— Kupa śmiechu — powiedział Sarkar. — Cóż za dziwaczna definicja śmierci. — Przerwa.
— Może powinniśmy go nazywać „Zwięźlak”, a nie „Duch”. Ostatecznie stał się uosobieniem dowcipu.
Peter uśmiechnął się.
— Czy zwróciłeś uwagę, w jaki sposób mówi?
— Kto? Duch?
— Tak jest.
— Nie zauważyłem nic szczególnego.
— Straszny z niego gaduła.
— Hej, Petey, mam dla ciebie nowinę. Z ciebie też.
Peter ponownie się uśmiechnął.
— Chodzi mi o to, że przemawia w niewiarygodnie długich zdaniach. Bardzo pokrętnych i skomplikowanych.
— Chyba zwróciłem na to uwagę.
— Odbywałeś z nim już przedtem jakieś sesje, prawda?
— Tak.
— Możemy obejrzeć ich zapis?
— Oczywiście.
Zabrali napoje i ruszyli z powrotem do pracowni. Sarkar nacisnął parę klawiszy i drukarka wyrzuciła z siebie kilka tuzinów cienkich arkuszy.
Peter rzucił okiem na tekst.
— Czy macie program sprawdzający gramatykę?
— Mamy coś lepszego. Korektora, jeden z naszych systemów doradczych.
— Mógłbyś przepuścić przez niego ten tekst?
Sarkar wypisał kilka poleceń. Na ekranie pojawiła się analiza uwag wygłoszonych przez Ducha podczas ich wspólnych sesji.
— Zdumiewające — stwierdził. Wskazał na cyfrę. Pomijając proste wykrzykniki, Duch osiągnął przeciętną trzydziestu dwóch słów na zdanie, a w niektórych przypadkach tworzył zdania składające się z przeszło trzystu wyrazów.
— W normalnej rozmowie średnia wynosi około dziesięciu wyrazów na zdanie.
— Czy ten twój Korektor potrafi poprawić tekst?
— Oczywiście.
— To niech to zrobi.
Sarkar wypisał parę poleceń.
— Niewiarygodne — powiedział, gdy na ekranie pojawiły się rezultaty. — Prawie nic nie trzeba było poprawiać. Duch w pełni panuje nad swymi gigantycznymi zdaniami i nigdy nie traci wątku.
— Fascynujące — stwierdził Peter. — Czy to może być błąd w programie?
Sarkar przygładził włosy dłonią.
— Czy zauważyłeś, żeby Kontrola albo Ambrotos robiły to samo?
— Nie.
— Mogę więc od razu stwierdzić, że to nie błąd, lecz raczej realny skutek uboczny wprowadzonych przez nas modyfikacji. Duch jest symulacją życia po śmierci, intelektu bytującego na zewnątrz ciała. Powiedziałbym, że ten efekt musi być realną konsekwencją związanego z tym przecięcia pewnych połączeń sieci neuronalnych.
— Chryste! — zawołał Peter. — Oczywiście, że tak! Dla pozostałych kopii wciąż symulujesz oddychanie. Ale Duch nie ma ciała, więc nie musi podczas mówienia robić przerw na oddech. To właśnie one sprawiają, że większość ludzi wypowiada się w zwięzłych frazach.
— Interesujące — stwierdził Sarkar. — Gdyby nie musiało się oddychać, chyba rzeczywiście można by wyrażać bardziej skomplikowane myśli za jednym zamachem.
To jednak nie uczyni nikogo inteligentniejszym. Liczy się rozumowanie, a nie mowa.
— To prawda, ale, hmm, zauważyłem, że Duch czasem mówi odrobinę mętnie.
— Ja też zwróciłem na to uwagę — przyznał Sarkar. — I co z tego?
— A jeśli on wcale nie jest mętny? Jeśli jest raczej — kurde, niechętnie nawet o tym wspominani — jeśli jest dla nas za mądry? Jeśli nie tylko jego sposób mówienia, lecz również same myśli są bardziej skomplikowane od moich? Co wtedy?
Sarkar zastanowił się nad tym.
— Cóż, w fizycznym mózgu nie występuje nic, co odpowiadałoby przerwom na oddychanie, chyba że… chyba że…
— Co?
— Neurony mogą wysyłać impulsy tylko przez określony czas — stwierdził Sarkar. — Sieć neuronalna może pozostawać pobudzona tylko przez ograniczony okres.
— Z pewnością to fundamentalne ograniczenie możliwości ludzkiego umysłu.
— Nie, to fundamentalne ograniczenie możliwości ludzkiego mózgu, a dokładniej elektrochemicznych procesów, które są podstawą jego działania. Konstrukcja mózgu nie jest przystosowana do podtrzymywania myśli przez dowolnie długi czas. Jestem pewien, że nieraz to czułeś. Wpadła ci do głowy błyskotliwa myśl, którą chciałeś zapisać, ale nim znalazłeś pióro, umknęła ci z głowy. Po prostu rozpadła się w twoim mózgu.
Peter uniósł brwi.
— Ale Duch obywa się bez mózgu — powiedział — Jest tylko umysłem, duszą. Czystym oprogramowaniem działającym bez ograniczeń narzucanych przez sprzęt. Żadnych przerw na oddech. Żadnego rozpadu sieci, nim ukształtują się do końca. Może zbudować tak długie zdanie czy tak skomplikowaną myśl, jak tylko zechce.
Sarkar potrząsał lekko głową ze zdumienia.
— W ten właśnie sposób umysł mógłby po śmierci funkcjonować bez końca — ciągnął Peter. — Nie wystarczyłoby do tego tworzenie nieskomplikowanych połączeń, jak ten dowcip o kurczaku przechodzącym przez drogę. W końcu zabraknie prostych myśli zestawiających A z B. Duch jednak może zestawiać A z Z, alfą, omegą, alefem i taw, aż wreszcie, wśród wszystkich tych skomplikowanych kombinacji, pojawi się jakieś nowe, ekscytujące, zabawne skojarzenie.
— Niewiarygodne — stwierdził Sarkar. — To znaczy…
— To znaczy — odparł Peter — że życie pozagrobowe może być pełne żartów, lecz są one tak subtelne, skomplikowane i mętne, że my dwaj nigdy ich nie zrozumiemy — przerwał. — Przynajmniej dopóki nie umrzemy.
Sarkar gwizdnął cicho, lecz potem wyraz jego twarzy się zmienił.
— Jeśli już mowa o śmierci, muszę wracać do domu, bo Raheema mnie zabije.
Dzisiaj ja przygotowuję kolację.
Peter spojrzał na zegar.
— Kurcze. Jestem spóźniony. Idziemy z Cathy na kolację. Sarkar roześmiał się.
— Co w tym zabawnego?
— Zrozumiesz to — zapewnił Sarkar. — Prędzej czy później.
ROZDZIAŁ 32
Kopia monitorowała komputer Food Food czekając, aż napłynie zamówienie z miejsca zamieszkania Roda Churchilla. Wreszcie nadeszło — to samo, czego Rod — niewolnik nawyków — życzył sobie w ostatnich sześciu tygodniach.
Gdy tylko zamówienie pojawiło się w systemie, kopia przejęła je, wprowadziła jedną drobną zmianę, a potem pozwoliła, by podążyło dalej wzdłuż linii telefonicznej do sklepu Food Food na rogu Steeles i Bayview, w odległości sześciu przecznic od domu Roda Churchilla.
Peter i Cathy jechali jej samochodem wzdłuż Bayview Avenue. Na tym odcinku, położonym około dziesięciu kilometrów na południe od miejsca, gdzie mieszkali jej rodzice, były wyłącznie sklepy, butiki i restauracje. Zatrzymali się na chwilę przy Detektywie z Baker Street, specjalistycznej księgarni sprzedającej kryminały, a teraz czekali na przerwę w ruchu, żeby przejechać na drugą stronę, do małej koreańskiej restauracji, którą oboje lubili.
Chodnikiem szedł pękaty mężczyzna z białą czupryną, odziany w ciemnoniebieski trencz. Peter zauważył, że tamten obrócił się nagle, kiedy ich mijał.
Przyzwyczajał się już powoli do tego. Zdobył ostatnio tyle rozgłosu, że ludzie rozpoznawali go na ulicy.
Nieznajomy jednak nie poszedł swoją drogą, lecz ruszył w ich stronę.
— Pan jest Peter Hobson, prawda? — zapytał. Miał około sześćdziesięciu lat. Na jego nosie i policzkach widoczne były małe żyłki.
— Tak — odparł Peter.
— Facet, który odkrył sygnał duszy?
— Falę duszy — poprawił go Peter. — Nazywamy to falą duszy. — Przerwa długości uderzenia serca. — Tak, to ja.