Выбрать главу

– Nie rozumiem? Nie lubił Picassa?

– Obsypywał się krostami, słysząc takie pojęcia jak równość, sprawiedliwość, demokracja.

Nie miałem ochoty na tego typu szermierkę słowną, przestałem więc zwracać uwagę na jego bajania. Jedno, co wiedziałem z absolutną pewnością: muszę się stąd wydostać! Wyczuł chyba moje myśli, bo rzucił słodziutko:

– Z Enklawy można uciec tylko w jeden sposób. Wyskoczyć! Przez chwilę śmieliśmy się obaj, choć różny był powód i różna szczerość tego śmiechu. A potem rzekłem:

– Powiedzmy, że wierzę panu, powiedzmy też, że nie uważam pana za wariata, jednakże nadal nie mogę zrozumieć sensu tego pustelnictwa. Wiem, że w młodym wieku ludzie robią różne głupie rzeczy; uciekają z domów, bawią się w dzieci-kwiaty, ale pan – człowiek doświadczony, tak bez powodu…

– Ja miałem powód – przerwał mi gospodarz Enklawy. – Po prostu nieszczególnie lubię ludzi…

12. Jeremiasz

Dlaczego uciekłem? Nowoczesna nauka potrafi wytłumaczyć wiele zadziwiających zjawisk z przeszłości. Medycyna wykryła chorobę psychiczną, na którą cierpiał Szymon Słupnik, psychologia i socjologia zdolne są wyjaśnić zjawiska ascezy i monastycyzmu frustracjami oraz sadomasochistycznymi aspektami ludzkiej osobowości, ja jednak, drogi Walterze, nie jestem ani wariatem, ani ekscentrykiem, ja jedynie straciłem wiarę w człowieka. Nie, nie kręć głową, wiem, co powiesz – że człowiek, społeczeństwo to trybiki tworzące mechanizm doskonały, mechanizm cudowny, rozwijający się… I ja tak kiedyś myślałem. Niestety, całe moje życie było ciągłym pasmem rozczarowań. Wyobraźmy sobie taki pasjans: wyłożyłeś na stół wszystkie karty zakryte, następnie po kolei odkrywasz jedną za drugą i widzisz, że są to figury, których teoretycznie nie ma w talii, które w ogóle nie powinny istnieć. W ludziach tkwi immanentne zło, sprzęgnięte z głupotą. Jeden mądry przypada na milion głupców, myślących emocjami, gotowych poddać się najbardziej zwariowanemu owczemu pędowi. Nawet instynkt samozachowawczy został w ostatnich czasach zachwiany. Ludzkość, taka jaka jest, ku niczemu nie dąży, zatraciła dawne ideały, zgubiła swe biologiczne instynkty, którymi kierowali się nasi przodkowie jeszcze parę setek lat temu…

Zaprawdę, nie od razu popadłem w negację. Szukałem człowieka niczym grecki Diogenes, tyle, że z lampą błyskową, jako reporter w najbardziej zakazanych dziurach świata, próbowałem działać wśród elity jako moralista, zszedłem do młodzieży… Wszędzie mnie odtrącono. Z najgłębszych przyjaźni, kiedy się im przyjrzałem chłodnym okiem, wyzierała zawiść, a każda kobieta, którą kochałem, w końcu musiała mnie zdradzić… Nie, nie mów, Walterze, że można wszystko to wiedzieć i nadal żyć wśród ludzi, w teatrze pozorów i chińskich cieni. Wiem, że ty wykorzystywałeś swoją wiedzę, aby rządzić i czerpać z życia to, co tylko można wydrapać do dna… Ja też kiedyś próbowałem. Doszedłem jednak do momentu, gdy już nie mogłem. Usunąłem się. Nie chciałem doczekać dnia, w którym wszystko skończy się jakimś kolosalnym kataklizmem. Może los da mi tę satysfakcję, że zdążę to jeszcze zobaczyć z mojego dachu. Jeśli człowiek nie potrafi się pogodzić, może walczyć albo uciec. Wybrałem to drugie, synu…

13. Autor

Istnieją podobno ptaszki żyjące w symbiozie z nosorożcami. Są też rybki całe życie pilotujące rekina. Zuzanna należała do tego typu stworzonek. Jej dawny świat skończył się wraz z utratą Waltera. Ewentualne odrodzenie mogło nastąpić tylko wówczas, gdyby na widnokręgu pojawił się jakiś Walter-bis. Ewentualnie jego namiastka.

Częściowo spełniał te warunki Tim, prorok, którego spotkała w czasie swego załamania nerwowego. Teraz od trzech dni wędrowała za apokaliptykiem. Słuchała, jak przemawiał, uczestniczyła w nocnych seansach, zawsze jednak przed końcem imprezy Tim gdzieś znikał i zostawiał ją samą. Pozostawała zatem cicha adoracja, podczas gdy Zuzia potrzebowała prochów i mężczyzny. Pierwsze prorok limitował, stosując miękki odwyk, a jeśli idzie o to drugie, wydawał się być nie zainteresowany. Gdy zaś usiłowała sugerować wspólne spędzenie dalszej części wieczoru, zatrzymywał ją delikatnie, lecz stanowczo:

– Daj spokój, mała!

W odróżnieniu od reszty nawiedzonej braci, nocował w całkiem niezłych hotelach, mało pił, a jego jointy były zadziwiając słabe. Przy ludziach zgrywał odlotowca, jednak, gdy byli sami, zachowywał się zadziwiająco kulturalnie.

Parokrotnie próbował spławić Zuzannę, wreszcie któregoś dnia, gdy usiłowała wejść za nim do hotelu, powiedział:

– Dosyć tego, mała. Wracaj do domu…

– Nie mam domu.

– Więc idź, gdzie chcesz!

– Chcę być z tobą…

Spod przepoconego podkoszulka wydobył zmiętoszony banknot i wręczył go dziewczynie.

– Masz na pożegnanie, jutro zmieniam miasto…

– Pójdę za tobą… – deklaracja zawisła w próżni, bo Tim już się oddalił. Zuzanna obejrzała banknot. Nominał był dość wysoki. W trzy kwadranse potem, w hotelu o pretensjonalnej nazwie „Minerwa” wynajęła pokój obok pokoju Tima. Odczekała do północy, a potem otworzyła okno.

Na okolicznych gmachach błyskały neony i zewsząd dolatywała muzyka – seksowny puls rozrywkowej dzielnicy. Na horyzoncie jak radioaktywny plaster miodu świecił się Mega Building. Tylko dach tonął w ciemności. Podobno jakiś czubek urządził tam sobie wiszące ogrody… Oba pokoje hotelowe położone były na szóstym piętrze, ale dla Zuzanny nie odgrywało to żadnej roli – wyszła na parapet. Świat zachybotał się, utrzymała jednak równowagę. Zupełnie nie odczuwała strachu. Jak po równoważni (jeszcze trzy lata temu, w szkole, uprawiała gimnastykę akrobatyczną) przeszła pod sąsiednie okno. Było uchylone. Apokaliptyk drzemał. Zuzia wślizgnęła się do wnętrza. W smudze księżycowego światła szybko ściągnęła skąpy przyodziewek.

– To wprawdzie nie Walter, ale… Nowocześni prorocy też lubią takie rzeczy.

Noc była ciepła, Tim spał jedynie pod prześcieradłem, i gdy wsunęła się pod nie, poczuła, że również był nagi…

– Kto… co? – rozległo się senne mamrotanie. – Mała, nie powinnaś tego robić!

– Ale pan powinien – odpowiedział jej szept.

* * *

Świt gmera niemrawo po zakamarkach hotelowego pokoju. Słoneczny promień natrafia następnie na kupkę zrolowanej bielizny w środku pomieszczenia, mija krzesło, na którym złożony w kostkę odpoczywa niechlujny strój proroka, i dociera do tapczanu, wyłuskując z pościeli gołe ramię dziewczyny i owłosiony tors młodego mężczyzny. Scena jak z filmu dla młodzieży, w którym wszystkie jednoznaczności działy się przed lub zdarzą po.

Tim nie śpi. Wpatruje się w sufit i co pewien czas spogląda na główkę drzemiącej obok Zuzanny.

– Kompletne dziecko, w co ja się wplątałem? – myśli, cokolwiek spanikowany. Parę godzin wcześniej, kiedy dziewczyna dokonywała gwałtu na jego zasadach, Tim odczuwał znacznie mniej skrupułów, zresztą nie miał na to czasu. Poza tym był półprzytomny – jak każdy, kto przez cały wieczór kułby mozolnie wersety z Apokalipsy. – Cholera nadała tę narkomankę! Jeśli nie uda jej się spławić, będę miał prawdziwą kulę u nogi.

A Zuzia zaróżowiona świtem, mimo podkrążonych oczu wyglądała tak niewinnie, tak autentycznie – po raz pierwszy zgodnie z szesnastoletnią metryką.

– Obejmij mnie, Timmy! – szepcze przez sen. – Mocno!

Obejmuje. Potem zamawia śniadanie do pokoju. Jedzą z apetytem, a Zuzia co chwila taksuje go wzrokiem, jakby widziała Tima po raz pierwszy w życiu. W eleganckiej jedwabnej pidżamie, z gładko wygoloną twarzą i schludnymi paznokciami, prorok wygląda bardziej na komiwojażera czy sprzedawcę rajstop…