Выбрать главу

Weszli na drewniane schody, po których tańczyły plamy światła ze świetlika wieńczącego dach kamienicy. Opierając się o chybotliwą poręcz, wspięli się na pierwsze piętro. Nagle znów trzasnęło okno pchnięte pędem przeciągu. Uderzenie było tym razem tak silne, że jedna z szybek pękła i jej okruchy pofrunęły z żałosnym brzęczeniem w czeluść szybu wentylacyjnego.

Na klatkę schodową wdarło się wściekłe ujadanie sfory psów. Bracia Mock zastygli w oczekiwaniu. Nic się nie wydarzyło. Psy szczekały pod kamienicą, gazety zsuwały się po schodach z łagodnym szmerem.

Mieszkanie numer 7 było otwarte na oścież.

Na drzwiach wejściowych krzywe, wymalowane białą Oleśnicą litery oznajmiały: „Uwaga, tyfus”, i straszyły trzema wykrzyknikami.

Eberhard się nie przestraszył. Wszedł do środka. Był w zaśmieconym przedpokoju.

Rozsypana kasza gryczana zachrzęściła mu pod butami. Drzwi do czterech pomieszczeń były pozamykane.

Wiedział, że najbezpieczniej będzie wejść do pokoju naprzeciwko, ponieważ stamtąd znów będzie mógł kontrolować cały przedpokój. Szeptem kazał Franzowi pozostać w drzwiach wejściowych, a sam ruszył ciężkim truchtem naprzód, z przeraźliwym trzaskiem miażdżąc po drodze ziarna kaszy.

Wpadł na drzwi lewym ramieniem i znalazł się w małym pokoju, którego okno wychodziło na zalaną słońcem ulicę. Pokój był pozbawiony sprzętów. Jedynie firanka trzepotała na wietrze wiejącym z rozbitego okna.

Eberhard zbladł i wyszedł z pokoju.

– Nie wchodź tutaj – powiedział drżącym głosem.

Franz nie posłuchał go i ruszył w stronę pokoju. Deptał z wściekłością kaszę gryczaną, odpychał rękę brata, przedzierał się przez zasieki jego ramion. „Tam jest coś, co pomoże ci znaleźć mordercę twojego syna” – przekonywał autor listu.

W tym pokoju jest coś, co pomoże mi znaleźć mordercę Erwina, myślał Franz i napierał swym ciężkim, kolejarskim, spracowanym ramieniem na drzwi blokowane przez Eberharda.

Ten popchnął mocno brata w przeciwną stronę, wszedł z powrotem do pokoju i zamknął się od wewnątrz na klucz, który tkwił w zamku.

Pokój był pozbawiony sprzętów. Ale nie był pusty. Jedna z firanek trzepotała na wietrze. Natomiast druga oplatała jakąś leżącą na podłodze postać.

– Otwieraj, sukinsynu!

– Franz podniósł głos i załomotał w drzwi.

Eberhard pochylił się i – wbrew zaleceniom naukowej kryminalistyki – zaczął zsuwać firankę z postaci. Nie było to łatwe, ponieważ była ona przyklejona w dwóch miejscach galaretą krwi.

– To nie był twój syn, tylko mój, otwieraj! – Franz tym razem kopnął w drzwi. – Muszę wiedzieć, co tam jest!

W górnej części firanki krew tworzyła okrąg o średnicy około czterech centymetrów. Było to w miejscu, gdzie przykryta tiulem postać mogła mieć usta.

Wyglądało to tak, jakby uszminkowano komuś usta krwią, następnie otworzono je na oścież i naciągnięto leżącemu firankę na głowę – wiśniowoczarne „o” odbite na bieli półprzeźroczystego materiału.

– Jak nie otworzysz, to rozpierdolę te drzwi – Franz zrozumiał, że krzyki mogą zwabić Rosjan, i mówił spokojnie. Z jego płuc dobywała się jakaś gruba, nigdy wcześniej przez Eberharda niesłyszana nuta.

Zsuwał powoli firankę z ciała. Plama krwi zastygła również w miejscu, gdzie powinno się kończyć przedramię. Czuł, jak pulsuje mu szyja. Nie wytrzymał i – nie dbając o integralność miejsca zbrodni – zdarł całą firankę z ciała.

– Wchodzę – powiedział Franz i runął na drzwi.

Z futryny posypało się trochę gruzu i chmurka tynku spłynęła wprost na marynarkę Eberharda. Eberhard otrzepał się i przyjrzał leżącej postaci.

Była to istota płci żeńskiej, naga od pasa w dół. Od pasa w górę owijał ją zbyt duży, czarny mundur SS. Zdobiły go kolorowe cekiny.

– Otwieraj, proszę cię, Ebi – szeptał Franz do dziurki od klucza.

Istota zamiast ust miała krwawą miazgę. Obok jej głowy leżała butelka z rozbitą szyjką. Na szyjce zasychały plamy krwi. Wiosenny wiatr dmuchnął w okno, istota poruszyła ręką, do której przed chwilą była przyklejona krwią firanka.

Uczyniła ruch, jakby chciała pomachać Eberhardowi.

Nie mogła tego jednak uczynić. Było to niemożliwe z jednego powodu – nie miała czym machać, jej dłoń została ucięta.

Franz runął na drzwi i wpadł do pokoju w aureoli kurzu.

BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU,

DZIESIĄTA RANO

Kobieta byłaby lekka dla braci Mock, gdyby mieli oni dwadzieścia lat mniej.

Ponieważ jednak byli w wieku, który Marcin Luter uznałby za schyłkowy, ciążyła im nieznośnie. Transportowanie jej tylko odrobinę ułatwiały prowizoryczne nosze, sporządzone naprędce z zasłon wiszących w drugim pokoju.

Związali je u końców w potężne węzły, które teraz z trudem przyciskali obiema rękami do obojczyków.

Nie mogli na niczym zawiesić tego nosidła, na żadnym drągu czy kiju – w mieszkaniu nie było niczego oprócz zasłon, firanek i tapet. Ogołocono je nawet z muszli klozetowej.

Franz szedł z przodu, jego brat – z tylu, a pomiędzy nimi zakrwawiona kobieta huśtała się jak w kołysce. Przez materiał ściekła druga – jak zauważył Eberhard – kropla krwi. Mocno zaciśnięty nad nadgarstkiem kobiety jedwabny krawat od Amelunga, który miał zapobiec wykrwawieniu, nie spełniał, jak widać, swojego zadania.

Kiedy znaleźli się na schodach do piwnicy, Eberhard położył ciało pod drzwiami i ciężko, z lekkim sykiem wciągał powietrze do swych płuc perforowanych przez tytoń od prawie pięćdziesięciu lat. Nie przestając świstać i dyszeć, ruszył do góry i nie reagował na nerwowe szepty brata, który nie rozumiał, po co Eberhard wraca.

Kiedy był na poziomie parteru kamienicy, lekko pchnął oszklone wahadłowe drzwi, prowadzące do wejścia głównego.

Rozkołysały się oba skrzydła.

Przez szparę, która pojawiała się w coraz krótszych interwałach, dostrzegał jedynie bramę otwartą na ulicę i kunsztowną mozaikę, wzorem starorzymskich domów, przedstawiającą szarpiącego się na smyczy psa i napis Cave canem.

Wszedł do przedsionka i zlustrował uważnie listę lokatorów. Przez chwilę powtarzał sobie cicho jedno z nazwisk.

Nagle usłyszał miękkie dźwięki rosyjskiej mowy i stukot butów na trotuarze.

Rzucił się na zimne płytki podłogi dokładnie w tym momencie, kiedy w bramie pojawił się rosyjski patrol.

Eberhard, modląc się o łaskę milczenia dla Franza, poczuł na swym policzku śliską maź.

Zamknął oczy i usiłował spiąć każdy swój mięsień, by udawać rigor mortis.

Rosyjscy żołnierze minęli bramę kamienicy i odstukali swój marsz w oddali.

Eberhard podniósł się z kałuży oleju i ze zgrozą obserwował ciemne, tłuste plamy, które znaczyły marynarkę i prążkowaną popelinową koszulę.

Cicho minął wahadłowe drzwi i zatrzymał się gwałtownie. Drzwi jednego z mieszkań na parterze otwarły się od przeciągu. Mock podszedł do nich i przez chwilę lustrował przedpokój zawalony krzesłami, a także obrusami wywleczonymi z otwartej na oścież szafy. Na środku przedpokoju stała maszyna do szycia marki „Singer”.

Zamykając drzwi od mieszkania, zauważył na nich mosiężną tabliczkę „Usługi krawieckie. Alfred Uber”, i zszedł na piwniczne schody.

Franz pochylał się nad kobietą i coraz natarczywiej udawał jej jedno pytanie:

– Co ty wiesz o moim synu Erwinie Mocku? Mów wszystko, kurwo jedna!

Eberhard zniżył się do brata i ze zgrozą zauważył, że Franz ściska jej policzki w swych sękatych palcach. Kobieta była jeszcze bardzo młoda. Z jej okaleczonych ust, ściśniętych przez Franza w wąski ryjek, nie dobywało się jednak nic oprócz krwi i śliny.