Выбрать главу

Bronisław Niewarowny uważnie słuchał słów sierżanta. Stary nie mylił się, polecając szczególnej uwadze majora tego chłopaka. Był naprawdę bystry i inteligentny. Rozumował poprawnie, a co ważniejsza doskonale znał tutejsze środowisko.

- Jeżeli przyjąć wasze słowa — powiedział oficer — to wynika z nich, że Kwaskowiaka zamordowano w promieniu mniej więcej czterystu, najwyżej pięciuset metrów od własnego domu. Bo tylko taka odległość pozwala na wyjście i powrót do mieszkania w ciągu dziesięciu minut. A po zbrodni ciało przetransportowano do lasu.

- Tak mi się wydaje.

- Stąd wniosek, że podejrzanymi o to morderstwo mogą być wszyscy mieszkańcy Podleśnej zamieszkali w promieniu pięciuset metrów od domu Kwaskowiaka. Chciałbym, abyście zrobili mi wykaz nieruchomości położonych w tym kole, a także dokładny spis osób tam zameldowanych. Naturalnie z pominięciem dzieci i kobiet. Rana, jaką otrzymał starszy sierżant, wskazuje, że przestępcą jest mężczyzna, i to silny mężczyzna.

- Na kiedy to panu majorowi przyszykować?

- Jak najprędzej. Najlepiej „na wczoraj”.

- Za godzinę będzie gotowe — obiecał Michalak. — Tych nazwisk nie jest dużo. Najwyżej ze trzydzieści.

- Aż nadto, aby trudno było znaleźć osobę, której właśnie szukamy. Mordercę! Poza tym chciałbym osobiście poznać jak najwięcej mieszkańców Podleśnej, abym mógł wyrobić sobie o nich własne zdanie.

- O to chyba najłatwiej. Wystarczy, że pan major pójdzie kilka razy do „Marysieńki" i już będzie pan znał wszystkich, a wszyscy także poznają pana. „Marysieńka” to jedyna nasza kawiarnia, a jednocześnie lokal Towarzystwa Przyjaciół Podleśnej.

- Daleko stąd?

- Tu wszędzie blisko. Przy sąsiedniej ulicy.

- Prywatny lokal?

- I tak, i nie. Oficjalnie ajencja. A naprawdę własność pani Marii Kowalskiej. Sprytna babka. Wdowa po jakimś przemysłowcu. Miała dużą piętrową willę. To byli bogaci ludzie przed wojną. Bodaj najzamożniejsi w Podleśnej. Po wojnie pani Kowalska obawiając się, że mogą jej dokwaterować jakichś lokatorów, przerobiła dom w ten sposób, że na górze urządziła trzypokojowe mieszkanie, a cały dół oddała na siedzibę Towarzystwa Przyjaciół Podleśnej. Towarzystwo, chcąc mieć jakieś fundusze na swoją działalność, wystarało się o koncesję na prowadzenie kawiarni, którą wzięła w ajencję pani Maria. Stąd nazwa lokalu „Marysieńka”.

- Myślałem, że od Marysieńki Sobieskiej, żony króla Jana.

- Nie. Wprawdzie podobno król Sobieski podróżował po całej Polsce i wszędzie sadził dęby i lipy, ale jakoś do Podleśnej nie zabłądził. Kawiarnia jest bardzo popularna wśród mieszkańców naszej osady. Zresztą poza „Marysieńką” i restauracją GS-u nie ma tu dokąd pójść. Toteż nie ma mieszkańca osiedla, który by przynajmniej raz na tydzień nie wstąpił do pani Kowalskiej. Jeżeli nie na małą kawę, to przynajmniej kupić parę ciastek. A w soboty jest tam nawet dansing. Wtedy można zobaczyć i przyjezdnych. Nieraz przed lokalem stoi i piętnaście samochodów z Warszawy.

- Co robicie, sierżancie, dzisiaj wieczorem?

- Nic specjalnego. Chciałem jechać do Warszawy, ale to nie takie ważne.

- Świetnie. Przebierzcie się w cywilny garnitur i pójdziemy obaj do tej „Marysieńki”.

- Najlepiej trochę przed szóstą wieczorem, bo potem niełatwo o wolny stolik.

- Doskonale. A teraz chciałbym obejrzeć nasz posterunek, rozejrzeć się po okolicy i poznać waszych kolegów.

W KAWIARNI „MARYSIEŃKA”

To była naprawdę piękna willa. Widać, że budował ją człowiek, który nie tylko nie potrzebował liczyć się z każdym groszem, ale także miał dobry gust, a swoje pragnienia powierzył odpowiedniemu architektowi. Jak i inne budynki, „Marysieńka” cofnięta była o kilkanaście metrów od linii ulicy. Szerokie schody prowadziły na ganek. Jego dwuskrzydłowe drzwi zapraszały do obszernego hallu.

Hall zamieniono w jednej części na szatnię, w drugiej zaś na małą poczekalnię dla interesantów przychodzących do biura Towarzystwa Przyjaciół Podleśnej. Taka mosiężna tabliczka wisiała bowiem na jednych drzwiach. Natomiast inne, bardzo szerokie i rozsuwane zapraszały do obszernego pokoju. Dawniej musiał być to salon bogatego przemysłowca. Teraz z minionej świetności zachował się jedynie marmurowy kominek i mocno zniszczony dywan. Za to stały tu różnego kształtu i różnej wielkości stoliki. Również krzesła i fotele zebrano raczej przypadkowo, co jednak tej kawiarnianej salce nadawało pewny wdzięk. Większość stolików była, pomimo wczesnej pory, już zajęta. Jakaś bardzo przystojna dziewczyna zgrabnie roznosiła na małej tacy filiżaneczki z kawą i ciastka oraz torty „domowej” roboty.

Pomiędzy tym pokojem a sąsiednim rozebrano na sporej przestrzeni ścianę. W ten sposób połączono dwa pomieszczenia. W tym drugim, w głębi, znajdował się duży bufet zastawiony półmiskami z najrozmaitszymi przysmakami. Z tyłu cała kolekcja win, koniaków i likierów. Za bufetem królowała w całej swojej obfitej krasie kobiety pięćdziesięcioparoletniej pani Marysieńka Kowalska. Dla każdego z gości, jak major zdążył zauważyć, miała miły uśmiech lub życzliwe słówko. Bardziej bliscy dostępowali zaszczytu ucałowania pulchnej rączki „pani dyrektorowej”.

Niewarowny wybrał stolik pod ścianą, prawie w samym rogu sali. Stąd mógł swobodnie obserwować obecnych w kawiarni. Sierżant Bogdan Michalak na uroczystość wizyty w towarzystwie wyższego oficera milicji ubrał się w swój najlepszy wizytowy garnitur, ozdobiony srebrnoszarym krawatem przy białej, nylonowej koszuli. Major, jak zwykle, miał na sobie nieco wymięte i dość podstarzałe ubranie. Zresztą nawet gdyby chciał, nie mógłby w niczym innym tu się zjawić. Na powrót do Warszawy i przebranie się nie starczyło bowiem czasu. Cały dzień zszedł nowemu komendantowi na poznawaniu terenu swojej przyszłej pracy.

- Witam pana sierżanta. Co dla panów? — piękna kelnerka obdarzyła nowo przybyłych uroczym uśmiechem.

- Dla mnie małą kawę — zadysponował major.

- Dla mnie też.

- I dwa serniki? — uśmiech dziewczyny był jeszcze bardziej kuszący.

- Jeśli pani pozwoli, panno Elu — przytaknął Michalak.

Dziewczyna nie odeszła, ale odpłynęła, ścigana rozmarzonym

wzrokiem sierżanta.

- Przystojna babka — stwierdził Niewarowny.

- Kiedy patrzę na nią, mam tapczan w oczach

- przytaknął podoficer.

- No to wystartować — major bawił się zachwytem młodszego kolegi.

- Za duża konkurencja i za pusto w kieszeni. Za wysokie progi na sierżanta nogi.

- A cóż to wy od macochy? Nie młody, przystojny chłopak?

- Ta dziewczyna umie liczyć. Dla nikogo nie jest tutaj tajemnicą, że związała się z inżynierem Bętkowskim.

- Od analiz lekarskich?

- Tak. Siedzi w drugim pokoju. Przy stoliku pod oknem. Z tą chudą panią. Jego żona.

Bronisław Niewarowny z zaciekawieniem spojrzał we wskazanym kierunku. Korpulentny mężczyzna pod sześćdziesiątkę, o mocno przerzedzonych, szpakowatych włosach. Towarzysząca mu kobieta była całkowitym jego kontrastem. Najbardziej pasowało do niej określenie: „skóra i

kości”.

- Jest brzydszy i dużo starszy od was, Michalak. Nie mówiąc już, że mógłby być nie tylko ojcem, ale chyba dziadkiem tej dziewczyny.

- Te braki wyrównuje forsa. A ma jej pod dostatkiem.

Za chwilę zjawiła się kelnerka i postawiła na stoliku dwie kawy i dwa potężne kawały sernika o złotawej skórce.