Выбрать главу

Nieliczni śmiałkowie, którzy zdołali powrócić, przekazali wyruszającym ich śladem kilka cennych wskazówek, takich jak: 1) w miarę możliwości unikaj wszelkich wiszących pędów z paciorkowatymi oczami i rozdwojonym językiem na końcu; 2) nie podnoś żadnych pędów w żółto-czarne pasy, leżących na ścieżce i poruszających się nieznacznie, ponieważ na końcu często maja tygrysa; i 3) nie chodź tam.

Jeśli jestem demonem, myślał sennie Rincewind, to czemu wszystko próbuje mnie ukłuć albo przewrócić? Przecież może mnie zranić tylko wbity w serce drewniany sztylet. A może raczej czosnek?

W końcu dżungla rozstąpiła się, odsłaniając rozległą równinę sięgającą aż po daleki, błękitny łańcuch wulkanów. Teren pokrywała szachownica jezior, błotnistych pól, tu i tam urozmaiconych wielkimi schodkowymi piramidami, każda udekorowana smużką dymu rozpływająca się w porannym powietrzu. Ścieżka zmieniła się w wąską, ale brukowaną drogę.

— Gdzie jesteśmy, demonie? — zapytał Eryk.

— To wygląda na jedno z królestw Tezumenów — wyjaśnił Rincewind. — Rządzi nimi chyba Niepomiernej Wielkości Muzuma.

— Jest amazońską księżniczką?

— To dziwne, ale nie. Byłbyś zaskoczony wiedząc, jak wielu królestwami nie rządzą amazońskie księżniczki.

— Wygląda prymitywnie. Jak z epoki kamiennej.

— Tezumeńscy kapłani znali precyzyjny kalendarz i mieli zaawansowaną horologię.

— Aha — mruknął Eryk. — To niedobrze.

— Nie — wyjaśnił cierpliwie Rincewind. — To oznacza sztukę pomiaru czasu.

— Aha. To dobrze.

— Spodobaliby ci się. Są podobno znakomitymi matematykami.

— Hm… — Eryk mruknął posępnie. — Niewiele chyba mają do liczenia w tak zacofanej cywilizacji.

Rincewind przyjrzał się rydwanom szybko pędzącym w ich stronę.

— Myślę, że zwykle liczą ofiary. — rzekł.

Imperium Tezumeńskie w porośniętych dżunglą dolinach środkowego Klatchu znane jest ze swych ogrodów warzywnych, wspaniałych wytworów rzemiosła z obsydianu, piór i nefrytu oraz masowych ludzkich ofiar składanych na cześć Quelcamisoatla, Pierzastego Boa, boga masowych ludzkich ofiar. Mówi się, że z Quelcamisoatlem człowiek zawsze wie, na czym stoi. Zwykle z liczną grupą innych ludzi na szczycie wielkiej schodkowej piramidy, gdy ktoś w eleganckim pióropuszu na głowie specjalnie dla niego wyłupuje przepiękny nóż z obsydianu.

Tezumeni znani są na kontynencie jako najbardziej samobójczo posępny, nerwowy i pesymistyczny naród, jaki w ogóle można spotkać. Powody tego wkrótce staną się jasne. Prawdą również są pogłoski o ich metodach pomiaru czasu. Tezumeni już dawno odkryli, że wszystko idzie ku gorszemu, a jako obdarzeni straszną cechą dosłowności, opracowali złożony system, pozwalający określić, o ile gorszy jest każdy kolejny dzień.

Wbrew powszechnym wierzeniom, to jednak Tezumeni wynaleźli koło. Tyle tylko, że mieli radykalnie inne pomysły jego wykorzystania.

Jeszcze nigdy w życiu Rincewind nie widział rydwanu zaprzężonego w lamy. Zresztą nie to było najdziwniejsze. Najdziwniejsze było, że nieśli go ludzie: po dwóch trzymało każdy koniec osi. Biegli za zwierzętami, a ich sandały tupały głośno po kamieniach bruku.

— Myślisz, że to ma związek z daniną? — zdziwił się Eryk.

W pierwszym rydwanie, poza woźnicą, mieścił się tylko krępy, wręcz sześcienny w formie mężczyzna, okryty skórą pumy i w pióropuszu na głowie.

Biegnący wyhamowali zdyszani. Rincewind zobaczył, że każdy z nich nosi coś, co można by chyba nazwać prymitywnym mieczem, wykonanym metodą mocowania obsydianowych odprysków do drewnianej pałki. Wydały mu się nie mniej śmiercionośne od skomplikowanych technicznie, cywilizowanych mieczy. Szczerze mówiąc, wyglądały nawet gorzej.

— No? — zniecierpliwił się Eryk.

— No i co? — nie zrozumiał Rincewind.

— Powiedz mu. Żeby mi złożył daninę.

Gruby mężczyzna dumnie zstąpił na ziemię, podszedł do Eryka i ku całkowitemu zdumieniu Rincewinda padł na twarz.

Mag poczuł, że coś wdrapuje mu się po plecach i na ramię. A głos podobny do dźwięku rozdzieranego na części arkusza blachy , powiedział:

— Tak lepiej. O wiele jakmutam, wygodniej. Spróbuj tylko mnie strącić, demonie, a możesz się jakmutam ze swoim uchem. Nagły zwrot sytuacji, co? Wygląda na to, że go oczekiwali.

— Dlaczego stale powtarzasz „jakmutam”? — spytał Rincewind.

— Ograniczony jakmutam. Coś. Rzecz. No wiesz. W środku są słowa.

— Słownik? — domyślił się Rincewind.

Pasażerowie pozostałych rydwanów także wysiedli i padli na twarze przed Erykiem, który uśmiechał się promiennie jak idiota.

Papuga zastanowiła się.

— Tak, chyba tak — stwierdziła. — Muszę ci to przyskrzydlić — mówiła dalej — że z początku uważałam cię trochę za jakmutam, ale teraz widzę, że dotrzymujesz jakmutam.

— Demonie — rzucił Eryk.

— Słucham?

— O co im chodzi? Mówisz ich językiem?

— Hm…Nie — odparł Rincewind. — Ale umiem go czytać — dodał gdy Eryk się odwracał. — Gdybyś mógł dać im znak, żeby to wszystko zapisali…

Zbliżało się południe. W dżungli za Rincewindem piszczały i ryczały rozmaite istoty, a wokół niego brzęczały moskity wielkości kolibrów.

— No jasne — powtórzył po raz dziesiąty. — Jakoś nigdy nie wpadli na to, żeby wynaleźć papier.

Kamieniarz odstąpił, oddał asystentowi ostatnie stępione obsydianowe dłuto i spojrzał oczekująco na Rincewinda.

Rincewind odsunął się o krok i krytycznie obejrzał skalną płytę.

— Bardzo dobre — ocenił. — Znaczy się : doskonale uchwycone podobieństwo. Złapałeś fryzurę i resztę. Oczywiście, normalnie nie jest taki, no…kwadratowy, ale owszem, bardzo dobre. Tutaj mamy rydwan, a tam piramidy schodkowe. No tak. Chcą chyba, żebyś udał się z nimi do miasta — wyjaśnił Erykowi.

— Powiedz im: tak — odparł stanowczo chłopiec.

Rincewind zwrócił się do przywódcy.

— Tak — powiedział.

— Zgarbiona-postać-w-potrójnym-pióropuszu-nad-trzema-kropkami?

Rincewind westchnął kamieniarz bez słowa wsunął mu w dłoń świeże obsydianowe dłuto i przepchnął na pozycję nowy blok granitu.

Życie Tzeumena nie jest łatwe. Nie licząc nawet posiadania takiego boga jak Quelcamisoatl, wystarczy zauważyć, że jeśli nagle zechcą zamówić na jutro dodatkową butelkę mleka, to wiadomość do mleczarza muszą pisać od zeszłego miesiąca. Tezumeni to jedyni ludzie, którzy potrafią popełnić samobójstwo, tłukąc się na śmierć własnym listem pożegnalnym.

Zbliżał się wieczór, kiedy rydwan dotruchtał do kamiennego miasta wokół największej piramidy. Witał go szpaler wiwatujących Tezumenów.

— To mi się podoba — stwierdził Eryk, łaskawie machając dłonią na powitanie. — bardzo się cieszę z naszego przybycia.

— Owszem — przyznał ponuro Rincewind. — Ciekawe dlaczego.

— Przecież jestem ich nowym władcą. To jasne.

— Hmmm…

Rincewind zerknął z ukosa na papugę, która od pewnego czasu była nienaturalnie milcząca, a teraz kuliła mu się za uchem jak stara panna w barze ze Striptizem. Właśnie poważnie się zastanawiała nad wspaniałymi pióropuszami.

— Jakimtam dranie — zaskrzeczała. — Jeśli któryś jakmutam spróbuje mnie dotknąć, to ten jakmutam zostanie bez palca. Mówię ci.