– Ciekawe, że w pozostałej część Europy Wschodniej talenty piwowarów znikają bez śladu – zauważył.
– Nawet w Estonii?
Edgar wzruszył ramionami. Jaśni nigdy nie przegapią okazji, żeby sobie z niego zakpić.
– Mamy niezłe piwo. Ale nie doskonałe. Podobnie jak w Rosji.
Antoni skrzywił się na samo wspomnienie smaku ojczystego piwa.
– Latem byłem na Węgrzech. Piłem węgierskie. Dreher… Chyba ich jedyny gatunek.
– I?
– Już wolałbym skiśnięty bałtyk *!
Edgar uśmiechnął się. Wytężył pamięć, ale nie zdołał sobie przypomnieć ani jednej marki węgierskiego piwa. Zresztą, jeśli Antoni miał o nim takie zdanie, to znaczy, że nie warto zaprzątać sobie nim głowy. Gorodecki znał się na piwie. Trzeba przyznać, że Jaśni w ogóle lubią cielesne przyjemności.
– A ci… dzielni bojownicy… piją swoje ojczyste pomyje – Antoni skinął głową w stronę Amerykanów. – Siły pokojowe… Asy Góringa…
Golonkę skonsumowali już obaj magowie. Piwo lało się strumieniem, oczy obu Innych błyszczały, głosy stały się głośniejsze i nieskrępowane.
– Dlaczego Góringa? – zdumiał się Edgar. – To przecież nie Szwaby, tylko Amerykańcy.
Antoni cierpliwie, niczym dziecku wyjaśnił:
– Asy sił powietrznych USA – to nie brzmi. Znasz jakąś krótką i dźwięczną nazwę amerykańskich sił powietrznych?
– Nie znam.
– No widzisz. Dobra, niech będą asy Clintona. Niemcy przynajmniej wiedzieli, że przeciwko nim walczą tacy sami lotnicy, a ci sypią bomby na wsie, miasta, gdzie ludzie do obrony mają jedno działo z czasów drugiej wojny światowej… I jeszcze dostają za to odznaczenia. A spróbuj ich zapytać, czy w ich życiu w ogóle jest coś świętego. Do tej pory myślą, że w czterdziestym piątym to oni oswobodzili Pragę.
– Świętego? – uśmiechnął się Edgar. – Po co im świętości! To przecież żołnierze.
– Wiesz, Inny, czasem mam wrażenie, że żołnierze powinni być przede wszystkim ludźmi. A każdy człowiek powinien mieć w duszy coś świętego.
– Na początek wystarczy, żeby była dusza. Potem dopiero świętość. O! Zaraz się dowiemy!
Obok ich stolika przechodził rumiany lotnik zza oceanu, połyskując naszywkami i odznaczeniami. Krew z mlekiem, chluba Teksasu czy innej Oklahomy. Lotnik chyba wracał z toalety.
– Przepraszam, oficerze! Czy mogę zadać panu jedno pytanie? – zwrócił się do niego Edgar w dobrej angielszczyźnie. – Czy ma pan w życiu coś świętego? Coś drogiego sercu?
Amerykanin stanął jak wmurowany. Instynkt podpowiadał mu, że żołnierz najlepszego państwa na ziemi musi trzymać fason i dać godną odpowiedź. Twarz wyrażała ciężki wysiłek umysłowy i nagle… rozbłysk! Olśnienie! Amerykanin zrozumiał, że ma jednak coś świętego! Na jego twarzy pojawił się uśmiech dumy.
– Świętego? Oczywiście! Chicago Bulls!
Nawet magowie nie wiedzieli, czy żartuje, czy mówi poważnie.
– To jak partia szachów, rozumiesz? – tłumaczył Edgar. – Kierownictwo po prostu przesuwa nieupersonifikowane figury – nas.
Twarz kelnera wyciągała się wprost proporcjonalnie do ilości wypitego przez Antoniego i Edgara piwa. Do tego stolika kelner przyniósł już tyle szklanych kufli, że wystarczyłoby do upicia całego amerykańskiego pułku lotników i drużyny Chicago Bulls na dodatek. A tych dwóch Rosjan siedziało i siedziało, chociaż było słychać, że języki powoli odmawiają im posłuszeństwa.
– Weźmy na przykład ciebie i mnie – ciągnął Edgar. – Ty będziesz na tym procesie obrońcą. Ja będę oskarżycielem. Co wcale nie znaczy, że odegramy jakąkolwiek znaczącą rolę. Nadal pozostajemy figurami na szachownicy. Jak będzie trzeba – rzucą nas w wir walki. Albo odsuną na bok, na lepsze czasy. Jak zechcą, to nas wymienią. Czym w końcu jest ten proces? To rytualne tańce wokół trywialnej wymiany. Waszego Igora zamieniono na naszą Alicję. To wszystko. Usunięto ich z planszy – w imię wyższych celów, których nie jesteśmy w stanie ogarnąć.
– Nie masz racji. – Antoni surowo pogroził mu palcem. – Heser nie przypuszczał, że Igor zetknie się z Alicją. To intryga Zawulona.
– Skąd ta pewność? – spytał drwiąco Edgar. – Taki jesteś dobry, że czytasz w duszy Hesera jak w otwartej księdze? O ile wiem, kierownictwo Jasnych też nie lubi wtajemniczać pracowników w swoje plany. Wyższa polityka, wyższa siła! – rzekł głośno mentorskim tonem.
Antoni bardzo chciałby zaprzeczyć. Ale, niestety, nie miał żadnych przekonujących dowodów.
– Weźmy na przykład ostatnią walkę w MGU. Zawulon wykorzystał cię – wybacz, pewnie nie jest ci miło tego słuchać, ale skoro już zaczęliśmy… Więc Zawulon cię wykorzystał. Zawulon! Twój zaprzysięgły wróg!
– Nie wykorzystał mnie – rzekł Antoni po chwili wahania. – Próbował wykorzystać. A ja próbowałem wykorzystać sytuację w naszych interesach. Sam rozumiesz – to przecież wojna.
– Załóżmy, że próbowałeś – przyznał wzgardliwie Edgar. – Załóżmy… A Heser? Nie zrobił nic – nic! – żeby cię ochronić. Po co miałby ubezpieczać pionki? Bezsensowna strata sil.
– Wy swoje pionki traktujecie jeszcze gorzej – zauważył ponuro Antoni. – Niższych Innych, wampirów i wilkołaków nie uważacie nawet za równych sobie. Po prostu mięso armatnie.
– Bo tym właśnie są – mięsem armatnim. Tańszym i mniej wartościowym niż my, magowie. Zresztą, wszystkie nasze argumenty i przemowy nie mają sensu. Jesteśmy marionetkami. Nie możemy nawet zostać lalkarzami – do tego potrzebne są zdolności Hesera albo Zawulona, a takie zdarzają się niezwykle rzadko. Miejsca przy stoliku do gry już zajęte. Nikt z szachistów nie ustąpi figurze – nawet królowi czy hetmanowi.
Antoni, słuchając, osuszył kufel i postawił go na podstawce z emblematem restauracji.
Nie był już tym młodym magiem, który po raz pierwszy wyszedł w teren i śledził wampirzycę – kłusowniczkę. A przecież to wcale nie było tak dawno… Od tamtej pory miał wystarczająco dużo okazji, by przekonać się, ile ciemności jest w świetle. I mroczne stanowisko Ciemnego, że wszyscy jesteśmy ziarnkami piasku między żarnami spraw Wielkich Panów i najlepszym wyjściem jest picie piwa i siedzenie cicho, nawet mu imponowało. Który to już raz Antoni pomyślał, że Ciemni w swej pozornej prostocie są czasem bardziej ludzcy niż wojownicy Światła bijący się o szczytne ideały.
– Mimo wszystko nie masz racji, Edgarze – powiedział w końcu. – Między nami jest pewna poważna różnica. My żyjemy dla ludzi. My służymy, a nie panujemy.
– Wszyscy ludzcy wodzowie mówili to samo. – Edgar ochoczo dał się wciągnąć w pułapkę. – Partia w służbie narodu. Pamiętasz?
– Jest jedna różnica między nami i ludzkimi wodzami. – Antoni popatrzył Edgarowi w oczy. – Odejście w Zmrok. Pamiętasz? Mag Światła nie może wkroczyć na drogę zła. Jeśli zrozumie, że pomnożył ilość zła na świecie, odchodzi w Zmrok. Znika. Nieraz już tak było. Wystarczyło, by Jasny popełnił błąd, by choć trochę poddał się Ciemności…
Edgar zachichotał cicho.
– Antoni… sam sobie odpowiedziałeś. Jeśli zrozumie… A jeśli nie zrozumie? Pamiętasz sprawę tego uzdrowiciela – psychopaty sprzed dwudziestu lat?
Antoni pamiętał. Nie był jeszcze wtedy zainicjowany, ale ten niesłychany przypadek przerabiano z każdym pracownikiem Patrolu, z każdym Jasnym.
Uzdrowiciel Światła o silnych zdolnościach jasnowidza. Żył pod Moskwą, w Nocnym Patrolu aktywnie nie działał, ale był w czynnej rezerwie. Pracował jako lekarz, w swojej praktyce używał magii Światła. Pacjenci go uwielbiali, przecież dosłownie czynił cuda…