Выбрать главу

O dziesiątej wieczorem u majora zameldowali się dwaj milicjanci: kapral Nierobis i kapral Andrzej Sadowski. Komendant posterunku osobiście sprawdził stan broni podwładnych. Później cała trójka wyszła na patrol. Przeszli Malinową, Różaną i przez Akacjową wrócili na posterunek. W drodze major wydawał swoim ludziom szczegółowe polecenia na dzień następny. Należało liczyć się z różnymi niespodziankami. Nawet najgorszymi.

Do późnej nocy Niewarowny przygotowywał raport dla pułkownika. Raport ten dokładnie przedstawiał dotychczasowe osiągnięcia dochodzenia. Dokument został opieczętowany napisem „tajne” i instrukcją na kopercie: „Doręczyć do rąk własnych pułkownika w razie mojej śmierci lub zaginięcia”. Potem major umieścił pismo w księdze korespondencji przeznaczonej do wysłania do komendy wojewódzkiej. Nazajutrz rano dyżurny milicjant musiałby je znaleźć i wysłać do adresata.

XVI.

CIOS, KTÓRY NIE UDERZYŁ

Noc była bardzo ciemna. Stefan Zborkowski miał rację twierdząc, że padający poprzedniego dnia deszcz spłucze resztki śniegu. Teraz nad ranem, o godzinie piątej, przestało padać, ale do świtania było daleko.

Widocznie mieszkańcy Podleśnej zwrócili uwagę roznosicielowi mleka, że jego wózek tak potwornie skrzypi, iż zrywa ludzi ze snu, bo tym razem świeżo nasmarowane koła obracały się bez najmniejszego zgrzytu. Kiedy mleczarz wyjechał z ulicy Brzozowej i zatrzymał się przed furtką pierwszej willi przy Akacjowej, oderwał się od parkanu przy pustym placu jakiś cień. Niewarówny, ubrany w swój nieodłączny kożuszek i narciarkę, znalazł się przy wózku.

- Dzień dobry — przywitał się — jestem zgodnie z umową.

- Dzień dobry — odpowiedział po cichu Zborkowski — i dobra pora. Ciemno, że choć oko wykol. Na pewno tamci są przy pracy. Niech pan komendant trochę się przespaceruje po Brzozowej. Ja, roznosząc butelki, dojdę do domu inżyniera Bełkowskiego i spenetruję, czy wszystko gra, a potem wrócę po pana.

- Doskonale — zgodził się oficer.

Po pięciu minutach Zborkowski zjawił się z powrotem.

- Wszystko w porządku — wyjaśnił. — W garażu pali się światło.

- Zaglądał pan przez okienko, pracują?

- Nie. Nawet nie podchodziłem. Postawiłem butelkę na progu drzwi wejściowych. Ale ze szpary w garażu wyraźnie widać jakiś blask.

Po cichu podeszli do posesji Bełkowskiego. Furtka prowadząca do wewnątrz była otwarta. Przezorny i przewidujący Stefanek najwidoczniej specjalnie jej nie zamknął.

- Nic nie widzę — powiedział major.

- Ciszej — zdenerwował się mleczarz.

- Przepraszam — szepnął oficer.

- Niech pan major patrzy na dół drzwi garażu - odpowiedział także szeptem Zborkowski. — Świeci się!

Niewarowny dostrzegł małą jasną smugę tuż przy betonie wjazdu do garażu. Bardzo nikłą, jednak wyraźną pomimo szczelnych drzwi.

- Pójdę pierwszy — zaproponował roznosiciel - a pan za mną. Tylko proszę uważać.

Jak dwa duchy wsunęli się do środka ogrodzenia. Ostrożnie stawiając kroki, żeby o nic nie zawadzić, Zborkowski posuwał się w stronę ściany tarasu. Krok w krok podążał za nim Niewarowny.

Przystanęli, zasłonięci wysoką na przeszło dwa metry ścianą tarasu. Pod nim właśnie znajdował się, obszerny garaż z tajemniczym laboratorium.

- Trzeba obejść z drugiej strony. Okienko jest od ogrodu — wyjaśniał szeptem mleczarz.

Chwilę nadsłuchiwali. Było cicho jak w wymarłym domu.

- Idziemy — Zborkowski wziął majora za rękę i zaczęli się wolniutko posuwać tuż przy ścianie. Tak dotarli do narożnika. Roznosiciel mleka ostrożnie wysunął głowę. Badał teren, czy nie ma tu jakiejś zasadzki. Ale wszędzie panował spokój.

Znowu posunęli się kilka kroków. Metr nad ziemią znajdowało się dość spore, owalne okienko. Rzeczywiście oklejono je od wewnątrz czarnym papierem. W jednym miejscu ta zasłona była rozdarta. Szpara świeciła jasnym blaskiem.

Zborkowski nachylił się nad okienkiem i długo obserwował wnętrze pomieszczenia. Wreszcie wyprostował się i zbliżając usta do ucha majora powiedział:

- Są. Niech pan sam zobaczy.

Niewarowny schylił się. W tej samej chwili usłyszał zduszony krzyk i odgłos padających ciał. Oficer milicji błyskawicznie wyprostował się i odwrócił z pistoletem w ręku.

Na ziemi, szamocząc się w rozpaczliwej walce, przewalały się dwa ciała. Od najbliższego drzewa oderwał się jakiś cień i biegł do willi wielkimi susami. Major wiedział, że to kapral Nierobis, tak jak mu polecił. Ale kim był człowiek, który tak niespodziewanie rzucił się Niewarownemu z pomocą i sprawił, że cios, który miał uderzyć, w ogóle nie spadł? Zza ściany tarasu wyskoczyło jeszcze dwóch ludzi i włączyło się do toczącej się walki.

Bandyta był silnym i wysportowanym człowiekiem. Nieobce mu też były zasady walki wręcz. Ale wobec czterech ludzi i piątego stojącego z lufą pistoletu, gotowego do strzału, nie miał żadnych szans. Szczęknęły kajdanki...

Stefan Zborkowski stał teraz pod ścianą garażu ze skutymi rękoma. A w człowieku, który pierwszy rzucił się na przestępcę, major ku swojemu ogromnemu zdziwieniu rozpoznał kapitana Lewandowskiego. Towarzyszyli mu dwaj wywiadowcy z komendy wojewódzkiej.

- Kapitan tutaj? — Niewarowny nie mógł powstrzymać się od tego pytania.

- Całe szczęście, że zdążyłem. Jeszcze sekunda, a podzieliłby pan los starszego sierżanta Kwaskowiaka. To była szalona lekkomyślność z pańskiej strony. Oto, czym by panu rozwalono głowę

- Lewandowski podniósł z ziemi ciężki klucz francuski.

Major roześmiał się.

- Proszę, kapitanie, niech pan uderzy — to mówiąc odwrócił się i trochę schylił.

- Po co te żarty?

- Proszę uderzyć. Wcale nie żartuję. Ile siły.

Lewandowski lekko stuknął kluczem w narciarkę starszego

kolegi. Rozległ się metaliczny dźwięk.

- Niczym nie ryzykowałem — powtórnie roześmiał się Niewarowny. — Pod czapką mam stalowy hełm. Taki sam, jakiego używały nasze dziewczęta wtedy, kiedy przed paru laty polowaliśmy na wampira grasującego w okolicach

Otwocka i Świdra. A poza tym... oto i mój „anioł stróż".

Dopiero teraz kapitan Lewandowski spostrzegł w ciemności trzecią sylwetkę. Za najbliższym drzewem czuwał kapral Nierobis.

- Pan major zrobił więc to naumyślnie? — w głosie oficera zadźwięczał podziw. — Przyznaję, nie wiem, czy zdobyłbym się na podobny krok.

Niewarowny spojrzał na zegarek.

- Brakuje nam jeszcze jednej osoby do towarzystwa — zauważył.

- Chyba nie przyjdzie — wyjaśnił kapitan. — Moi ludzie zatrzymali ją, kiedy wychodziła z domu. Miała pistolet w torebce. Teraz robią rewizję w jej mieszkaniu.

- Elżbieta Dorecka? — z kolei major był zaskoczony.

- Przynajmniej za taką się podawała. Tak jak on za Stefana Zborkowskiego. My, majorze, także nie traciliśmy czasu. Ale trzeba kończyć. Czas przyjrzeć się temu, co porabia pan inżynier Bełkowski.

- Chwileczkę — zaoponował major. — Najpierw muszę odwołać kaprala Andrzeja Sadowskiego. Po co ma nadal marznąć za sosną po drugiej stronie ulicy? To on miał unieszkodliwić Dorecką. Wiedziałem, że przyjdzie, aby roznosicielowi mleka pomóc w przewiezieniu mojego ciała na wózku do lasu. Pewnie położyliby mnie w tym samym miejscu, co Kwaskowiaka. Prawda, panie Stefanku?

Zborkowski nie odpowiedział. Stał ze spuszczoną głową pomiędzy dwoma pilnującymi go milicjantami.

- Mam nakaz prokuratora przeprowadzenia przeszukania w mieszkaniu Bętkowskich — powiedział Lewandowski.

- Ja też — uśmiechnął się major. — Podpisany przez prokuratora w Ruszkowie.

Milicja długo dzwoniła do willi, zanim Bełkowski zdecydował się otworzyć drzwi. W domu panowały ciemności, ale inżynier był całkowicie ubrany.