatyczną, nieco zmęczoną kasjerką, Jari i Raiwo z przyjemnością gapili się na salę – na przechodzących pasażerów, na sprzedawców w oświetlonych akwariach sklepików, na obowiązkowe na każdym lotnisku przedstawicielstwa światowych linii lotniczych…

Innego zauważył Jari.

– Patrzcie!

Nieopodal wyjścia, przy barze, stał mag Światła i pił kawę z ciemnozielonej filiżanki. Obok wysokiego stołka przyczaiła się niemal pusta torba podróżna.

Przez chwilę Jari i Raiwo badali aurę Innego – był spokojny, powściągliwy i doskonale panował nad swoimi emocjami. Na pewno ich zauważył, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Czy już nigdy nie zostawią nas w spokoju? – westchnął Raiwo.

– Myślisz, że on nas śledzi?

– Oczywiście. – Raiwo był o tym przekonany. – Przecież mamy obowiązek przybyć na posiedzenie trybunału. A Nocny Patrol Moskwy ma obowiązek upewnić się, że zwolnieni świadkowie wyruszyli do Pragi. Zobaczysz, że odprowadzi nas do samego trapu.

– Ale do odlotu jest jeszcze pięć godzin!

– Myślisz, że mu się spieszy? Przecież jest w pracy. Podszedł Juha z biletami. Czuło się od niego slaby powiew magii – biletów na dziś już nie było, musiał wydostać je z rezerwacji, oddziałując zarówno na kasjerkę, jak i na kierownictwo lotniska.

– Trzymajcie… – powiedział i urwał. Przyjrzał się uważnie Braciom i najeżył się:

– Co jest?

– Szpicel. Siedzi przy barze, pije kawę. Juha już go widział.

W tym samym momencie w szmaragdowej aurze szpicla pojawił się słaby bordowy pas.