Выбрать главу

Widziałam. Ale to nie była kolumna i nie slup. To był promień. Świecił z góry na dół. Oparł się o ziemię. Robił się krótszy, coraz krótszy. A w środku było światło. Żywe.

W jakim sensie?

Nie wiem. Białe, żywe światło, dobrze to pamiętam. A potem z ciemności pojawiło się inne światło – żółte, martwe. Zgrzyt, trzask, krzyki. Dalej nic nie było. Ale ja wiem: ci, których stary nazywa Migrantami, nie są źli. I nie trzeba im przeszkadzać.

Ty coś o nich wiesz?

Nic. Ale ja to czuję.

– Kochana, zostanę tutaj z tobą, póki nie wydobrzejesz – powiedział Dronow. – Nigdzie nie pójdę.

Tak, tak będzie lepiej. A ty idź - usłyszał Darnowski i zachwiał się jak od ciosu w twarz.

Nie zostawię cię tutaj! Z nimi. A zwłaszcza z nim!

Nie bój się. My się już nie rozstaniemy. Zawsze będę mogła rozmawiać z tobą, nawet jeśli będziesz daleko - powiedziało mu czułe, niebieskie spojrzenie.

Nie rozumiem…

Ja też. Ale tak jest. Kiedyś nie mogłam, a teraz mogę. Odwróć się. Słyszysz mnie?

Tak.

A teraz podejdź do drzwi. Słyszysz?

Słyszę.

Nie mogę na razie stąd odejść. Zupełnie brak mi sił. Jestem bardzo zmęczona. Odejdź i nic się nie bój. Będę z tobą.

Kiedy mu to obiecała, Robert od razu się uspokoił. Obejrzał się na Dronowa, nadal chodzącego na kolanach, uśmiechnął się z uczuciem żałośliwej wyższości i wyszedł na korytarz.

Na spotkanie, dymiąc z fajeczki, szedł mu pułkownik Wasiljew.

– Odchodzi pan? Polecę, żeby pana odwieziono do domu. Proszę iść główną aleją na prawo. Jest długa, półtora kilometra. Rozprostuje pan mięśnie, pooddycha świeżym powietrzem. Na wieczór zapowiadają deszcz, ale teraz jest cudownie. Niech pan wyjdzie przez portiernię – przepuszczą pana – i poczeka na zewnątrz. Samochód tam podjedzie.

Robert szedł długą prostą dróżką, mrużył oczy, kiedy promienie słońca przebijały się przez listowie, i rozmawiał z Anną.

Widzisz, mogę mówić z tobą, odległość między nami już nie istnieje.

A ja? Jak mam cię wezwać?

To się kiedyś samo stanie. Po prostu musisz bardzo tego zapragnąć… Dzisiaj podejmiesz ważną decyzję. Już wiem, jaka będzie. I ty też wiesz.

Nie, nie wiem.

Wiesz. Oni cię znajdą.

Kto? Migranci? Jak? Kiedy?

Nic się nie zmieniło, dokładnie tak samo świeciło słońce i nogi szurały po asfalcie, ale Anny już z nim nie było. Jej głos umilkł.

Rozdział szesnasty

W dyrekcji

Siergiej trzymał ją za ręce, czuł ciepło. Byli we dwójkę; ściemniacz Robert wreszcie sobie poszedł. Zrozumiał, że ma pecha, bo Maria już dokonała wyboru.

Jedno go tylko martwiło: że wcale na niego nie patrzy i wzrok ma jakiś nieobecny, nietutejszy. Nie wiadomo, o czym myśli.

Przycisnął się czołem do jej kolan, objął je. Wówczas lekka ręka pogłaskała go po głowie, zmierzwiła włosy.

Dronow spojrzał w górę. Teraz Maria patrzyła na niego; oczy miała takie, jak gdyby bardzo chciała mu coś powiedzieć.

– Wszystko zrobię dla ciebie, muszę tylko zrozumieć. Czego byś chciała, powiedz?

Ale nie mógł wyczuć, jakkolwiek się starał. Zauważył tylko, że w kącikach jej ust pojawił się uśmiech, a na policzki wystąpił rumieniec. Ten sam, na którego wspomnienie przez długie miesiące ogarniał go płomień.

I akurat jak na złość do pokoju musiał wparować pułkownik. Przy czym najpierw wszedł, a potem dopiero zapukał – żeby dać o sobie znać.

– Siergieju Iwanowiczu, dyrektor czeka na pana. Chodźmy, ja poprowadzę.

– Wrócę – powiedział Dronow do Marii.

– Oczywiście, wróci pan. I to bardzo szybko. Rozmowa nie będzie długa – zapewnił go Wasiljew.

A Siergiej z niezadowoleniem pomyślał: „Skąd on wie? Może jeszcze będę się certował”.

– Dokąd idziemy? – spytał na dworze.

W pobliżu nie było widać innych budynków – same krzewy i drzewa.

– Raczej jedziemy. Tereny są tu bardzo ładne, ale do dyrekcji będzie z kilometr.

Wsiedli do czarnej wołgi; Aleksander Aleksandrowicz usiadł za kierownicą. Zdjął z siedzenia skórzaną teczkę, niedbale rzucił z powrotem, włączył radio i samochód potoczył się po asfalcie.

Przez radio nadawano wiadomości. Najpierw Dronow prawie ich nie słuchał. Potem wzdrygnął się, nadstawił uszu.

– …Przy czym pojedyncze elementy ekstremistyczne czy też po prostu gorące głowy, nie orientując się w sytuacji, usiłują wznosić barykady wokół tak zwanego Białego Domu. Decyzją Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego w sprawie sytuacji nadzwyczajnej od dwudziestej pierwszej zero zero w Moskwie zostaje wprowadzona godzina milicyjna. Obywatelom nie wolno opuszczać domów, jeśli nie posiadają odpowiedniej przepustki. Naruszający godzinę milicyjną będą zatrzymywani przez funkcjonariuszy służb porządkowych. W celu utrzymania ładu i porządku do miasta zostanie wprowadzony dodatkowy kontyngent wojsk wewnętrznych, w tym także czołgi i wozy bojowe piechoty. Obywatele proszeni są o zachowanie spokoju i powstrzymanie się od używania prywatnych pojazdów w celu uniknięcia nieszczęśliwych wypadków. Tymczasowo pełniący obowiązki prezydenta towarzysz Janajew…

– O kurna, co to się porobiło?! – spytał oszołomiony Siergiej.

– Ano, takie rzeczy się dzieją – odrzekł pułkownik posępnie. – Rozstrzyga się kwestia istnienia Związku Radzieckiego. Właśnie dlatego dyrektor podjął decyzję, żeby wyprowadzić was ze stanu pasywnego, chociaż nie wszystkie testy zostały wykonane.

– A po co jesteśmy mu potrzebni?

– Nie wy, tylko pan, Siergieju Iwanowiczu. Właśnie pan, przede wszystkim. Ale już jesteśmy na miejscu. Dyrektor sam to panu wyjaśni.

Samochód zatrzymał się przed niedużym, sympatycznym budynkiem, do którego w żaden sposób nie pasowała oficjalna nazwa „Dyrekcja”. Z okapu zwieszała się gęsta zasłona dzikiego wina, w wysokich oknach z otwartymi drewnianymi okiennicami bielały lniane zasłonki. Takie domy Dronow widział tylko na filmach – francuskich czy włoskich.

– Proszę, proszę – ponaglił go pułkownik. – Ja potem.

W holu na kanapie siedział człowiek w białej koszuli i krawacie i patrzył w telewizor. Na ekranie pokazywano plac, całkowicie zapełniony przez tłum. Potem balkon, a na nim Jelcyna, który potrząsał kosmykiem na głowie i coś mówił; ochroniarz osłaniał tarczą kuloodporną prezydenta Republiki Rosyjskiej.

– Na placu przed Białym Domem odbył się dziś wielotysięczny wiec na znak poparcia dla prezydenta Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, Borysa Jelcyna, oraz rządu rosyjskiego – mówił głos zza kadru.

Dronow nigdy jeszcze nie słyszał, żeby telewizyjnemu spikerowi głos drżał ze wzruszenia.

Krótko obejrzawszy się na wchodzącego, człowiek w białej koszuli machnął ręką ze słowami:

– Proszę tam – i dalej patrzył w ekran.

W środku dom okazał się większy, niż wydawało się z zewnątrz. Siergiej przeszedł korytarzem, gdzie na podłodze leżał wiejski chodniczek domowej roboty.

Uchylił drzwi, myśląc, że trafi do poczekalni albo sekretariatu.

Ale trafił od razu do gabinetu dyrektora. Wskazywały na to rozmiary pomieszczenia, stoły ustawione w kształt litery T, telefony, których tam było od metra, i mapa świata na ścianie. No i jeszcze flaga państwowa, stojąca w kącie.