Выбрать главу

Zdolności arytmetyczne Reachera w połączeniu z wrodzonym cynicznym stosunkiem do instytucji finansowych kazały mu zawsze sprawdzać saldo, gdy podejmował gotówkę. Nigdy nie zapominał o odjęciu prowizji za wypłacenie pieniędzy w bankomacie i co kwartał powiększał saldo o śmiesznie niskie odsetki naliczone przez bank. Mimo podejrzeń nigdy też nie został okantowany. Za każdym razem saldo było dokładnie takie, jak przewidywał. Bank nigdy go nie zaskoczył ani nie wprawił w konsternację.

Aż do tego ranka w Portland, kiedy poczuł się zaskoczony, choć nie skonsternowany. Okazało się, że jego saldo jest o ponad tysiąc dolarów większe.

Dokładnie o tysiąc trzydzieści dolarów, wedle pobieżnej kalkulacji Reachera. Oczywisty błąd. Popełniony przez bank. Pieniądze zaksięgowano na niewłaściwym rachunku. Pomyłka zostanie naprawiona. Oczywiście nie zatrzymałby tych pieniędzy. Był optymistą, a nie głupcem. Wcisnął inny przycisk, aby otrzymać skrócony wykaz operacji bankowych na jego rachunku. Maszyna wypluła mały skrawek papieru, na którym szarym atramentem wydrukowano pięć ostatnich transakcji. Trzy pobrania gotówki z bankomatu, które doskonale pamiętał. Jedno obciążenie odsetkami bankowymi oraz przelew w kwocie jednego tysiąca trzydziestu dolarów dokonany trzy dni temu. Wszystko jasne. Pasek papieru był zbyt wąski, aby zmieściły się na nim kolumny debet i kredyt, więc kwota depozytu została umieszczona w nawiasie, co oznaczało zasilenie rachunku. (1030).

Jeden tysiąc trzydzieści dolarów.

1030.

Sama liczba nie była szczególnie interesująca, mimo to Reacher przypatrywał się jej przez minutę. Oczywiście nie była to liczba pierwsza. Żadna liczba parzysta większa niż dwa nie mogła być liczbą pierwszą. Jej pierwiastek kwadratowy? Odrobinę większy niż 32. Pierwiastek sześcienny? Nieco mniejszy niż 10,1. Dzielniki? Niewiele. Z pewnością 5 i 206, oczywiście 10 i 103 oraz jeszcze bardziej podstawowe, 2 i 515.

No tak, 1030.

Jeden tysiąc trzydzieści dolarów. Błąd.

Być może.

Z drugiej strony kto wie?

Reacher podjął pięćdziesiąt dolarów i wsunął je do kieszeni, aby mieć na drobne wydatki, a następnie ruszył na poszukiwanie telefonu.

***

Znalazł aparat na dworcu autobusowym. Numer banku znał na pamięć. Dziewięćdziesiąt cztery dla wschodniej, dwadzieścia cztery dla zachodniej części stanu. W Wirginii była teraz pora lunchu, lecz ktoś powinien przecież tam siedzieć.

Rzeczywiście. Chociaż to nie z tą urzędniczką Reacher rozmawiał wcześniej, sprawiała wrażenie kompetentnej. Może na stanowisku obsługi pracował jeden z menedżerów, aby zastąpić podwładnego podczas przerwy na posiłek. Kobieta przedstawiła się, lecz Reacher nie zapamiętał jej nazwiska. Następnie wygłosiła długi wyuczony na pamięć monolog, aby poczuł się jak szanowany klient. Wysłuchał tej tyrady i poinformował o przelewie. Była zdumiona, że klient dzwoni, aby powiadomić o błędzie, który bank popełnił na jego korzyść.

– Może nie jest to błąd – powiedział Reacher.

– Spodziewał się pan przelewu? – zapytała.

– Nie.

– Czy osoby trzecie często wpłacają pieniądze na pański rachunek?

– Nie.

– A zatem pewnie to błąd, nie sądzi pan?

– Chciałbym wiedzieć, kto dokonał przelewu.

– Czy mogę zapytać dlaczego?

– Zabrałoby to zbyt wiele czasu.

– Muszę to wiedzieć – odparła. – Chodzi o tajemnicę bankową. Gdyby bank bez uzasadnionego powodu powiadomił osobę trzecią o transakcjach klienta, naruszyłby wiele zasad i przepisów oraz norm etycznych.

– Ten przelew może być przesłaniem – powiedział Reacher.

– Przesłaniem?

– Z przeszłości.

– Nie pojmuję.

– Z czasów, gdy pracowałem w żandarmerii wojskowej – poinformował Reacher. – Komunikaty żandarmerii nadawane przez radio są szyfrowane. Jeśli funkcjonariusz pilnie potrzebuje pomocy kolegi, komunikuje się z nim za pomocą kodu dziesięć – trzydzieści. Rozumie pani, co mówię.

– Nie, niezupełnie.

– Myślę, że jeśli nie znam osoby, która wykonała przelew, mamy do czynienia z błędem na tysiąc trzydzieści dolarów. Ale jeśli wiem, kto to taki, możemy mieć do czynienia z wołaniem o pomoc.

– W dalszym ciągu nie rozumiem.

– Proszę spojrzeć jak zapisano przelew. To może oznaczać kod radiowy dziesięć-trzydzieści, a nie tysiąc trzydzieści dolarów. Niech pani spojrzy na wydruk.

– Czy tamta osoba nie mogła po prostu do pana zadzwonić?

– Nie mam telefonu.

– Wysłać e-mail? Telegram? Zwykły list?

– Nie mam stałego adresu korespondencyjnego.

– W jaki sposób zwykle się z panem kontaktujemy?

– Nie robicie tego.

– Przelew na pański rachunek bankowy byłby bardzo dziwnym sposobem komunikowania się.

– Jedynym.

– Na dodatek bardzo trudnym. Tamta osoba musiałaby ustalić numer pana rachunku.

– Właśnie o to chodzi – odpowiedział Reacher. – Taki człowiek musiałby być inteligentną i pomysłową osobą. A jeśli inteligentna i pomysłowa osoba prosi o pomoc, musi znajdować się w poważnych opałach.

– Ten sposób komunikacji byłby też bardzo kosztowny. Trzeba by zapłacić ponad tysiąc trzydzieści dolarów.

– Dokładnie. Ten człowiek musiałby być inteligentny, pomysłowy i zrozpaczony.

Na linii zapanowała chwila milczenia.

– Mógłby pan sporządzić listę potencjalnych kandydatów, abym mogła ją zweryfikować?

– Pracowałem dla wielu inteligentnych ludzi, na ogół bardzo dawno temu. Potrzebowałbym tygodni, aby sporządzić taką listę, a wówczas mogłoby być za późno. Na dodatek nie mam telefonu.

Kolejna chwila milczenia, tym razem przerwana przez dźwięk wciskanych klawiszy.

– Szuka go pani, prawda? – zapytał.

– Nie powinnam tego robić – odparła.

– Nie miałbym pretensji, gdyby pani odmówiła. Ponownie zapadło milczenie. Klikanie klawiszy ustało. Wiedział, że ma to nazwisko przed nosem, na ekranie monitora.

– Proszę mi powiedzieć – poprosił.

– Nie mogę tego zrobić ot tak, po prostu. Będzie mi pan musiał pomóc.

– Jak?

– Proszę o kilka wskazówek, abym nie musiała podawać go w ciemno.- Jakich wskazówek?

– Chodzi o mężczyznę czy kobietę? – zapytała. Reacher uśmiechnął się szeroko. Odpowiedź była zawarta w pytaniu. Chodziło o kobietę. Inteligentną, pomysłową kobietę obdarzoną wyobraźnią i zdolnością lateralnego myślenia. Kobietę wiedzącą o jego słabości do dodawania i odejmowania.

– Niech zgadnę – zaczął. – Przelewu dokonano z Chicago.

– Tak, z rachunku osobistego w banku w Chicago.

– Neagley – odgadł.

– Właśnie takie nazwisko mam przed oczyma – odpowiedziała urzędniczka. – Frances L. Neagley.

– W takim razie proszę zapomnieć o tej rozmowie – rzekł Reacher. – Pomyłka banku nie wchodzi w grę.

3

Reacher służył trzynaście lat w armii, w żandarmerii. Znał Frances Neagley od dziesięciu lat i współpracował z nią przez siedem. Był oficerem. Najpierw podporucznikiem, później porucznikiem, kapitanem, majorem. Następnie został zdegradowany do stopnia kapitana i ponownie awansowany na majora. Neagley uporczywie odmawiała awansu, jakby nie mogła się rozstać ze stopniem sierżanta. Nie chciała pójść do szkoły oficerskiej, a Reacher nigdy nie dowiedział się dlaczego. Nie wiedział o niej wielu rzeczy, oprócz tych, które poznał podczas dziesięciu lat znajomości.