Выбрать главу

– Co się stało z twoimi włosami? – pyta dziewczyna w przerwie między rogalikiem a łykiem aromatycznego kakao, a w myślach zastanawia się: „Czy ja przypadkiem nie pomyliłam pokoi?”

Tim otwiera swoją walizkę. Pokazuje perukę z wygolonym krzyżem, naklejaną bródkę à la Ho Szi Min, puder udający brud, nakładane paznokcie z centymetrową „żałobą” oraz parę flakoników z potem w aerozolu…

– Więc ty… więc ty nie jesteś prawdziwym natchnionym apokaliptykiem? A ja myślałam, że będziesz moim guru…

Tim bezradnie rozkłada ręce.

– Dlaczego więc grasz taką rolę? – pyta dalej dziewczyna, przechodząc do białego serka i smarując go grubą warstwą powideł.

– Czasami lepiej nie zadawać pytań, malutka.

– Dobrze, że chociaż jesteś prawdziwym mężczyzną…

Młodzieniec uśmiecha się, co Zuzanna bierze za kokieterię, bo i skąd mogłaby przypuszczać, że ekscesy minionej nocy były absolutnym debiutem pseudoproroka. Kto wie, czy w innych, mniej sprzyjających warunkach, da radę je powtórzyć. Dochodzą do deseru.

– Pozwolisz mi iść za tobą? – pada zasadnicze pytanie.

– A chcesz?

Zuzanna kiwa głową. Nie potrafi być sama, a skoro nie ma Waltera, to ten guru nie guru też będzie dobry…

– Pozwolę, ale pod paru warunkami – mówi Tim. – Jeśli chcesz być ze mną, zapamiętaj: koniec z narkotykami, alkohol w normie, dobre odżywianie, no i będziesz się musiała uczyć, a co się tyczy współżycia, przedyskutujemy jeszcze sprawę – ale sądzę, że trzeba będzie poczekać z tym do twojej pełnoletności. Więc nie wiem, czy to ci będzie odpowiadało?

– A więc on jest aż tak perwersyjny? – myśli Zuzia i potakująco pochyla głowę. Potem przeciąga się.

Tim skromnie odwraca się i rozpoczyna przepoczwarzanie w malowniczego hippisa. Zuzanna obserwuje go bez większego zdziwienia i nie reaguje, nawet, gdy zza fałdów szaty wypada na podłogę masywny smith amp;wesson.

14. Walter

Cały mój system buntował się coraz bardziej przeciwko nienormalnej sytuacji, a wysiłki Jeremy’ego zmierzające do uczynienia ze mnie członka pustelni, przypominały próbę hodowli pstrąga w kałuży lub Eskimosa w lodówce. Byłem jednak na tyle ostrożny, aby niczego nie dać po sobie poznać – Jeremiasz miał nade mną przewagę fizyczną, był panem sytuacji: on dostarczał pożywienia, organizował czas i doglądał mnie na każdym kroku. I nudził, nudził, nudził! Uwielbiał gawędy o świecie jego młodości, o kniejach, w których nie brakowało ptactwa, o rześkich strumieniach pełnych ryb.

– Dziś nasze lasy są głuche, wody przypominają roztwory chemiczne, a ludzie…

Miał, oczywiście, sporo racji, ale to jeszcze nie był powód, żebym musiał rezygnować ze swego trybu życia, z komfortu, nieustannego sprawdzania się w działaniu. Z kobiet. Z rozrywek… Nigdy dotąd nie uświadamiałem sobie, że brak gazety czy telewizji może być torturą, której nie osłabia stałe podnoszenie wydajności uprawy patatów.

– Chodźmy spać, Walterku, kto śpi, nie grzeszy – mawiał co wieczór mój pustelnik, a ja niezmiennie odpowiadałem:

– Wolałbym grzeszyć.

– Apage!

Sypiałem dobrze, aż za dobrze. Tak, że w końcu wydało mi się to podejrzane. Sądząc po karbach żłobionych na drzewie, upływał ósmy dzień pobytu na dachu, a moje obawy, że nie wszystko jest tak, jak twierdził pustelnik, zwiększyły się jeszcze bardziej. W zasadzie Jeremy nie pozwalał mi oddalać się od szałasu; pod różnymi pozorami udało mi się jednak zwiedzić cały dach. Długość Enklawy nie przekraczała kilkuset metrów, szerokość ograniczała się do kilkudziesięciu.

Tego dnia w pogoni za zabłąkaną kozą znalazłem się na nieznanej mi dotąd północno-wschodniej części dachu. Wśród piaszczystych wzgórków porośniętych rzadszą roślinnością znajdował się mały stawek, szczerze, mówiąc większa kałuża. Wystarczająca jednak, by móc się wykąpać. Zrzuciłem samodziałowy przyodziewek i już zamierzałem się opłukać, gdy nagle… We wczesnym dzieciństwie bona czytywała mi „Robinsona Crusoe”. Ta scena jako żywo była wyjęta z tamtej opowieści. Na piasku widać było wyraźnie odciśnięty ślad ludzkiej stopy. Jeden! Przy kolacji wspomniałem o tym Jeremiaszowi.

– Ślad stopy? To normalne, często się tam kąpię…

– Ale pan ma płaskostopie i nogę jak kajak! – nacisnąłem. – Ten odcisk był niewielki…

– No to może koza… albo wiatr tak ułożył piasek. Daję ci słowo: nie ma tu żadnych ludożerców.

Widziałem, że jest zakłopotany. Wzmocniło to moje wątpliwości i kiedy zadeptywał ognisko, szybko wylałem przygotowany dla mnie napój. Jeśli usypiał mnie, cwaniaczek, co noc, to teraz była okazja przekonać się, po co to robi? Udałem, że zapadam w sen. Zachrapałem. Jeremiasz pokręcił się jeszcze po gospodarstwie, umył zęby, powtórzył „Walter, Walter”, a upewniwszy się, że śpię, ruszył w stronę tajemniczego jeziorka. Odczekałem dobrą chwilę i pomaszerowałem za nim.

Skradanie się to głupia, poniżająca czynność, dobra może dla prywatnego detektywa, a nie dla człowieka interesu. Zwłaszcza, gdy wśród drzew mrok jest gęsty jak sadza i co chwila przed nosem wyrasta gałąź, pień lub kolczasty krzak. Szczęściem podśpiewujący pustelnik („Och, kobiety, co one mogą zrobić z nas!”) czynił tyle hałasu, że mogłem się posuwać nie zauważony. Droga nie była długa. Jeremy minął jeziorko i zatrzymał się przy wzgórku, parę metrów od krawędzi dachu. Widziałem wyraźnie jego przygarbioną sylwetkę na tle łuny wielkiego miasta. Wyjął z kieszeni coś, co przypominało latarkę. Rozległ się krótki pstryk, a potem miarowe buczenie; bryła wydmy drgnęła, piasek sypnął się jak po uruchomieniu elewatora, skrzypnął jakiś zamek, otworzyły się drzwi. Fala światła zalała polankę. Ledwie uskoczyłem w cień.

W prostokącie świetlnym stała smukła postać kobieca, powiem więcej – dziewczęca. Zanim mój pustelnik znikł we wnętrzu i znów wszystko ogarnęła ciemność, dobiegł mnie krótki dialog:

– Halo, kochanie, późno coś dzisiaj przychodzisz!

– Witaj, moja mała Piętaszko!

15. Autor

Zuzanna nigdy nie zadawała pytań. Nawet do głowy jej nie przyszło, by zagadnąć Tima o broń, która w całej swej zabójczej agresywności leżała pośrodku hotelowego dywanu. Ale pseudoprorok był zupełnie innym człowiekiem niż Walter. Zamachał bezradnie rękami, spiekł raka i spuszczając oczy, rzekł:

– Teraz wiesz wszystko. Jestem gliną.

Dziewczyna przyjęła informację do wiadomości. Podobnie jak nie poruszyłoby jej oświadczenie: „Jestem krokodylem” albo: „ jestem płatnikiem podatku wyrównawczego”, atoli Timowi wydało się, że to wyznanie jej nie wystarczyło. Powtórzył więc:

– Jestem parszywym policjantem, udaję zwariowanego hippisa, bo wymaga tego moje zadanie. Ze względu na tajemnicę służbową nie mogę niestety powiedzieć nic więcej. A w ogóle, to muszę iść do pracy.

– Pójdę z tobą!

– Wykluczone, udasz się na kurs kroju i szycia, który zaraz ci załatwię.

– Okay, jeśli sobie tego życzysz.

Tim nie znał się na kobietach, wyjąwszy koleżanki z sekcji specjalnej, których ciała poznał niezbyt dokładnie na zajęciach dżudo. Policjantem został tylko dlatego, że tak chciał ojciec, funkcjonariusz, którego spłodził również policjant, syn policjanta… Kto wie, czy cała jego rodzina nie wywodziła się od owego aniołka, który w raju pierwszy zakapował Adama i Ewę. Nie ulega bowiem wątpliwości, że już w okresie wędrówek ludów praszczur Tima rozpoczął niewdzięczną służbę dla społeczeństwa i dzięki swej inteligencji stał się ulubionym tematem kawałów krążących w hordzie. Cień munduru wisiał zatem nad chłopcem od kołyski. Już jego dziadek po pracy pozwalał malcowi bawić się służbową pałką i gładził płową głowinę, mówiąc: