Выбрать главу

Oglądałam kiedyś zdjęcie naszego budynku, które jakiś zręczny mag wykonał przez Zmrok. Zdumiewający widok. Zatłoczona ulica, wystrojeni ludzie, jadące samochody… witryny… okna… z jednego wygląda sympatyczna staruszka, na parapecie drugiego siedzi kot – niezadowolony, posępny, zwierzęta doskonale wyczuwają naszą obecność… A równolegle do tego wszystkiego – dwa wejścia od strony Twerskiej. Jedno z nich otwarte, w drzwiach stoi miody wampir z ochrony i opiłowuje paznokcie. Tuż nad sklepami pas połyskliwego czarnego kamienia, purpurowe plamy okien… Dwa ostatnie piętra przygniatają budynek niczym ciężka kamienna czapa.

Gdyby tak pokazać to zdjęcie mieszkańcom! Zresztą, pewnie i tak wszyscy orzekliby zgodnie, że to marny fotomontaż… Marny, bo budynek wygląda dość dziwacznie… Gdy między mną i Zawulonem jeszcze wszystko było w porządku, zapytałam, dlaczego nasze biuro umieszczono w tak dziwnym miejscu, na przemian z mieszkaniami ludzi. Szef uśmiechnął się i wyjaśnił, że to utrudnia siłom Światła atak – w czasie walki mogliby zginąć niewinni lokatorzy. To oczywiste, że Jaśni też ludzi nie żałują, ale muszą swoje działania usprawiedliwiać licznymi faryzeuszowski – mi chwytami, i dlatego siedem pięter naszego budynku stanowi bardzo pewną tarczę.

Maleńka dyżurka na parterze z wejściem do dwóch wind (o których mieszkańcy również nie wiedzieli) oraz schody ewakuacyjne wydawały się puste. Nikogo nie było ani w fotelu przed telewizorem, ani za biurkiem. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam ochroniarzy. Wampir – chyba nazywa się Kostia, od niedawna w Patrolu, i wilkołak Witalij, też pracownik najemny, z Kostromy, zatrudniony u nas, odkąd pamiętam. Obaj ochroniarze zgięci w chińskie osiem zastygli w kącie. Witalij cicho chichotał. Nie wiem czemu, ale w pierwszej chwili przyszedł mi do głowy bardzo niesmaczny powód ich dziwacznego zachowania.

– Co wy tam robicie, chłopaki? – spytałam ostro. Z wampirami i wilkołakami nie ma się co certolić. Prymitywne bydło… Wampiry to jeszcze w dodatku plugastwo. A jak się przy tym sadzą, jak chcą pokazać, że wcale nie są gorsze od magów i wiedźm!

– Chodź no tutaj, Alicjo! – zawołał Witalij, nie odwracając się. – Zobacz, jaki numer!

Kostia wyprostował się gwałtownie i lekko stropiony cofnął o krok.

Podeszłam i zdumiona utkwiłam wzrok w podłodze.

U nóg Witalija miotała się mała, szara myszka. Na przemian nieruchomiała i podskakiwała, albo zaczynała piszczeć i rozpaczliwie młócić łapkami powietrze. Przez chwilę nic nie rozumiałam, w końcu popatrzyłam przez Zmrok.

Aha.

Obok przerażonej myszki stało wielkie kocisko, wyciągające do niej łapę i kłapiące paszczą. Oczywiście iluzja, w dodatku prymitywna, stworzona na użytek gryzonia.

– Patrzymy, ile jeszcze wytrzyma! – oznajmił radośnie Witalij. – Obstawiam, że najpóźniej za minutę zdechnie ze strachu.

Opuściłam rękę i podniosłam oszalałą z przerażenia mysz. Mały, puszysty kłębuszek drżał na mojej dłoni. Leciutko dmuchnęłam i wyszeptałam odpowiednie słowo. Mysz przestała drżeć, wyciągnęła się na dłoni i usnęła.

– Żal ci? – zapytał z lekką urazą Witalij. – Alicjo, w twoim fachu takie stworzenia powinno się żywcem gotować w kotle!

– Owszem, jest kilka takich zaklęć – przyznałam. – Są również takie, do których potrzebna jest wątroba wilkołaka zabitego podczas pełni księżyca.

Oczy wilkołaka rozbłysły złością, ale nic nie powiedział. Za krótki był, żeby do mnie startować. Może jestem tylko zwykłą wiedźmą patrolującą, ale przecież nie najemnym wilkołakiem!

– Powiedzcie mi, chłopcy, z łaski swojej, co należy zrobić przy stwierdzeniu na terenie gryzoni, karaluchów, much i komarów… – powiedziałam leniwie.

– Aktywować amulet deratyzacyjny – odparł niechętnie Witalij. – Jeśli natomiast okaże się, że amulet na dane stworzenie nie działa, należy przejawić czujność, pojmać je i przekazać dyżurnemu magowi w celu sprawdzenia.

– Czyli wiedziałeś. Nie ma więc mowy o przeoczeniu… Aktywowaliście amulet? – zapytałam.

Wilkołak zerknął na wampira. Odwrócił wzrok.

– Nie…

– Ach tak. Niewykonanie instrukcji. Jako starszy oddziału otrzymujesz naganę. Powiadomić dyżurnego.

Wilkołak milczał.

– Powtórzcie, wartowniku.

Witalij zrozumiał, że sprzeciw nie ma sensu, i powtórzył.

– Proszę przystąpić do pełnienia obowiązków służbowych – powiedziałam i poszłam w stronę windy, niosąc mysz na dłoni.

– Smacznego… – burknął wilkołak. Co za kompletny brak dyscypliny. Zwierzęca połowa ich istoty zazwyczaj bierze górę.

– Mam nadzieję, że w prawdziwej walce wykażesz się choćby połową tej odwagi, którą wykazała się mysz – odparłam. Wchodząc do windy, pochwyciłam spojrzenie Kosti – wydawało mi się, że młody wampir jest stropiony i chyba zadowolony, że okrutna zabawa została przerwana.

* * *

Wkraczając do biura z myszą w ręku, zrobiłam furorę.

Anna Lemieszowa, kierownik naszej zmiany, już chciała rozpocząć swoją zwykłą tyradę o lekceważącej dyscyplinę młodzieży: „Za czasów Stalina za pięciominutowe spóźnienie wysłaliby cię na Kołymę, do obozów, warzyć ziele…”, ale na widok myszki oniemiała. Lenka Kiriejewa pisnęła i zawołała: „Jaka śliczna!” Żanna Gromowa zachichotała i spytała, czy nie chcę czasem przygotować złodziejskiego eliksiru, którego nieodzownym składnikiem jest gotowana mysz, i co właściwie mam zamiar kraść. Ola Mielnikowa, kończąc malowanie paznokci, pogratulowała mi polowania.

Położyłam myszkę na stole z taką miną, jakbym robiła to codziennie, i opowiedziałam o rozrywce wartowników.

Anna pokręciła głową.

– Dlatego się spóźniłaś”?

– Dlatego też – przyznałam się uczciwe. – Anno Tichonowna, miałam strasznego pecha do komunikacji, a tu jeszcze ci nicponie wartownicy!

Anna Lemieszowa – mimo młodego wyglądu – jest starą i doświadczoną wiedźmą. Ma około stu lat i widziała takie rzeczy, w porównaniu z którymi znęcanie się nad myszką mogłoby się wydać niewinną zabawą. A jednak wykrzywiła wargi:

– Te wilkołaki za nic mają służbę. Gdy staliśmy pod Rewlem, krążyło takie powiedzonko: „Stawiasz na warcie wilkołaka, postaw przy nim wiedźmę do pilnowania”. Co by się stało, gdyby w tym czasie wpadła grupa sił Światła? Przecież to właśnie oni mogli wpuścić mysz. Skandal. Moim zdaniem potraktowałaś ich zbyt łagodnie.

– Trzeba było wybatożyć – podsunęła cicho Kiriejewa, potrząsając rudą grzywą. Ta to ma włosy! Jedno tylko jest pocieszające – że cala reszta już się tak nie udała…

– Tak, praktyka chłosty została niesłusznie zniesiona – odparła chłodno Anna. – Wyrzuć to stworzenie za okno, Alicjo.

– Szkoda myszki – sprzeciwiłam się. – Właśnie przez takich cymbałów jak Witalik w świadomości społeczeństwa tworzy się karykaturalny obraz Ciemnych! Łajdaki, sadyści, zboczeńcy… Po co dręczyć mysz?

– Następuje pewne wydzielenie się energii – powiedziała Ola, zakręcając lakier. – Ale malutkie…

Pomachała w powietrzu rękami. Żanna prychnęła drwiąco:

– Wydzielenie! Na stworzenie iluzorycznego kota zużyto tyle mocy, że teraz należałoby zamęczyć kilogram myszy!

– Możemy to policzyć – zaproponowała Ola. – Zamęczymy mysz, podliczymy wydzielenie się mocy… tylko potrzebna będzie waga.

– Ale jesteście… – powiedziała gniewnie Lena. – Brawo, Alicjo! Mogę zabrać tę myszkę?

– Po co? – zapytałam zazdrośnie.

– Podaruję córeczce. Człowieczek ma sześć lat, już czas, by zaczęła się o kogoś troszczyć. Dla dziewczynki to ważny element wychowania.