Erika uśmiechnęła się. Zastanawiała, czy Gösta nie spędza wolnego czasu na lekturze „Mamy” [22].
– Sok i drożdżówki to jest to – odparła, stawiając na podłodze bliźniaków. Oddalali się od niej coraz śmielej.
Maja zauważyła kilka krzaków malin i z radosnymi okrzykami pobiegła w ich stronę.
– Nie masz nic przeciwko temu, żeby sobie zerwała? – Znała swoją córkę i wiedziała, że za chwilę na krzakach nie będzie nawet jednej dojrzałej maliny.
– Na zdrowie – powiedział Gösta, nalewając do filiżanek kawy. – Inaczej tylko ptaki będą miały z nich pożytek. Maj-Britt robiła z nich dżemy i sok, ale mnie takie rzeczy nie leżą. Ebba… – Przerwał. Wrzucił do kawy kostkę cukru.
– Co Ebba? – Przypomniała sobie wyraz twarzy Ebby, kiedy płynęły z Valö. Widać było, że chciałaby i uciec, i zostać.
– Ebba też potrafiła stać i zrywać tak długo, aż zjadła wszystkie – powiedział z ociąganiem. – Tamtego lata, gdy była u nas, nie było ani soków, ani dżemów, ale Maj-Britt i tak się cieszyła. Kapitalnie to wyglądało. Stała w samej pieluszce i opychała się malinami. Sok jej ściekał po pulchnym brzuszku.
– Ebba u was mieszkała?
– Tak, ale to było tylko jedno lato. Później zabrała ją ta rodzina z Göteborga.
Erika zamilkła na dłuższą chwilę. Musiała strawić to, co powiedział. Dziwne. Zbierając materiały, nie znalazła nic o tym, że mała Ebba mieszkała u Gösty i jego żony. Teraz zrozumiała, dlaczego tak bardzo się zaangażował.
– Nie myśleliście o tym, żeby ją zatrzymać? – spytała w końcu.
Gösta patrzył na filiżankę, nie przestawał mieszać. Zrobiło jej się głupio. Nie podniósł wzroku. Domyśliła się, że ma łzy w oczach. Odchrząknął i przełknął ślinę.
– Jeszcze jak. Dużo o tym rozmawialiśmy. Ale Maj-Britt uważała, że nie damy rady, a ja dałem się przekonać. Wydawało nam się, że nie możemy jej zbyt wiele dać.
– A potem, kiedy ją zabrali do Göteborga, mieliście z nią jakiś kontakt?
Gösta jakby się zawahał. Potrząsnął głową.
– Nie. Uważaliśmy, że lepiej będzie całkiem go zerwać. Kiedy odjeżdżała… – Głos mu się załamał, nic mógł dokończyć. Erika się domyśliła, nie musiał nic tłumaczyć.
– Jak to było spotkać się z nią po latach?
– Było dość szczególnie. Jest dorosłą kobietą, nie znam jej. Z drugiej strony mam wrażenie, jakbym w niej widział tamtą małą dziewuszkę, która stała przy krzaku malin i odpowiadała uśmiechem na każde spojrzenie.
– Teraz już się tak nie uśmiecha.
– Nie uśmiecha się. – Zmarszczył czoło. – Wiesz, co się stało z ich synkiem?
– Nie, nie chciałam pytać. Patrik i Paula jadą właśnie do Göteborga porozmawiać z jej rodzicami adopcyjnymi. Na pewno się dowiedzą.
– Nie podoba mi się ten jej mąż. – Gösta sięgnął po drożdżówkę.
– Mårten? Nie wydaje mi się, żeby coś z nim było nic tak. Ale na pewno mają problemy. Muszą się uporać z żałobą po dziecku, a widzę po siostrze, że ma to ogromny wpływ na relacje. Wspólna żałoba niekoniecznie zbliża ludzi.
– Masz rację. – Gösta kiwnął głową.
Erika przypomniała sobie, że on też wie o tym bardzo dobrze. Jego jedyne dziecko umarło kilka dni po narodzinach. A potem stracili Ebbę.
– Wujku, zobacz, ile tu malin! – zawołała Maja spod krzaka.
– Jedz, ile chcesz!. – odkrzyknął i oczy mu się zaszkliły.
– Może byś kiedyś z nimi posiedział?
– Z całą trójką bym sobie nie poradził, ale małą mógłbym się zaopiekować, gdybyście potrzebowali pomocy.
– Będę o tym pamiętać. – Postanowiła, że postara się o taką okazję. Maja nie należała do nieśmiałych. Między nią a ponurym kolegą taty zawiązała się nić szczególnego porozumienia. Poza tym widać było, że w sercu Gösty jest puste miejsce, które mogłaby wypełnić.
– Co myślisz o tym, co się wczoraj stało?
– Jakoś mi się to nie składa. Elvanderowie zniknęli w 1974 roku, prawdopodobnie zostali zamordowani. Potem przez lata nic się nie działo, aż do powrotu Ebby. I nagle rozpętuje się piekło. Dlaczego?
– Z pewnością nie chodzi o to, że mogłaby coś ujawnić. Była za mała, żeby cokolwiek pamiętać.
– To prawda. Sądzę raczej, że ktoś nie chciał dopuścić, żeby znaleźli krew. To z kolei trudno powiązać z wczorajszymi strzałami, bo krew już znaleźli.
– Ale kartka, którą przyniósł Mårten, świadczy o tym, że ktoś jej źle życzy. A skoro kartki przychodziły od 1974 roku, można przypuszczać, że wszystko, co się przydarzyło Ebbie w ostatnim tygodniu, ma związek z zaginięciem jej rodziny. Chociaż dopiero teraz ten ktoś jej grozi.
– Właśnie, ja…
– Maju! Nie popychaj Noela! – Erika zerwała się i podbiegła do przepychających się dzieci.
– Bo Noel wziął moją malinkę. I… on ją zjadł! – Maja rozryczała się na całego. Próbowała kopnąć Noela.
Erika mocno chwyciła córkę za ramię i spojrzała na nią surowo.
– Przestań! Nie wolno kopać brata. Na krzaku jest jeszcze całe mnóstwo malin. – Wskazała na uginający się od dojrzałych owoców krzak.
– Ale ja chciałam tę! – Maja miała taką minę, jakby ją spotkała wielka niesprawiedliwość. Erika puściła ją, żeby wziąć na ręce i pocieszyć Noela. Maja skorzystała z okazji
– Wujku Gösto! Noel zabrał moją malinkę! – szlochała.
Gösta przyjrzał się jej umazanej buzi i z uśmiechem posadził ją sobie na kolanach. Od razu zwinęła się w rozczulający kłębuszek.
– No już – powiedział i pogłaskał ją po główce, jakby całe życie nie robił nic innego, tylko pocieszał zrozpaczone trzylatki. – Wiesz, ta malinka, na której ci tak zależało, nie była najlepsza.
– Nie? – zdziwiła się Maja i nagle przestała płakać.
– Nie. Ja wiem, gdzie są najlepsze maliny, ale to będzie nasza tajemnica. Nie wolno ci tego powiedzieć nikomu, ani braciom, ani nawet mamie.
– Nie powiem.
– W takim razie posłuchaj – powiedział Gösta i zaczął jej szeptać do ucha.
Maja słuchała uważnie. Potem zsunęła się z jego kolan i pobiegła do krzaków. Noel już się uspokoił, Erika wróciła do stołu.
– Co jej powiedziałeś? Że gdzie są najlepsze maliny?
– Powiedziałbym ci, ale potem musiałbym cię niestety zamordować – odparł Gösta z uśmiechem.
Erika odwróciła głowę i spojrzała w stronę krzaków. Maja stała na paluszkach i zrywała maliny, które dla bliźniaków rosły zbyt wysoko.
– Spryciarz z ciebie – zauważyła ze śmiechem. – O czym rozmawialiśmy? Właśnie, o wczorajszej próbie zamordowania Ebby. Musimy ruszyć z miejsca. Udało ci się ustalić, co się stało z rzeczami Elvanderów? Mogłyby się okazać bezcennym źródłem informacji. Czy to możliwe, żeby wszystko zostało wyrzucone? Może ktoś tam przyszedł posprzątać? Czy wszystko robili sami, łącznie ze sprzątaniem i uprawianiem ogrodu?
Gösta nagle się wyprostował.
– Boże, jaki ja jestem głupi. Chyba naprawdę się starzeję.
– Co takiego?
– Że też nie pomyślałem… Tylko że w pewnym sensie ten facet należał do inwentarza, co zresztą znaczy, że powinienem był pomyśleć o nim wcześniej.
Erika spojrzała na niego z irytacją.
– O kim ty mówisz?
– O Ollem, złomiarzu.
– O właścicielu złomowiska w Bracke? Co on ma wspólnego z Valö?
– Bywał tam kiedy chciał. Był kimś w rodzaju złotej rączki.
– Myślisz, że mógł zabrać rzeczy?
Gösta rozłożył ręce.
– To by wszystko tłumaczyło. Facet zbiera wszystko, więc nie zdziwiłbym się, gdyby wziął ile się da, jeśli nikt inny się nie upomniał.