Выбрать главу

– Po prostu tędy przejeżdżasz, John? – zapytała.

– Nie wiem, Velmo… Właściwie to mam ochotę spędzić tu trochę czasu. Gdzie ktoś taki jak ja mógłby znaleźć pracę? Tylko nie mów, że w cyrku.

– Czyżbyś pracował właśnie w cyrku?

– Dlaczego tak sądzisz, Velmo?

– Może dlatego, że tak chętnie dowcipkujesz na swój temat?

– Oczywiście, że nie pracuję w cyrku. Czyżbyś nie wiedziała, że prawo federalne nakazuje, iż wszyscy grubi faceci mają być zabawni? Nie, jestem realistą. Wiem, co mnie łączy z jedzeniem, i nauczyłem się z tym żyć.

– Jesteś całkiem przystojnym facetem, John, wiesz o tym?

– Nie oszukasz mnie, Velmo. Wszyscy grubi ludzie wyglądają tak samo. Gdyby tylko potrafili szybciej biegać, wszyscy okradaliby banki, ponieważ nikt nie jest w stanie ich odróżnić.

– Cóż, John, jeśli szukasz pracy, mógłbyś zbierać drobne ogłoszenia do lokalnej gazety, „The Quoddy Whirlpool”.

– Co takiego?

– Tutejsza zatoka nazywa się Passamaąuoddy, a przy Eastport mamy the Old Sow Whirlpool *, największy wir wodny na zachodniej półkuli.

– Rozumiem. Dzięki za ostrzeżenie.

– Powinieneś zrobić sobie przejażdżkę dookoła Quoddy Loop. Jest piękna. Ma mnóstwo nabrzeży dla rybaków, latarni morskich, jezior. Także kilka dobrych restauracji.

– Mój samochód stoi obecnie w warsztacie, Velmo. Ale to nic poważnego. Wypadł z niego silnik.

– Możesz pożyczyć mój, John. Co prawda to tylko volkswagen, ale prawie go nie używam.

Podniosłem na nią wzrok i zmrużyłem oczy. W Baton Rouge ludzie bywają grzeczni i mają swój południowy urok, jednak nie potrafię sobie wyobrazić żadnego z nich, oferującego swój samochód komuś zupełnie nieznajomemu, a zwłaszcza takiemu, który wystarczy, że usiądzie w fotelu kierowcy, a już zniszczy zawieszenie.

– To bardzo miłe z twojej strony, Velmo.

* * *

Kupiłem „The Quoddy Whirlpool”. Gdyby ktoś się wybierał na operację wszczepienia bypassów, można by mu dać tę właśnie gazetę zamiast znieczulenia. W dziale „Potrzebna pomoc” ktoś szukał utalentowanego fachowca, naprawiającego drzwi z siatką przeciwko owadom, ktoś inny ogłaszał, że potrzebuje doświadczonego mechanika do naprawiania wentylatorów, a jeszcze ktoś inny szukał osoby, która dwa razy w tygodniu wychodziłaby na spacer z psem rasy presa canario. Ponieważ przypadkiem wiedziałem, że presa ca – nario osiągają dwie stopy wzrostu i ważą niemal tyle samo co ja, a dwa z nich niedawno rozerwały na krwawe strzępy Bogu ducha winną kobietę w San Francisco, absolutnie nie miałem zamiaru starać się o ostatnie z tych zajęć.

W końcu dotarłem do Maine Job Service przy Beech Street. Siedział tam za biurkiem łysy osobnik w zielonym, zapinanym na zamek błyskawiczny, zrobionym na drutach swetrze i co chwilę wpatrywał się w fotografię swojej żony o wystających zębach (to ona prawdopodobnie była twórczynią owego zielonego swetra). Ja z kolei, stojąc przed nim, przez cały czas musiałem osłaniać dłonią oczy, gdyż promienie słońce padały przez okno prosto na moją twarz.

– Zatem na czym się pan zna, panie Dauphin?

– Och, bardzo proszę, mam na imię John. Zajmuję się higieną w restauracjach. Mam uprawnienia FSIS, które uzyskałem na Uniwersytecie w Baton Rouge, oraz dziewięcioletnie doświadczenie zawodowe, które uzyskałem, pracując dla Louisiana Restaurant Association.

– Co cię sprowadza do Calais w stanie Maine, John?

– Po prostu poczułem, że gwałtownie potrzebuję zmiany miejsca pobytu. – Zerknąłem na tabliczkę z jego nazwiskiem, stojącą na biurku. – Martin.

– Obawiam się, że nie mam obecnie niczego, co odpowiadałoby twoim kwalifikacjom, John. Ale miałbym jedną lub dwie oferty, związane z cateringiem.

– Cóż to za oferty, związane z cateringiem, Martin?

– W Vittles potrzebują osoby do zmywania naczyń… Vittles to doskonała restauracja, jedno z tych miejsc w mieście, gdzie można najlepiej zjeść. Mieści się w Calais Motor Inn.

– Ach! – Jako gość Calais Motor Inn jakoś nie mogłem sobie wyobrazić siebie jedzącego kolację w restauracji, a potem zanoszącego talerze, na których jadłem, do kuchni i zmywającego je.

– U Tony’ego potrzebny jest szef kuchni, odpowiedzialny za śniadania.

– U Tony’ego?

– Tony’s Gourmet Burgers, przy North Street.

– Rozumiem. Ile tam płacą?

– Więcej niż w Burger Kingu czy w McDonaldzie. Mają placówki w całym Maine i jeszcze w New Brunswick, ale to jest raczej interes rodzinny. To są raczej wykwintne restauracje, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Zawsze zabieram tam moją rodzinę.

– Żadnych innych ofert nie masz?

– Mam mnóstwo ofert, związanych z rybołówstwem i wszystkim, co z tym związane. Potrafisz zarzucać sieci?

– Zarzucać sieci? Żartujesz? Całe dzieciństwo spędziłem na trałowcach, łowiąc sardynki u wybrzeży Grenlandii.

Martin popatrzył na mnie z ukosa ponad biurkiem, za którym stałem z uniesioną ręką, jakbym mu zgłaszał, że muszę wyjść do toalety. Kiedy się odezwał, jego głos zabrzmiał bardzo oschle:

– Może jednak spróbujesz u Tony’ego, John? Może ci się tam akurat spodoba? Zatelefonuję do Le Rengesa i powiem mu, że właśnie do niego idziesz.

– Dzięki, Martin.

* * *

Tony’s Gourmet Burgers znajdowała się o jedną przecznicę od Burger Kinga i o dwie przecznice od McDonalda, przy zwyczajnej wysadzanej drzewami ulicy, po której pojazdy na czterech kołach toczyły się z prędkością dwóch i pół mili na godzinę i gdzie każdy pozdrawiał każdego machaniem ręki i każdy klepał każdego po plecach, jeśli tylko dwie osoby znalazły się od siebie w odległości wyciągniętego ramienia. Odnosiło się wrażenie, że w każdej chwili może dobiec naszych uszu dźwięk orkiestry grającej temat z Providence.

W każdym razie Tony miał całkiem przyjemnie wyglądającą restaurację o ceglanym froncie, z mosiężnymi lampami od karet, wiszącymi na zewnątrz, przyciągającymi wzrok wesoło błyskającymi sztucznymi płomieniami. Czarna tablica przed wejściem dumnie obwieszczała, że jest to „dom zdrowej, doskonałej żywności, z uczuciem przyrządzanej w naszych kuchniach przez osoby, które robią to z prawdziwą pasją”. Pomieszczenia wewnątrz wyłożone były panelami z ciemnego drewna oraz wyposażone w stoliki, przykryte zielonymi obrusami w kratę, z wyszytymi na nich złotą nicią wizerunkami jeleni o białych ogonach, czarnych niedźwiedzi i łosi. W środku tłoczyły się wesołe rodziny i z całą pewnością nie można było powiedzieć, że nie czuje się tu atmosfery. Miejsca było niezbyt wiele, ale goście czuli się prawie jak w domu. W każdym razie nie odnosiło się wrażenia obcej sterylności, jak w McDonaldzie.

Na tyłach restauracji znajdował się miedziany bar z otwartym grillem. Pryszczaty młody człowiek w zielonym fartuchu i w wysokiej zielonej czapie szefa kuchni przy akompaniamencie głośnego skwierczenia kapiącego tłuszczu przyrządzał na nim hamburgery i steki.

Podeszła do mnie rudowłosa dziewczyna w krótkiej zielonej plisowanej spódnicy i obdarzyła mnie 500 – watowym uśmiechem, okraszonym aparatem, który nosiła na zębach.

– Czy życzy pan sobie boks, czy stolik? – zapytała.

– Właściwie nie chodzi mi ani o jedno, ani o drugie. Mam wyznaczone spotkanie z panem Le Rengesem.

– Jest teraz na zapleczu. Zechce pan pójść za mną? Kogo mam zaanonsować?

– Johna.

Pan Le Renges siedział na skórzanym krwistoczerwonym krześle przy stoliku udającym antyk, na którym stał faks, srebrny zegar podróżny i szklanka wody sodowej. Był kościstym mężczyzną w wieku mniej więcej 45 lat o farbowanych włosach, sięgających kołnierzyka koszuli i uczesanych chyba przez geniusza, ponieważ niemal całkowicie zakrywały jego trupio bladą czaszkę. Miał ostry i pomarszczony nos, a jego oczy świeciły pod niezwykle gęstymi brwiami jak muchy plujki. Ubrany był w rozpiętą pod szyją białą koszulę z długim, modnym w latach siedemdziesiątych kołnierzykiem, i szyty na miarę trzyczęściowy garnitur. Odniosłem wrażenie, że zdaje mu się, iż nie tylko trochę przypomina Ala Pacino.

вернуться

* whirlpool (ang.) – wir (przyp. tłum.).