Выбрать главу

Tak zatem, niby nowy Mojżesz niosący ze szczytu góry prawa mające zmienić życie człowieka, czcigodny Parakarma wracał do świata, który niegdyś porzucił. Szedł ślepy na piękno nieba i ziemi. To były cuda trywialne, nazbyt codzienne wobec jego wizji. Wizji całych armii równań matematycznych. O niczym innym nie myślał.

23. Kosmiczny buldożer

— Pański kłopot, doktorze Morgan — powiedział mężczyzna siedzący w wózku inwalidzkim — polega na tym, że wybrał pan niewłaściwą planetę.

— Obawiam się, że mniej więcej to samo można powiedzieć o panu — zaznaczył Morgan, spoglądając na cały system podtrzymywania życia towarzyszący gościowi.

Wiceprezydent (inwestycje) przedsiębiorstwa znanego jako Narodny Mars zachichotał ze zrozumieniem.

— Przyleciałem tylko na kilka tygodni, potem wracam na Księżyc, tam mają normalniejszą grawitację. Owszem, jakbym się uparł, to mógłbym nawet chodzić, ale niechętnie.

— Czy mogę zatem spytać, po co w ogóle zjawił się pan na Ziemi?

— Robię to jak najrzadziej, ale czasem trzeba. Wbrew powszechnemu przekonaniu, nie wszystko da się załatwić przez telefon. Pewien jestem, że pan o tym wie.

Morgan przytaknął, to była prawda. Przypomniał sobie, ile razy zapach dżungli, chłód kropel morskiej wody czy chropawość skały wywarły wpływ na kształt jego projektów. Zapewne któregoś dnia możliwym będzie przetworzenie i tych wrażeń na elektroniczne ciągi bitów, ale na razie wyniki prób pozostawiały wiele do życzenia, były też upiornie kosztowne. Morgan wolał unikać podobnych substytutów, dla niego istniała tylko jedna rzeczywistość. — Jeśli przyjechał pan tu specjalnie po to, by się ze mną spotkać, czuję się zaszczycony. Jednak jeśli chce mi pan zaproponować pracę na Marsie, to marnuje pan czas. Podoba mi się perspektywa zostania emerytem. Wreszcie będę mógł spotkać się z krewnymi i przyj aciółmi, których nie widziałem od lat. Nie kusi mnie nowa kariera.

— Trochę mnie to dziwi, ostatecznie ma pan dopiero pięćdziesiąt dwa lata. A co właściwie będzie pan robił?

— Zażywał spokoju. Mogę wybrać sobie jakiś projekt, by zajmować się nim przez resztę życia. Zawsze fascynowała mnie antyczna inżynieria, dokonania Rzymian, Greków, Inków, a nigdy nie miałem dość czasu, by dokładnie rzecz przestudiować. Proszono mnie też, bym przygotował dla Uniwersytetu Globalnego serię wykładów dotyczących zasad projektowania. Mam napisać książkę o konstrukcjach złożonych. Chcę rozwinąć pomysły tyczące zastosowania aktywnych elementów w korygowaniu ruchów wielkich mas, czyli zapobieganiu trzęsieniom ziemi, wichurom i tak dalej. Poza tym wciąż jestem konsultantem Centrum Tektonicznego. Przygotowuję też raport dla działu zarządzania TCC.

— Na czyją prośbę? Rozumiem, że nie na prośbę senatora Collinsa?

— Nie — powiedział Morgan, uśmiechając się kwaśno. — Pomyślałem, że coś takiego może się przydać. Trochę też sobie ulżę w ten sposób.

— To na pewno. Ale nic z tego, co pan wymienił, nie jest działalnością prawdziwie twórczą. W końcu sprzykrzy się to panu, tak jak ten piękny, ale monotonny norweski krajobraz. Ile można patrzeć na drzewa i jeziora… Tak samo znuży pana pisanie i wygłaszanie wykładów. Jest pan człowiekiem, który nigdy nie czuje się do końca szczęśliwy, doktorze Morgan, jeśii nie może kształtować swego otoczenia.

Morgan nie odpowiedział. To nie była optymistyczna przepowiednia.

— Chyba się pan ze mną zgodzi. A co by pan powiedział na informację, że mój bank jest poważnie zainteresowany projektem windy kosmicznej?

— Podszedłbym do tej informacji raczej sceptycznie. Gdy z nimi rozmawiałem, uznali pomysł za ciekawy, ale nie zade — klarowali żadnego wkładu finansowego na tym etapie. Wszystkie dostępne fundusze przeznaczane są na rozwój Marsa. Stara śpiewka, pomożemy ci, gdy już nie będziesz potrzebował pomocy.

— Tak było rok temu. Mieli trochę czasu do namysłu. Chcemy zbudować windę kosmiczną, ale nie na Ziemi. Na Marsie. Interesuje to pana?

— Być może. Proszę mówić dalej.

— Na Marsie będzie to łatwiejsze. Ciążenie o dwie trzecie mniejsze, tak zatem mniejsza energochłonność. Orbita synchroniczna leży o wiele niżej, ponad połowę niżej. Tak zatem z miejsca znika spora część problemów technicznych. Nasi fachowcy oceniają, że marsjańska wieża kosztowałaby ledwie jedną dziesiątą tego, co wznoszona na Ziemi.

— To całkiem możliwe, chociaż musiałbym jeszcze wszystko policzyć.

— A to tylko początek. Mimo rzadkiej atmosfery, zdarzają się na Marsie naprawdę silne wichury, jednak szczyty gór pozostają ponad nimi. Pańska Sri Kanda ma pięć kilometrów, a nasza Mons Pavonis — dwadzieścia jeden kilometrów, na dodatek leży dokładnie na równiku! Co więcej, na Marsie nie ma mnichów wymachujących wieczystym prawem dzierżawy wierzchołka… Jest jeszcze jeden powód, dla którego taki wyciąg powinien powstać właśnie na Marsie. Deimos krąży ledwie trzy tysiące kilometrów powyżej orbity stacjonarnej, tak zatem kilka milionów megaton skały czeka już na wykorzystanie. Będzie z czego zrobić kotwicę.

— Stworzy to trochę problemów z synchronizacją orbit, ale rozumiem, co pan chce powiedzieć. Chciałbym spotkać ekipę, która to przygotowała.

— W czasie rzeczywistym to się nie da. Są na Marsie. Będzie musiał pan tam polecieć.

— Kuszący pomysł, ale mam jeszcze kilka pytań.

— Słucham.

— Ziemi taka winda jest koniecznie potrzebna, bez wątpienia sam wie pan dobrze dlaczego. Wydaje mi się jednak, że Mars może poradzić sobie bez takiego urządzenia. Wasz ruch orbitalny to ledwie ułamek ziemskiego, mniejszy jest też jego przewidywany wzrost. Szczerze mówiąc, taka inwestycja nie ma dla mnie większego sensu. — Ciekaw byłem, kiedy pan o to spyta.

— Cóż, pytam teraz.

— Słyszał pan o projekcie Eos?

— Chyba nie.

— Eos to greckie określenie świtu. To plan odmłodzenia Marsa.

— A tak, o tym słyszałem. Zamierzacie stopić czapy polarne?

— Właśnie. Jeśli uda nam się wyzwolić zawartą tam wodę i dwutlenek węgla, zdarzy się kilka rzeczy na raz. Ciśnienie atmosferyczne wzrośnie na tyle, że ludzie będą mogli pracować poza budynkami bez skafandrów, z czasem powietrze powinno nadawać się nawet do oddychania. Pojawią się strumienie i rzeki, niewielkie morza, a przede wszystkim roślinność, zaczątek starannie zaplanowanej biosfery. Za kilka stuleci Mars zacznie przypominać ogrody Edenu. To jedyna planeta w Układzie Słonecznym, którą możemy przekształcić, korzystając z dostępnych dziś technologii. Wenus jeszcze długo będzie za gorąca.

— A co ma z tym wspólnego wyciąg?

— Musimy wynieść na orbitę kilka milionów ton sprzętu. Praktycznie jedyny sposób, by ogrzać Marsa, to wykorzystać zwierciadła skupiające promienie słoneczne. Każde będzie musiało mieć kilkaset kilometrów średnicy i potrzebne będą nieustannie, najpierw do podgrzania czap lodowych, potem by utrzymać stałą temperaturę.

— A nie da się wykorzystać materiału z kopalń na asteroidach?

— Po części to i owszem, ale najlepszym materiałem do budowy samych zwierciadeł jest sód, w przestrzeni raczej rzadki. My mamy go pod dostatkiem ze złóż soli w Tharsis, szczęśliwie dokładnie u stóp góry Pavonis.

— Ile to wszystko potrwa?

— Jeśli nie pojawią się żadne dodatkowe problemy, to pierwszy etap prac dobiegnie końca za pięćdziesiąt lat. Może akurat na pańskie setne urodziny. Wedle obecnych statystyk ma pan zatem trzydzieści pięć procent szans ujrzenia naszego dzieła.