Gdziekolwiek spojrzał: na pola, na rzekę, na dachy domów, nawet na konary fig i tamaryndusów, wszędzie tłoczyła się ciżba ludu i rozlegał się nie milknący okrzyk podobny do ryku burzy.
Dojechawszy do świątyni faraon zatrzymał konie i wysiadł przed bramą ludową, co bardzo podobało się pospólstwu, a ucieszyło kapłanów. Piechotą przeszedł aleje sfinksów i powitany przez świętych mężów spalił kadzidło przed posągami Seti siedzącymi z obu stron bramy wielkiej.
W perystylu arcykapłan zwrócił uwagę jego świątobliwości na misterne portrety faraonów i wskazał miejsce przeznaczone na jego wizerunek. W hipostylu objaśnił mu znaczenie map jeograficznych i statystycznych tablic. W komnacie «boskiego objawienia» Ramzes ofiarował kadzidło olbrzymiemu posągowi Ozirisa, a arcykapłan wskazał mu słupy poświęcone oddzielnym planetom: Merkuremu, Wenerze, Księżycowi, Marsowi, Jowiszowi i Saturnowi.
Stały one dokoła posągu słonecznego bóstwa w liczbie siedmiu.
— Mówisz mi — spytał Ramzes — że jest sześć planet, a tymczasem widzę siedm słupów…
— Ten siódmy przedstawia Ziemię, która także jest planetą — szepnął arcykapłan.
Ździwiony faraon zażądał objaśnień; ale mędrzec milczał wskazując na migi, że dla dalszych objaśnień ma zapieczętowane usta.
W komnacie «stołów ofiarnych» odezwała się cicha, lecz piękna muzyka, podczas której chór kapłanek wykonał uroczysty taniec. Faraon zdjął swój złoty hełm i pancerz wielkiej wartości i oboje oddał Ozirisowi żądając, aby dary te zostały w boskim skarbcu i nie były odnoszone do Labiryntu.
W zamian za hojność arcykapłan ofiarował władcy najpiękniejszą piętnastoletnią tancerkę, która wydawała się bardzo zadowoloną ze swego losu.
Gdy faraon znalazł się w sali «odpoczynku», usiadł na tronie, a jego zastępca religijny, Sem, przy dźwiękach muzyki i wśród dymu kadzideł wszedł do sanktuarium, ażeby wynieść stamtąd bożka.
W pół godziny, przy ogłuszającym dźwięku dzwonków, ukazała się w mroku komnaty złota łódź, okryta zasłonami, które niekiedy poruszały się, jakby za nimi siedziała żywa istota.
Kapłani upadli na twarz, a Ramzes pilniej wpatrzył się w przezroczyste zasłony. Jedna uchyliła się i faraon ujrzał nadzwyczajnej piękności dziecko, które spojrzało na niego tak mądrymi oczyma, że władca Egiptu uczuł nieomal trwogę.
— Oto jest Horus — szeptali kapłani — Horus, wschodzące słońce… Jest on synem i ojcem Ozirisa, i mężem swej matki, która jest jego siostrą.
Rozpoczęła się procesja, ale tylko po wewnętrznej świątyni. Naprzód szli harfiarze i tancerki, potem biały wół ze złotą tarczą między rogami. Dalej dwa chóry kapłanów i arcykapłani niosący bożka, potem znowu chóry i nareszcie faraon w lektyce dźwiganej przez ośmiu kapłanów.
Gdy procesja obeszła wszystkie sale i korytarze świątyni, bożek i Ramzes obaj wrócili do komnaty «odpoczynku». Wówczas zasłony okrywające łódź świętą odchyliły się po raz drugi i piękne dziecko — uśmiechnęło się do faraona.
Po czym łódź i bożka Sem odniósł do kaplicy.
«Może by zostać arcykapłanem?» — pomyślał władca, któremu dziecko tak się podobało, że rad był widywać je jak najczęściej.
Lecz gdy wyszedł ze świątyni, zobaczył słońce i niezmierny tłum radującego się ludu, przyznał w duchu, że — nic nie rozumie. Ani skąd się wzięło owe dziecko niepodobne do żadnego z egipskich? ani skąd ta nadludzka mądrość w jego oczach? ani — co to wszystko oznacza?…
Nagle przyszedł mu na myśl jego zamordowany synek, który mógł być równie pięknym, i władca Egiptu wobec stu tysięcy poddanych — rozpłakał się.
— Nawrócony!.. nawrócony faraon!.. — mówili kapłani. — Ledwie wstąpił do przybytku Ozirisa, i oto poruszyło się jego serce!..
Tego samego dnia jeden ślepy i dwóch paralityków modlących się za murem świątyni odzyskało zdrowie. Więc rada kapłańska uchwaliła, ażeby dzień ten zaliczyć do rzędu cudownych i na zewnętrznej ścianie gmachu wymalować obraz przedstawiający zapłakanego faraona i uzdrowionych kaleków.
Dobrze po południu Ramzes wrócił do swego pałacu, aby wysłuchać raportów. Gdy zaś wszyscy dostojnicy opuścili gabinet pana, przyszedł Tutmozis mówiąc:
— Kapłan Samentu pragnie złożyć hołd waszej świątobliwości.
— Dobrze, wprowadź go.
— On błaga cię, panie, ażebyś przyjął go w namiocie wśród wojskowego obozu, i twierdzi, że mury pałaców lubią podsłuchiwać…
— Ciekawym, czego chce?… — rzekł faraon i zapowiedział dworzanom, że noc przepędzi w obozie.
Przed zachodem słońca pan odjechał z Tutmozisem do swoich wiernych wojsk i znalazł tam królewski namiot, przy którym z polecenia Tutmozisa wartę trzymali Azjaci.
Wieczorem przyszedł Samentu odziany w płaszcz pielgrzyma i ze czcią powitawszy jego świątobliwość szepnął:
— Zdaje mi się, że przez całą drogę szedł za mną jakiś człowiek, który zatrzymał się nie opodal boskiego namiotu. Może to wysłannik arcykapłanów?…
Na rozkaz faraona wybiegł Tutmozis i rzeczywiście znalazł obcego oficera.
— Kto jesteś? — zapytał.
— Jestem Eunana, setnik pułku Izydy… Nieszczęśliwy Eunana, wasza dostojność nie pamięta mnie?… Więcej niż rok temu na manewrach pod Pi-Bailos odkryłem święte skarabeusze…
— Ach, to ty!.. — przerwał Tutmozis. — Twój pułk przecież nie stoi w Abydos?
— Woda prawdy płynie z ust waszych. Stoimy w nędznej okolicy pod Mena, gdzie kapłani rozkazali nam poprawiać kanał, jak chłopom albo Żydom…
— Skądżeś się tu wziął?
— Ubłagałem starszych o kilkudniowy odpoczynek — odparł Eunana — i jak spragniony jeleń do źródła przybiegłem tutaj dzięki chyżości moich nóg.
— Więc czego chcesz?
— Chcę żebrać miłosierdzia u jego świątobliwości przeciw ogolonym łbom, którzy nie dają mi awansu dlatego, że jestem tkliwy na cierpienia żołnierzy.
Tutmozis markotny wrócił do namiotu i powtórzył faraonowi rozmowę z Eunaną.
— Eunana?… — powtórzył pan. — Prawda, pamiętam go… Narobił nam kłopotu skarabeuszami, ale też i dostał pięćdziesiąt kijów z łaski Herhora. I mówisz, że skarży się na kapłanów?…
Daj go tu!..
Faraon kazał odejść Samentowi do drugiego przedziału w namiocie, a swego ulubieńca wysłał po Eunanę.
Niebawem ukazał się nieszczęśliwy oficer. Upadł twarzą na ziemię, a potem klęcząc i wzdychając mówił:
— «Co dzień modlę się do Re Harmachis przy jego wschodzie i zachodzie i do Amona, i Re, i Ptaha, i do innych bogów i bogiń: Obyś ty zdrów był, władco Egiptu! Obyś został przy życiu! Oby ci się dobrze wiodło, a ja ażebym mógł choć blaski twoich pięt oglądać…»@
— Czego on chce? — spytał faraon Tutmozisa, pierwszy raz przestrzegając etykiety.
— Jego świątobliwość raczy zapytywać: czego chcesz? — powtórzył Tutmozis.
Obłudny Eunana wciąż klęcząc zwrócił się do ulubieńca i prawił:
— Jesteś, wasza dostojność, uchem i okiem pana, który daje nam radość i życie, a więc odpowiem ci jak na sądzie Ozirisa:
Służę w kapłańskim pułku boskiej Izydy dziesięć lat, walczyłem sześć lat na wschodnich kresach. Rówieśnicy moi zostali już pułkownikami, ale ja wciąż jestem tylko setnikiem i wciąż biorę kije z polecenia bogobojnych kapłanów.
I za co dzieje mi się taka krzywda?
«W dzień obracam serce moje do książek, a w nocy czytam; bo głupiec, który opuszcza książki tak prędko jak uciekająca gazela, jest podłego umysłu, równy osłowi, który bierze cięgi, równy głuchemu, który nie słyszy i do którego trzeba mówić ręką. Mimo tę moją chęć do nauk, nie jestem zarozumiały z własnej wiedzy, lecz radzę się wszystkich, bo od każdego coś nauczyć się można, a czcigodnych mędrców otaczam szacunkiem…» Faraon poruszył się niecierpliwie, lecz słuchał dalej wiedząc, że prawy Egipcjanin uważa gadulstwo za swój obowiązek i najwyższą cześć dla przełożonych.