Выбрать главу

Eberhard odsunął się pod ścianę i zadał cios z góry, trafiając obcasem podzelowanym blaszką w środek kolejarskiej czapki. Franz stoczył się z kilku schodków i uderzył głową o ścianę. Spod złamanego daszka wypłynęła strużka krwi.

Eberhard podszedł do brata, podniósł go z kolan i wyszeptał mu do ucha kilka zdań tonem tak słodkim, jakby sączył miłosne zaklęcia:

– Ta kobieta została zgwałcona przez Ruskich, a do ust wepchnięto jej obtłuczoną butelkę. Nie nazywaj jej kurwą, bo cię zabiję. Idziesz zemną czy nie, ty świński ryju?

– Idę – szepnął Franz i chwycił za swój węzeł kołyski.

BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU,

JEDENASTA RANO

Aż do stanowiska porucznika Lehnerta nigdzie nie napotkali sanitariuszy, mimo że wzywali ich przez radiostację już z punktu strażniczego kaprala Hellmiga. Eberhard prowadził bardzo wolno motocykl i rozglądał się dokoła. Za nim siedział Franz, a w wózku leżała zwinięta w kłębek dziewczyna, opatulona śmierdzącym smarami kolejarskim szynelem.

W podziemnym mieście błyskały brudnożółte latarnie na ścianach i palniki acetylenowe. W ich świetle Eberhard zauważył dreszcze przebiegające przez twarz dziewczyny. Dodał gazu i zastanawiając się, jak dalece starł nosek swojego eleganckiego włoskiego buta, wrzucił trzeci bieg.

Nie zważając na zasadę prawego, która jako jedyna z zasad ruchu drogowego działała w podziemnym Breslau, pędził przez Sadowastrasse ku stanowisku porucznika Lehnert, gdzie przed godziną widział sanitariuszy. Teraz w tym miejscu nie było nikogo poza wartownikiem.

Eberhard zatrzymał motocykl, sypiąc spod kół obłoki kurzu.

– Wzywaj lekarza! – krzyknął do wartownika.

– To rozkaz! – wrzasnął, widząc jego nieskoordynowane ruchy.

Bracia wynieśli w kołysce dziewczynę i ułożyli ją na plecach, zakrywając jej pudenda zasłoną. Opaska uciskowa z krawata lepiła się od krwi. Dziewczyna zajęczała i podniosła powieki. Wpatrywała się przez chwilę w Eberharda.

Pod jej delikatną i cienką skórą przebiegł kolejny dreszcz. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Płuca ciężko pracowały, pompując bąbelki krwi do jej ust. Krew coraz węższym strumieniem zasilała żyły. Na ciało wystąpiły czerwone plamy. Zwieracz odbytu się rozluźnił. Zdrowa dłoń dziewczyny chciała zacisnąć się na łokciu Eberharda. Ten poczuł jedynie lekkie muśnięcie – jakby pieszczotę. Bąbelki krwi pękały na wargach, szorstkich i suchych, serce przestawało pracować. Pochylił się nad dziewczyną. Z jego wyłupiastego oka spłynęła łza.

Kiedy dziewczyna umierała, kapitan Eberhard Mock po raz pierwszy dzisiaj nie myślało swojej zniszczonej garderobie.

BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU,

POŁUDNIE

Mock bez pożegnania rozstał się z bratem krótko po wyjściu na powierzchnię. Nie chciał na niego patrzeć, nie zainteresował się tym, dlaczego brat idzie w kierunku kościoła Zbawiciela. Patrzył przez chwilę, jak zgarbiony starzec Franz Mock szura starymi sztybletami po zapiaszczonej kostce ulicy i sunie kamiennym kanionem, wśród wysokich kamienic Gustav – Freytag – Strasse.

Spojrzał na zamordowaną dziewczynę, którą jego brat nazwał „kurwą”. Jej szczupłe gołe nogi wysuwały się z kołyski, cekiny munduru lśniły w słońcu. Mock splunął gorzką nikotynową śliną i usiadł na krawężniku obok ciała dziewczyny. Mimo niesmaku zapalił ostatniego papierosa, który tkwił w złotej papierośnicy, i zamyślił się głęboko.

Spokoju nie dawały mu dwa pytania, które jak natarczywe osy kłuły jego mózg. Gdyby nie one, dawno już by zgłosił śmierć „dziewczyny z cekinami” odpowiednim służbom, które – podobnie jak Mock – zaklasyfikowałyby to zabójstwo jako kolejny bestialski mord Rosjan, a sam Mock całą sprawę odłożyłby w swej pamięci ad acta.

Gdyby nie te dwa pytania, wróciłby do domu, wypił szklankę wina, podręczył się z żoną, oddał dozorczyni ubranie do czyszczenia, a sam zszedłby do piwnicy, by przywitać się ze swoimi jedynymi przyjaciółmi.

Jednak te dwa pytania dręczyły go nieustannie i kazały mu siedzieć na brudnym krawężniku obok zamordowanej zbrukanej dziewczyny. Rozumiał doskonale, dlaczego Rosjanie przebrali dziewczynę w mundur SS. Ta psychologiczna kompensacja była dla niego jasna jak słońce. Akt gwałtu jest aktem podporządkowania i zwycięstwa gwałcącego nad gwałconym. To dlatego kryminaliści poprzez gwałt rytualny podporządkowują sobie innych więźniów, którzy od momentu największego poniżenia, jakim jest przyjęcie spermy gwałciciela i odegranie roli kobiety, służą gwałcicielowi nie tylko zresztą seksualnie.

Mock o tym wszystkim wiedział, ponieważ ciemne sprawy więziennictwa poznał w ciągu prawie trzydziestu lat pracy w policji równie dobrze, jak reakcje swoich dwu żon, kilkunastu kochanek i kilkudziesięciu prostytutek, z którymi zawarł bliższą znajomość.

Motyw gwałtu na wrogu był zatem dla Mocka zrozumiały, przebranie kobiety z wrogiego plemienia w najbardziej znienawidzony mundur, a potem zgwałcenie jej w tymże mundurze było symbolicznym aktem podporządkowania sobie wroga i zapowiedzią zwycięstwa nad nim.

Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego gwałciciele znad Wołgi, do niedawna zwykłe mużyki, dla których niczym dziwnym nie było – według niemieckich wyobrażeń – wychędożenie świni w chlewiku, dlaczego ci barbarzyńcy pracowicie przyszyli – i tu Mock odchylił materiał zasłony i policzył – około dwudziestu cekinów do munduru SS?

Czyżby takie wyrafinowanie godne Kaliguli mogło stać się udziałem niepiśmiennych debili, którzy pragnęli spółkować wszystko jedno z kim – z kozą, kobyłą, kobietą czy ze zwiniętym w rulon płaszczem? Mogli oni nosić ze sobą taki wyszywany cekinami mundur i przebierać weń każdą złapaną Niemkę, ale w tym wypadku po dokonaniu gwałtu zdjęliby mundur z dziewczyny, by go użyć przy następnej okazji.

Dlaczego mundur był wyszyty cekinami?

To było pierwsze pytanie dręczące Mocka.

Zrabowanie wszystkiego, co dało się wynieść z mieszkania, poza zasłonami i firankami, było całkowicie zrozumiałe dla Mocka jako konsekwencja wojny.

Zdobywanie łupów wojennych było i przyczyną, i skutkiem większości wojen świata.

Dlaczego jednak mieszkanie numer 7 zostało kompletnie ograbione, a w zakładzie krawieckim na parterze Rosjanie nie zainteresowali się ani meblami, ani maszyną do szycia?

To było drugie pytanie, które Mockowi nie dawało spokoju.

Przypomniał sobie przedśmiertne spojrzenie dziewczyny. Gdyby mogła wydobyć ze swych zmaltretowanych ust coś więcej niż krwawe bąbelki śliny, pewnie kazałaby Mockowi przyrzec, że złapie mordercę, zmusiłaby go do złożenia obietnicy na zbawienie swojej duszy, że będzie przez całe swoje życie szukał kilku Rosjan, o których nic nie wiadomo poza tym, że lubią cekiny.

Mock cieszył się w gruncie rzeczy, że dziewczyna nie mogła mu nic powiedzieć, że umarła w ciszy, ponieważ – gdyby mu kazała – złożyłby uroczystą obietnicę, którą by później złamał, zresztą nie pierwszą i nie ostatnią w swoim życiu.

– Tak, zrobili to Ruscy – powiedział do siebie. – Co z tego, że wyszyli mundur cekinami, co z tego, że obrabowali właśnie to mieszkanie, a zakładu krawca Ubera nie, co z tego, do jasnej cholery?

To byli Ruscy. Bolszewicy i barbarzyńcy. Koniec kropka.

Koniec śledztwa.

U wylotu Brüderstrasse pojawiła się furmanka.

Ciężko zeskoczył z niej gruby kapral, w którym Mock rozpoznał adiutanta porucznika Lehnerta.

– Sprowadziłem dla pana kapitana furmankę – powiedział kapral zasapanym głosem. – Na rozkaz porucznika Lehnerta. Mam panu pomóc wnieść na nią ciało, a furman ma towarzyszyć panu aż do odwołania. Jest opłacony.