Выбрать главу

Cholera, ależ filozofuję! A gdzie mam filozofować, jak nie w swoim samolocie. A przywilej bluzgania też kupiłem, studiując na najelitarniejszych uczelniach. Jeśli ktoś potrafi przemawiać najczystszym Ciceronem, może sobie pozwolić na slang dokera. Jest to nawet w dobrym tonie. A zresztą, pieprzę dobry ton! Pieprzę wszystko! Wracając do tych transakcji – co jeszcze można kupić? Zdrowie? Można. A życie? Gdybym nie wiedział, że stary Jeff zamraża się w swoim grobowcu za osiemset milionów (wliczając rachunek za światło na najbliższe sto lat), mógłbym nie wierzyć. Podobnie jest z bezpieczeństwem. Ryzyko istnieje tylko tam, gdzie w grę wchodzi nieudolność. Ja nie znam tego uczucia. Wielu nazwałoby moje życie nieustannym igraniem z ryzykiem. Ale jakie to igranie? Safari w Kenii, gdzie ubezpiecza mnie sześciu strzelców wyborowych, surfing na Wielkiej Rafie, gdy w kryształowej toni zatoki przysiadło dwóch płetwonurków ratowników… Interesy, za które niejeden chciałby przetrącić mi kark? To niech spróbuje.

W naszej chrzanionej epoce nagminnie porywa się przemysłowców i premierów, stało się to nawet pewnego rodzaju hobby wynaturzonych ekstremistów. Dojdzie do tego, że zaczniemy grać w jakąś ligę terrorystów. Mnie nie porwą! Moi ludzie są za dobrzy.

Zresztą próbowano. Wszelkie działania są zawsze pojedynkiem inteligencji dwóch stron, obojętne, w polityce czy w seksie, wygrywa sprytniejszy, zwycięża ten, który przewidzi więcej ewentualności, zresztą niekoniecznie przewidzi, może tylko wyczuje, wymaca…

Wiadomo, skąd może przyjść zagrożenie. Rodzina Tanelly’ego? Simone pracuje tam od dwóch lat… Trust TGD? Działają z szybkością ślimaka idącego tyłem.

A zresztą… Istnieje jeszcze asekuracja wyższego rodzaju…

3. Autor

Główne biura konsorcjum Waltera Swampsona zajmowały kilkanaście pięter Mega-Buildingu, królującego samotnie pośród parku w południowej części metropolii wypełniającej dno Wielkiej Depresji. Około godziny 2.20 w nocy czuwała w nim Magda, z racji swych wymiarów – metr czterdzieści wzwyż i prawie tyle samo wszerz – nazywana przez przyjaciół Pulpetem. Była to chyba jedyna kobieta pracująca w centrali, nie posiadająca warunków dziewczyny „Playboya”, trzymana głównie z powodu znakomitej operatywności. Drugi powód był jeszcze ważniejszy – Walter przy Magdzie odpoczywał, a jego niepohamowany popęd płciowy choć na chwilę mógł sobie wziąć wolne. Obok paru interkomów i podręcznego komputera, centralnym przedmiotem na biurku Magdy był terminarz zawierający wszystkie sprawy jej szefa:

17.02 – człowiek od Thompsona – sprawa licencji.

17.19 – Rada Nadzorcza – margines tolerancji dziesięć minut – mogą nudzić.

18.05 – kolacja na jedenastym piętrze z Norwegiem od analizy rynku (uwaga: lubi ostrygi).

18.45 – przejrzenie kolekcji modelek (dopisek czerwonym ołówkiem – ewentualnie piętnaście minut na degustację w saloniku B).

19.11 – spotkanie z wiceprezesem Rudolfim… itd.

Były to jednak terminy na drugą połowę dnia. Na najbliższe godziny przewidziane było: 2.25 – lądowanie na prywatnym lotnisku, 2.40 – krótka wizyta na nocnym party u senatora. (Nie wiadomo po co, gospodarz i tak przepadnie w kolejnych wyborach, a o tej porze wszyscy muszą być już pij ani w dym, ale Walt się uparł), 3.15 – ewentualne spotkanie z małą Lindą – ma być prześcieradło na tylnym siedzeniu rolls-royce’a… (Do licha, co za ogier z tego mojego szefa!), 3.39 – wysadzenie Lindy przy stacji metra, 3.42 – bungalow, spotkanie z żoną i uroczyste powitanie na podjeździe, 3.45 do 6.55 – czas wolny. (Jak na Waltera zadziwiająco długi – od lat jego dewizą było przecież: wykorzystać każdą minutę do maksimum).

Magda nigdy nie pyta. Magda załatwia. Usuwa ewentualne przeszkody, rozładowuje przypadkowe karambole, przeprasza, gdy zdarzy się dwuminutowy poślizg. Precyzja, dokładność, funkcjonalność.

Tymczasem o 2.21 nieoczekiwanie dzwoni pomarańczowy telefon z drugiej linii. Linii przeznaczonej dla najważniejszych rozmów wewnątrz firmy.

– Biuro pana Swampsona, słucham… – mówi Pulpet. Nim jeszcze zaskoczona myśl zanalizuje fakt, w jaki sposób ktoś obcy mógł wejść na tę linię, starannie dobrane słowa przygważdżają sekretarkę do fotela. Nie jest tych słów dużo. Niewiele zarejestruje automatycznie włączający się magnetofon. Złowróżbny anonim urywa się po trzech zdaniach – wzrok Magdy natychmiast pada na elektroniczną mapę świata. Punkcik wskazujący miejsce pobytu gulfstreama o kryptonimie „Petrela 3” jarzy się już na samym krańcu Wielkiej Depresji… Pan Walter powinien zaraz lądować. Katastrofa? To chyba głupi żart! Magda wie, że nie powinna się wahać, wywołuje więc radiostację samolotu. Milczenie. Przechodzi na kontakt awaryjny. Cisza. I nagle rozlega się przeciągły gwizd, a jaskrawa plamka znika. Sekretarka czuje, jak krew odpływa jej z twarzy. Łączy się z wiceprezesem. Ten jeszcze nie śpi. „Pulpet” drżącym głosem (nie zdarzyło się to jej od jedenastu lat) relacjonuje sytuację…

– Co mam robić, panie prezesie?…

– Przede wszystkim zachować spokój. Nadal wywoływać samolot szefa.

Magda zwalnia przycisk interkomu i wie już wszystko. Nie potrzeba jej rutyny, by w głosie rozmówcy wyczuć nutę, którą bardzo trudno jest ukryć. Na słowa można tę nutę przełożyć krótkim: „Udało się”.

4. Walter

Musiałem chyba na moment przysnąć. Zresztą zupełnie świadomie. Kiedy tylko jest okazja, pozwalam memu organizmowi na regenerację. Ze snu wyrwał mnie łagodny głos George’a: – Schodzimy, szefie.

Rzuciłem okiem na wysokościomierz. Jeszcze 2000 metrów. Dopiłem drinka. Potem rozejrzałem się: Luke porządkował teczkę z papierami. Anna poprawiała fryzurę. Moi ochroniarze z nawyku sprawdzali broń. Usłyszałem trzask zapinanego automatycznie pasa. I chyba to było moje ostatnie zapamiętane wrażenie.

To co zdarzyło się później, nie zostało zarejestrowane ani pamięcią, ani czarną skrzynką, ani żadną kamerą. Po prostu zdarzyło się zbyt szybko. Co najwyżej mogę podejrzewać, jak to się stało. Byłem przygotowany i na taką ewentualność.

Bomba ciśnieniowa od czasu swego wynalezienia przeszła szereg innowacji, zasada jej działania pozostała jednak niezmienna. Raz puszczona w ruch nie lubi się zatrzymywać i wybucha zawsze na określonej wysokości. Tym razem punkt krytyczny wynosił dwa tysiące dwieście metrów. Eksplozja rozerwała kabinę pilotów, rozrzucając ciała George’a i Michaela na tysiąc i jeden fragmentów… Pęd powietrza wdarł się w kadłub niczym pocisk pneumatyczny. Atoli jedną miliardową sekundy wcześniej komputer awaryjny przekazał impuls, który uruchomił katapultę. Mój fotel razem ze mną wyprysnął w górę. Cudem nie ugodził mnie żaden z odłamków.

Dalsze wypadki następują błyskawicznie. Od „Petreli 3” odłamały się skrzydła, eksplodowały zbiorniki paliwa i jak płonący warkocz komety wszystko to podążyło na spotkanie z ziemią. (Szczątki płetwonurkowie znajdą na dnie Złotego Jeziora, nad którym rozsiadła się metropolia). A ja leciałem półprzytomny, nie do końca świadomy, co się wokół mnie dzieje. Małe szarpnięcie, potem mocniejsze – to otwierają się kolejne spadochrony. Parę minut i będę na ziemi. Fotel zwalnia. Odzyskuję świadomość. I wtedy przychodzi to trzecie zadziwiające uderzenie, dużo za wczesne – od dołu. Tracę przytomność na dobre.

5. Autor

Wiadomość o śmierci młodego potentata finansowego i jego najbliższych współpracowników przyniosły wszystkie ważniejsze dzienniki, zamieszczając czarne ramki pomiędzy informacjami o strajku generalnym w Turcji i wyborach samorządowych w Lombardii. Czasem nekrolog zabłądził pod zdjęcie przedstawiające transport buraków do przodującej cukrowni. Poza katastrofą gulfstreama, do miana „informacji dnia” kandydowało jeszcze doniesienie o samobójstwie Żółtej Luli, znanej gwiazdki porno, i reportaż z tajfunu na Filipinach. Był to więc stosunkowo mało interesujący dzień.