Выбрать главу

– Niech się państwo rozlokują i spotkamy się na mostku – powiedział i zamknął za sobą drzwi.

Karen Petri spojrzała na McKee, zobaczyła, że on patrzy na nią i uśmiechnęła się nieśmiało.

– Niewiele tu prywatności, prawda, Kelly?

– Przeszkadza ci to?

– Nie. Jest przytulnie. Tylko pomyślałam, że ciebie to może denerwuje.

McKee roześmiał się.

– Cieszę się, że tu jesteś – powiedział.

– Ja też – odparła Petri cicho.

Rozległo się pukanie do drzwi. Odwróciła się szybko od niego i zaczęła grzebać w swojej torbie podróżnej.

– Tak? – zawołał McKee.

– Sir, kapitan przesyła wyrazy szacunku i zaprasza na mostek. Okręt wychodzi w morze.

– Pani pierwsza, kapitanie Petri – powiedział McKee z uśmiechem na twarzy, po czym wspiął się tunelem wejściowym na mostek, a stamtąd na lotny mostek na szczycie kiosku. Miał dobre przeczucia co do tego rejsu. Odciął koniec cygara Cohiba wygrawerowanym obcinaczem podarowanym mu przez załogę starego Devilfisha i zapalił je zapalniczką Hammerheada. Poczęstował cygarami kapitana Judisona oraz dwóch młodszych oficerów w kokpicie poniżej i wypuścił kłąb dymu. Gdy ląd odsunął się do tyłu i wzdłuż obu burt przesuwały się boje farwateru Thimble Shoal Channel, po raz pierwszy od miesięcy poczuł się szczęśliwy.

Kiedy wydostali się ze strefy rozdziału ruchu w porcie Norfolk i skręcili na południowy wschód, zszedł na dół z Petri i Judisonem. Przebrał się w swój kombinezon podwodniacki z emblematem SSNX-1 Devilfish na rękawie i dołączył do Judisona w mesie oficerskiej, żeby przyjrzeć się mapom morskim rejonu działań operacyjnych i odebrać meldunki radiowe od okrętów eskadry, które już się zanurzyły i podążały z maksymalną szybkością ku Przylądkowi Dobrej Nadziei w Afryce Południowej, gdzie miały wpłynąć na Ocean Indyjski. Po półtoratygodniowym rejsie powinny się znaleźć w rejonie działań wojennych. Ich pierwszym zadaniem było zbliżenie się do grup bojowych i okrętów podwodnych Królewskiej Marynarki Wojennej, drugim zatopienie wszystkich jednostek Czerwonych, których jeszcze nie posłały na dno okręty podwodne ze wschodniego Oceanu Indyjskiego i siły nawodne admirała Ericssona.

McKee nalał sobie kubek mocnej kawy i pochylił się nad wyświetloną mapą morską wraz z Judisonem i Petri. Pokład drżał od pełnej mocy, okręt kołysał się i przechylał na falach Atlantyku. McKee uśmiechał się. Znów był w swoim żywiole.

Sto pięćdziesiąt mil morskich na północny wschód ku północy od Nung Jatsu amerykański okręt podwodny szybkiego ataku USS Leopard płynął głęboko pod falami z maksymalną prędkością. Strzałka wskaźnika mocy reaktora stała nieruchomo w punkcie stu procent.

Śruba mieliła wodę z szybkością dwustu czterdziestu obrotów na minutę. W zaparowanej maszynowni wyły silniki główne i dwa generatory turbinowe napędzające gigantyczne pompy recyrkulacji chłodziwa reaktora. Pokłady dygotały gwałtownie. Okręt pędził przez wodę niczym pocisk, z prędkością pięćdziesięciu węzłów, mógł więc niemal prześcignąć konwencjonalną torpedę. Zdążał na południe, żeby przechwycić chińską grupę bojową.

Gdy okręt zaczął sunąć z maksymalną szybkością, przez kilka pierwszych chwil z półek spadały książki, w szafkach wibrowały kubki, wszystkie luźne przedmioty na stole sunęły ku krawędzi blatu. Podróż nie przypominała jazdy wyboistą drogą starym pikapem dziadka – bardziej gwałtowny masaż ciała za pomocą staromodnego przyrządu do rozluźniania mięśni. Od maksymalnych obrotów śruby szczękały zęby. Psychologowie uważali, że wibracje męczą załogę, ale było akurat odwrotnie. Drżenie kadłuba przypominało każdemu na pokładzie, że okręt płynie w jakimś ważnym celu, zdąża ku swojemu przeznaczeniu.

Kapitan Dixon wszedł do sterowni i spojrzał na mapę morską.

– Kiedy zwalniamy? – zapytał.

– O pełnej godzinie, sir – odrzekł porucznik Kingman, asystent kontroli uszkodzeń, prawa ręka głównego mechanika.

Leopard płynął kursem południowym, równolegle do trasy chińskiej grupy bojowej, pięćdziesiąt mil na wschód od niej, poza zasięgiem detekcji wroga, z tej odległości jednak jego własne systemy sonarowe słyszały głośną flotyllę. Okręt wezwano na głębokość peryskopową, żeby odebrał e-mail z danymi wywiadowczymi i nadał meldunek sytuacyjny. Przez ten czas, kiedy Leopard płynął bliżej powierzchni z szybkością sześciu węzłów, nieprzyjacielskie okręty zniknęły daleko za horyzontem. Okręt musiał przyspieszyć do prędkości maksymalnej, żeby dogonić Chińczyków. Na szczęście było to ostatnie podejście na głębokość peryskopową przed przechwyceniem wroga. Od chwili rozpoczęcia pościgu Leopard co dziewięćdziesiąt minut zwalniał do szybkości dziesięciu węzłów i płynąc zygzakiem, dokonywał analizy ruchu celu, żeby sonar pasywny i komputer kierowania walką mogły wyliczyć pozycję i kurs grupy bojowej. Po określeniu jej ruchu Leopard znów przyspieszał do prędkości maksymalnej. Miał stosować tę taktykę sprintu i dryfu, dopóki nie znajdzie się pięćdziesiąt mil morskich przed wrogą flotą. Wtedy zrobiłby zwrot, żeby przechwycić Chińczyków i podszedłby na głębokość peryskopową na wprost nadpływającej grupy bojowej. Zanim wielkie okręty nawodne staranowałyby Leoparda, Dixon wystrzeliłby torpedy.

– Torpedownia gotowa?

– Przypomina mi to wieczór w Akademii w przeddzień ostatnich egzaminów przed Bożym Narodzeniem, panie kapitanie. Wszyscy spięci i nerwowi, a jednocześnie podekscytowani i szczęśliwi.

– Skoncentrujcie się maksymalnie na szukaniu chińskich okrętów podwodnych, OOD. Wywiad twierdzi, że grupę bojową eskortuje okręt klasy Julang, a nie wiemy, jak on brzmi.

– Tak jest, sir. Procesory pogłosu czuwają i szukamy prawdopodobnych częstotliwości tonalnych, ale jak dotąd, słyszymy tylko okręty nawodne.

– Grupa bojowa to stóg siana. Znajdźcie igłę.

– Pracujemy nad tym, panie kapitanie, ale maksymalna prędkość nie pomaga. Nasza szybkość psuje stosunek sygnału do szumów.

– Będziemy utrzymywali kurs równoległy do grupy bojowej, dopóki nie oddalimy się od nich sto mil morskich na południe. Potem zrobimy zwrot w prawo, żeby ich przechwycić. Podejdziemy do ich trasy z prędkością maksymalną, więc to zajmie tylko godzinę. Potem zwolnimy do czterech węzłów i będziemy krążyli na pozycji wyczekiwania. Kiedy znajdziemy się na ich trasie, będą jeszcze sześćdziesiąt pięć mil morskich na północ, czyli dwie godziny drogi od naszej pozycji. Przez ten czas zarządzimy ciszę taktyczną i będziemy manewrowali tam i z powrotem przez wektor ich podejścia. Eskortujący okręt podwodny może płynąć dwadzieścia lub trzydzieści mil przed grupą, ale przy swojej maksymalnej prędkości będzie hałasował. Usłyszymy go pierwsi.

– Otworzymy do niego ogień, jeśli go zobaczymy?

– Nie. Przepuścimy go, ale będziemy go obserwowali. Jeśli strzelimy do niego i chybimy, zaalarmuje swoich, grupa rozproszy się i ucieknie. Gdy tylko ostrzelamy ich okręty nawodne, resztę pocisków użyjemy przeciwko podwodnemu. Potem będziemy mogli położyć nogi na stole i zapalić cygara.

– Wspaniały plan, panie kapitanie – powiedział Kingman. – Cholernie się cieszę, że też o tym pomyślałem.

– Oblicz jeszcze raz czas przechwycenia i daj nawigatorowi, żeby przyjrzał się nowym kursom. XO zrobi załodze odprawę w mesie. O trzeciej obsadzimy stanowiska bojowe.

Kapitan Dennis Pułaski wyprostował się przy konsoli, nad którą się pochylał od paru chwil. Na ekranie dwumetrowej wysokości, zamontowanym na przegrodzie, pojawił się obraz satelitarny. Na wyświetlaczu o wysokiej rozdzielczości był zadziwiająco szczegółowy.