Zjawisko przypominało odwróconą piramidę, było prawie namacalne i zupełnie nie kojarzyło się ze zwykłą grą światła i cienia. Gdy pierwsze promienie słońca padły na zbocza góry, cień jakby jeszcze zgęstniał, nabrał głębi, niemniej poprzez cienką powłokę chmur (dzięki którym zaistniał tak wyraźnie) dawało się dojrzeć zarysy leżących poniżej jezior, wzgórz i lasów.
Szczyt trójkąta przemieszczał się po krajobrazie z wielką szybkością i był coraz bliżej w miarę jak słońce wznosiło się ponad horyzont, jednak Morganowi zdawało się, że obraz zastygł w bezruchu. Miał wrażenie, że wszystko stężało w jednej, zawieszonej ponad trwaniem chwili. Czas przestał płynąć i oto cień wieczności zaległ na duszy niczym cień góry na obłokach.
W końcu zjawisko zaczęło się z wolna rozmywać. Mrok umykał z nieboskłonu niczym ciemne plamy z powierzchni biegnących wód. Widmowy obraz stracił najpierw na subtelności, potem odkrył swe drugie, rzeczywiste tło. Gdzieś w połowie drogi do horyzontu eksplodował blask, to promienie słońca padły na wschodnie okna jakiegoś budynku. A jeszcze dalej zdało się Morganowi, że dostrzega cienką, ciemną wstęgę morza.
Dla Taprobane zaczął się kolejny dzień.
Widzowie rozeszli się z wolna. Część wróciła na stację kolejki, inni, pełni wiary we własne siły ruszyli ku schodom w złudnej nadziei, że zejście musi być łatwiejsze niż wspinaczka. Większość z nich ledwo doczłapie do stacji pośredniej i tylko nieliczni dotrą pieszo na sam dół.
Morgan był jedynym, który skierował się w górę, ku krótkim schodom wiodącym do klasztoru na samym wierzchołku. Odprowadzało go wiele ciekawych spojrzeń. Do gładkich zewnętrznych murów dotarł mocno zasapany i zaraz oparł się o masywne drewniane wierzeje. Słońce zaczęło już sięgać i tutaj.
Ktoś musiał obserwować wejście, zanim bowiem zdołał znaleźć; dzwonek czy w jakikolwiek inny sposób zasygnalizować swe przybycie, drzwi otworzyły się bezszelestnie i w progu stanął mnich w żółtej szacie, który pozdrowił gościa składając dłonie.
— Ayu bowan, doktorze Morgan. Mahanayake Thero będzie zaszczycony, mogąc pana poznać.
14. Edukacja Gwiezdnego Szybowca
(Wyjątek z Akt Gwiezdnego Szybowca, wydanie pierwsze, 2071)
Wiemy już, że międzygwiezdna sonda znana jako Gwiezdny Szybowiec (lub Szybowiec) jest systemem w pełni autonomicznym, działającym zgodnie z ogólnymi instrukcjami zawartymi w programach wprowadzonych do jej pamięci sześćdziesiąt tysięcy lat temu. Przemieszcza się od tego czasu między gwiazdami, wysyłając z pomocą pięciusetkilometrowej anteny informacje do bazy (przekaz raczej powolny), czasem też odbierając dodatkowe instrukcje z bazy czy „Gwiezdnego Ostrowia”, by wykorzystać pojęcie stworzone przez poetę znanego pod imieniem Llwellyn ap Cymru.
Niemniej podczas przejścia przez układ jakiejś gwiazdy sonda może czerpać energię ze Słońca, toteż ilość nadawanych przez nią informacji ulega zwiększeniu. Wykorzystując proste porównanie, sonda „podładowuje wówczas baterie”. Ponieważ podobnie jak nasze dawne sondy typu Pionier czy Voyager wykorzystuje pole grawitacyjne ciał niebieskich dla zmian kursu i przyspieszania, może funkcjonować przez całą wieczność, czyli aż urządzenia zawiodą lub jakaś katastrofa położy kres jej istnieniu. Gwiazdy Centaura były jedenastym obiektem zainteresowania sondy. Po okrążeniu naszego Słońca po typowej dla komet orbicie, skierowała się ku celowi określonemu jednoznacznie jako Tau Ceti, gwieździe odległej o dwanaście lat świetlnych. Jeśli ktoś tam jest, to sonda nawiąże z nim konwersację już w kilka lat po roku 8100……Szybowiec jest zarówno ambasadorem, jak i badaczem. Gdy pod koniec którejś z twających wiele tysiącleci podróży zdarza mu się odkryć cywilizację techniczną, nawiązuje przyjazny kontakt i zaczyna wymianę informacji (trzeba zaznaczyć, że informacja to jedyny rodzaj towaru, jaki może się liczyć na międzygwiezdnym rynku). Przed opuszczeniem takiego systemu i udaniem się w ciąg dalszy tej podróży bez końca, Szybowiec zdradza położenie swego macierzystego świata, oczekującego już na bezpośredni kontakt z nowym abonentem kosmicznej sieci telefonicznej.
W naszym przypadku mamy pewne powody do zadowolenia, bowiem udalo nam się zidentyfikować gwiazdę, wokół której ten świat krąży, zanim jeszcze ktokolwiek nam rzecz wyjaśnił. Już dawno wysłaliśmy w jej kierunku pierwszą transmisję. Teraz zostaje nam tylko odczekać 104 lata i odebrać odpowiedź. Naprawdę mamy szczęście, znajdując sąsiadów praktycznie tuż za progiem.
Od początku było jasnym, że Szybowiec zna znaczenie kilku tysięcy słów angielskich oraz chińskich. Słowniki te stworzył analizując transmisje radiowe i telewizyjne oraz — co przydało mu się ‘szczególnie — penetrując przekazy sieci wideotekstu. Wszelako to, co przechwycił zbliżając się do Układu Słonecznego, trudno nazwać reprezentatywną próbką ludzkiej kultury. Niewiele tam było informacji z dziedziny zaawansowanych nauk, szczególnie mało matematyki i wąski wybór dorobku literackiego, muzycznego czy dziedzictwa innych rodzajów sztuki.
Jak każdy geniusz, który musiał sam zdobywać wykształcenie, Szybowiec dysponował wiedzą fragmentaryczną i pełną luk. Działając zgodnie z zasadą, że lepiej dostarczyć mu nazbyt wiele danych niż za mało tychże, zaraz po nawiązaniu kontaktu z Szybowcem przekazano mu całą zawartość oksfordzkiego słownika języka angielskiego, wielkiego słownika języka chińskiego (edycja zawierająca reformowany mandaryński) oraz Encyklopedii Ziemi. Transmisja cyfrowo przetworzonych danych trwała tylko trochę ponad pięćdziesiąt minut. Warto zauważyć, że po jej zakończeniu Szybowiec umilkł na prawie cztery godziny i był to najdłuższy czas, kiedy w trakcie utrzymywania kontaktu zniknął z anteny. Gdy wznowił łączność, jego słownik był o wiele bogatszy, sądząc zaś po dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przebiegu konwersacji, rozmówca zdolny byłby przejść spokojnie test Turinga, czyli, inaczej mówiąc, nie dałoby się rozróżnić, że ma się do czynienia z maszyną, a nie z wysoce inteligentnym człowiekiem.
Zdarzały mu się okazjonalne potknięcia, na przykład użycie niewłaściwego słowa wieloznacznego, brak też było emocjonalnych podtekstów przekazywanych wiadomości. Ale tego należało oczekiwać, gdyż podobnie jak zaawansowane ziemskie komputery przejmują od swych twórców również zdolność odtwarzania pozornych stanów emocjonalnych, tak i Szybowiec musiał raczej przejawiać skłonność do naśladowania własnych, obcych nam budowniczych, których sposób myślenia mógł być mocno odmienny od ludzkiego.
No i vice versa, rzecz jasna. Szybowiec bez trudu, precyzyjnie i do końca pojmował znaczenie zwrotów takich, jak „kwadrat przeciwprostokątnej równy jest sumie kwadratów przyprostokątnych”, jednak wielkie kłopoty sprawiało mu zrozumienie zamysłu Keatsa towarzyszącego spisaniu słów:
Jeszcze gorzej było w przypadku fragmentu: