Выбрать главу

– Daj cygareta i przestań chrzanić – powiedział cicho Eberhard.

Franz nie zastosował się do żadnego z poleceń swojego młodszego brata. Wyjął z płaszcza starannie złożony wycinek „Schlesische Tageszeitung” i zaczął czytać, często się przy tym zacinając: „Hauptmann – und – Polizei – Hauptsturmführer, 62 – letni Eberhard Mock, słynny w latach dwudziestych i trzydziestych dyrektor kryminalny Prezydium Policji w Breslau, wykazał się wielkim bohaterstwem podczas barbarzyńskiego nalotu bombowego na Drezno w lutym br.

Jako pacjent leczący ciężkie oparzenia twarzy w jednym z drezdeńskich szpitali uratował z płonącego budynku szpitalnego pannę Elfriede Bennert, córkę ordynatora, doktora Ernesta Bennerta.

Sam przy tym odniósł znaczne obrażenia cielesne. SS – Brigadeführer Walter Schellenberg, w zastępstwie Führera, osobiście odznaczył Hauptmann – und – Hauptsturmführera Mocka krzyżem za zasługi wojenne. Wobec zaistniałej sytuacji trybunał ludowy w Breslau postanowił zakończyć postępowanie wobec kapitana Eberharda Mockaw związku ze sprawą Roberta z roku 1927.

Decyzję sądu należy uznać za jak najsłuszniejszą. Bohaterski żołnierz niemiecki, ratujący życie młodej niemieckiej dziewczynie, wynoszący ją na własnych rękach wśród ognia i rzezi, zasługuje na najwyższe uznanie i zwolnienie z dawno przebrzmiałych, zawinionych lub niezawinionych oskarżeń”.

Franz przestał czytać i ponowił pytanie:

– Czujesz się jak bohater, Ebi?

– Tak.

Eberhard pociągnął łyk znakomitej kawy zbożowej Seeliga, a potem powoli zdjął z twarzy maskę i rzucił ją na stół. – Zawsze przy porannym goleniu czuję się jak bohater.

– Przecież się nie golisz, zapuściłeś brodę. – Twarz Eberharda wydała się Franzowi podobna do twarzy pewnego samobójcy rozjechanego przez pociąg kilka tygodni temu: wyłupiaste oczy i usta rozciągnięte wśród blizn.

– Wyglądasz jak prawdziwy bohater. Jak dzielny podróżnik z Afryki. Szkoda, że nie czytała tego artykułu moja Irmgard. Tak cię lubiła, Ebi. Może nawet bardziej niż mnie. Mówiła zawsze: „Szkoda mi Ebiego, że nie znalazł sobie dobrej kobiety, taki chłop na schwał. „Może sama żałowała, że nie ma takiego męża jak ty. Chociaż teraz pewnie by nie chciała na ciebie patrzeć. Patrzą na ciebie jeszcze kobiety tak jak kiedyś? Uśmiechają się jeszcze do ciebie?

Eberhard skręcił sobie papierosa i czekał, aż karmelkowy cukierek rozpłynie mu się w ustach. Czekał, aż przestanie się pocić w chłodzie poranka, aż pot przestanie zwilżać płaty skóry na twarzy i sól zacznie piec wypalone papą kratery. Nic nie mówił i czekał, aż Franz zmieni temat.

Ten jednak wciąż mówił o swojej żonie Irmgard.

– Lubiłeś ją też, co, Ebi? – Wykruszył niedopałek na gazetę, tytoń wsypał do długiej fajki i przytknął do niego zapałkę.

– Podobała ci się moja żona? Zachowaj ją w pamięci taką, jaka była, bo już jej nie zobaczysz.

Eberhard milczał i wciąż czekał, aż Franz wyjawi mu cel swojej wizyty.

Przestał się pocić, lecz czuł silne napięcie. Ssał cukierek, czubkiem języka dotykał swych całkiem licznych własnych oraz równie licznych sztucznych zębów i myślało swoim przedwojennym dentyście, doktorze Moritzu Zuckermannie, który był wyznawcą doktryny księdza Sebastiana Kneippa i wszystkim zalecał wodny żywioł, zanim znalazł się w ciemnej dolinie synów Hinnoma – w Auschwitz.

– Dwa lata temu, nagle, którejś nocy. – Franz zadrżał, podobnie jak szyby z naklejonymi paskami papieru w kształcie litery x. „Organy Stalina” obudziły się na dobre. – Usiadła na łóżku, zaczęła się czochrać po głowie, potem śpiewać.

Zwariowała. Mówiła wciąż o śmierci Erwina i o tobie, Ebi. Przeklinała cię za śmierć naszego dziecka. Wiesz, co znaczy przekleństwo wariata? Ono zawsze działa, tak mówił nasz świętej pamięci ojciec.

– No to niech spełni się to przekleństwo! – Eberhard oparł masywne ręce na stole. – O niczym innym nie marzę!

– Jesteś bohaterem, nie możesz zginąć marnie, jak tego chciała ta wariatka, moja żona.

Zresztą to przekleństwo było takie, że. – Franz oparł łokcie na stole i rozkasłał się, aż zabrzęczała pajęczyna porcelany.

– Przychodzisz do mnie po latach, Franz. – Mock na powrót włożył maskę i zapalił papierosa. Gdzieś niedaleko huknęły haubice. -…aby opowiedzieć mi o swojej żonie. Najgorsze jest jednak to, że nie dokończyłeś. Co się z nią w końcu stało?

– Z takich jak ona oczyszczają teraz nasz naród – Franz złapał oddech. – Zabrali ją. Po tygodniu czochrania się. Kiedy się nie myła i śmierdziała jak ścierwo.

– Ty chyba jesteś chory, Franz. – Eberhard z troską podszedł do brata i położył mu ręce na ramionach. – Ten kaszel to nic dobrego. – Odwrócił głowę od zionącego wódką oddechu.

– Pomyśl, stary, ona zwariowała i wygadywała głupoty, przecież ja znalazłem mordercę Erwina. To był.

– Przestań chrzanić, to nie był ten, którego złapałeś. – Franz wstał, wyjął z kieszeni spodni złożoną wpół kartkę papieru maszynowego i rzucił ją na stół.

– Zobacz!

Eberhard przeczytał kilkakrotnie i poszedł do sypialni, wydawszy służącej dyspozycje w sprawie garderoby. Nie zwrócił uwagi na proszące, zapłakane oczy swej żony Karen. Nie dbał teraz o stan jej ducha, o gwałcących Niemki Azjatów, o zagładę miasta, o swoją poparzoną twarz. Najbardziej go teraz interesował zapas amunicji do walthera.

BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU,

ÓSMA RANO

W twierdzy Breslau auta i dorożki zostały w ogromnej mierze zastąpione przez riksze. W dobie wojennego kryzysu paliwowego był to niezastąpiony środek lokomocji – sprawnie i szybko poruszały się po ulicach zablokowanych częściowo przez góry gruzu lub kolumny wojsk.

Poza tym rikszarze, weterani przenoszący rozkazy i meldunki pomiędzy pułkami, byli – w odróżnieniu od dorożkarskich koni – całkowicie zobojętniali na wybuchy pocisków, chmury kurzu, kamienne nawisy ruin i lamenty rannych, którzy siedzieli na krawężnikach i czekali godzinami na patrole sanitarne. Riksze, zwykle przerobione dwukołowe i dwudyszlowe wózki, były przeznaczone dla jednego, ewentualnie dwóch pasażerów: dla matek z dziećmi, par narzeczonych czy też dla tęgich niewiast z małymi pieskami.

Eberhard i Franz Mockowie, dwaj potężnie zbudowani mężczyźni, ledwo mieścili się na siedzisku, poręcze wciskały im się boleśnie w biodra, a kolana prawie ocierały się o zakurzone błotniki.

Te niewygody zdawały się wcale nie przeszkadzać Eberhardowi, który co chwila podnosił do oczu kartkę otrzymaną od brata i usiłował wywnioskować z niej cokolwiek o autorze tekstu.

Więcej się dowiedział raczej o samej maszynie dopisania i niektórych jej czcionkach. Mała litera „t” przypominała prawosławny krzyż, ponieważ podwojona była jej poprzeczka, zarówno duże, jak i małe „o” składały się z dwóch okręgów przesuniętych o pół milimetra, a „r” chwiało się raz w jedną, raz w drugą stronę. Te osobliwości czcionki maszynowej niczego jednak nie mówiły o autorze dziwnego tekstu, który dziś w nocy zaniepokoił Franza Mocka i sprawił, że odwiedził swojego od lat niewidzianego brata.

Tekst był krótki i brzmiał: „Przeszukaj mieszkanie nr 7 na Viktoriastrasse 43. Jest tam coś, co pomoże ci odnaleźć mordercę twojego syna. Śpiesz się, dopóki nie weszli tam Rosjanie”.

Eberhard powąchał kartkę i niczego nie wyczuł poza słabą wonią stęchlizny – ledwie wyczuwalnym zapachem dusznego gabinetu, brudnego magazynu, a może zaszczurzonego składu materiałów piśmiennych?

Franz patrzył na brata ze zdumieniem, kiedy ten podniósł kartkę do ust, jakby chciał ją polizać. Nie uczynił jednak tego, ponieważ riksza szarpnęła, omijając grupę wychudzonych niewolników z literami „P” naszytymi na rękawach, i zatrzymała się na miejscu podanym przez Eberharda – pod wiaduktem na Höfchenstrasse.