— Zupełnie jak stalag… stalak…
— Stalaktyt. Właśnie, że mi to nie przyszło do głowy! Z inżynieryjnego punktu widzenia dobrą analogią byłaby Wieża Eiffla, tyle tylko, że odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni i rozciągnięta sto tysięcy razy.
— Aż tyle?
— Mniej więcej.
— Cóż, mam nadzieję, że żadne prawo nie zakazuje wieży zwisać z nieba.
— Druga będzie budowana z dołu, czyli z orbity synchronicznej, gdzie pojawi się masa kotwicząca całą strukturę i chroniąca ją wobec nieuniknionych napięć. — A stacja środkowa? Mam nadzieję, że tego nie zmieniliście.
— Jest, wciąż w tym samym miejscu, na wysokości dwudziestu pięciu tysięcy kilometrów.
— I dobrze. Wiem wprawdzie, że nigdy się tam nie wybiorę, ale lubię myśleć o tym jako o… — mruknął coś po arabsku. — Wiesz, jest jeszcze jedna legenda, o trumnie Mahometa zawieszonej miedzy niebem a Ziemią. Zupełnie jak stacja środkowa.
— Urządzimy tam przyjęcie na pana cześć, panie prezydencie. To będzie inauguracja linii.
— Nawet jeśli dotrzymacie terminu, a muszę przyznać, że Most Gibraltarski opóźnił się tylko o rok, to będę miał wtedy dziewięćdziesiąt osiem lat Wątpię, czy zdobędę się na podróż.
Aleja owszem, pomyślał Vannevar Morgan. Teraz już wiem, że bogowie mi sprzyjają. Są czy ich nie ma, tacy czy inni, ale sprzyjają.
CZĘŚĆ CZWARTA
Wieża
32. Kosmiczny ekspres
— Tylko nie mów teraz — poprosił Warren Kingsley — że to coś nigdy nie poleci.
— Kusiło mnie, by to właśnie powiedzieć — zachichotał Morgan, przyglądając się makiecie. — To naprawdę przypomina postawiony pionowo wagon kolejowy.
— Właśnie o taki efekt nam chodziło — odparł Kingsley. — Kupujesz bilet na dworcu, oddajesz bagaż, siadasz w rozkładanym fotelu i podziwiasz widoki. Lub też idziesz do restauracyjnego i przez następne pięć godzin konsekwentnie zalewasz robaka, aż wyniosą cię na stacji środkowej. A swoją drogą, co myślisz o pomyśle dekoratorów, by wystylizować całość na dziewiętnastowieczny pullman?
— Taki sobie. Wagony pullmanowskie nie miały okrągłej podłogi i jeździły ustawione w poziomie.
— No to im powiedz. Upierają się, żeby dodać jeszcze gazowe oświetlenie.
— Jeśli chcą uzyskać atmosferę z epoki, to mam coś lepszego. W Muzeum Sztuki w Sydney widziałem kiedyś osobliwy wahadłowiec z okrągłym pokładem obserwacyjnym. Dokładnie jak trzeba.
— Pamiętasz, jak się nazywał?
— Och, niech pomyślę. Coś jakby Gwiezdne Wojny 2000. Pewien jestem, że bez trudu go odszukacie.
— Powiem dekoratorom, niech się rozejrzą. A teraz proszę do środka. Chcesz kask? — Nie — mruknął Morgan. Bycie niższym o kilka centymetrów od większości ludzi dawało przynajmniej tę przewagę, że trudniej było zahaczyć głową o przeszkodę.
Z chłopięcą niemal radością weszli do wnętrza makiety. Znali wszystkie jej projekty, widzieli symulacje komputerowe, ale oto było wreszcie coś namacalnego. Owszem, makieta nigdy nie uniesie się nawet o cal nad ziemię, ale pewnego dnia identyczne zewnętrznie kapsuły ruszą ponad chmury, by w ciągu pięciu godzin dotrzeć do stacji środkowej, dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów od Ziemi. I to przy kosztach elektryczności wynoszących ledwie jednego dolara na pasażera.
Nawet teraz wciąż jeszcze trudno było ogarnąć pełne znaczenie nadchodzącej rewolucji. Po raz pierwszy przestrzeń kosmiczna stanie się równie dostępna, jak każdy punkt na powierzchni Ziemi. Za kilka dziesięcioleci weekend na Księżcu stanie się rzeczą osiągalną dla każdego, łatwiej też będzie dostać się na Marsa. Trudno określić, gdzie przebiegną nowe granice możliwości.
Morgan boleśnie wrócił na Ziemię, potykając się o niedbale ułożony dywan.
— Przepraszam — powiedział przewodnik — ale to jeszcze jeden genialny pomysł działu dekoratorskiego. Zieleń ma przypominać ludziom Ziemię. Sufit ma być niebieski, na dolnych kondygnacjach seledynek, ciemny granat na górnych. Oświetlenie pośrednie, z blaskiem rozproszonym, by dobrze było widać gwiazdy.
Morgan pokręcił głową.
— Ciekawy pomysł, ale to nie zadziała. Przy świetle dość silnym, by móc czytać, gwiazdy znikną i tak. Potrzebny będzie jeden kompletnie zaciemniony przedział.
— Część baru ma być zaciemniona. Możesz zamówić drinka i zaciągnąć kotarę za plecami.
StaK na najniższym poziomie kapsuły, w okrągłym pomieszczeniu o średnicy ośmiu metrów, wysokim na trzy metry. Wszędzie wkoło widniały pudła, cylindry i tablice kontrolne noszące takie napisy, jak: REZERWA TLENU, AKUMULATORY, POCHŁANIACZ CO2, APTECZKA, TERMOSTAT. Wszystko to była, rzecz jasna, prowizorka zrobiona tak, byle tylko rzucać się w oczy. — Ktoś mógłby pomyśleć, że budujemy statek kosmiczny — powiedział Morgan. — A na marginesie, jaki czas przetrwania gwarantuje ten pojazd?
— Póki starczy mocy, przynajmniej tydzień i to nawet przy pełnym obciążeniu piętnastoma pasażerami. Ale to i tak przesada, zespoły ratownicze z Ziemi czy ze stacji środkowej mogą dotrzeć do kapsuły góra w trzy godziny.
— Chyba że dojdzie do większej katastrofy, jak zniszczenie wieży czy samych ciągów.
— Gdyby do tego doszło, to chyba nie byłoby kogo ratować. Jeśli jednak kapsuła utknie z jakiegoś powodu na szlaku, a pasażerowie nie oszaleją i nie pożrą od razu wszystkich awaryjnych racji żywnościowych w tabletkach (wyjątkowe świństwo), to głównym ich kłopotem będzie nuda.
Drugi poziom był całkiem pusty, brak było nawet tymczasowego wyposażenia. Ktoś wymalował na zakrzywionej plastikowej ścianie spory prostokąt i napisał w środku: ŚLUZA?
— To będzie przedział bagażowy, chociaż wciąż nie wiemy, czy powinien być taki duży. Jeśli nie, to pomieści się tu jeszcze paru pasażerów. Teraz na górę, tam jest o wiele ciekawiej…
Na trzecim poziomie stało kilka foteli lotniczych, każdy inny. W dwóch siedziały całkiem realistycznie wykonane manekiny, męski i żeński. Oba wyglądały na mocno znudzone.
— W zasadzie wybraliśmy już ten model — powiedział Kingsley, wskazując na komfortowy rozkładany fotel z małym stoliczkiem. — Najpierw jednak musimy wykonać wszystkie testy.
Morgan uderzył pięścią w poduchę fotela.
— A czy ktoś próbował już przesiedzieć w nim pięć godzin?
— Tak, pewien stukilowy ochotnik. Nie nabawił się odleżyn. Jeśli ktoś będzie narzekał, to usłyszy opowieść o pionierskich dniach awiacji, kiedy pięć godzin trwała sama podróż przez Pacyfik. Poza tym oferujemy przecież przez większość drogi komfortowe warunki bezgrawitacyjne.
Następny poziom był niemal identyczny, tylko w fotelach nikt nie siedział. Minęli go i dotarli wyżej, gdzie skupiła się najwyraźniej większość atrakcji.
Bar wyglądał jakby był czynny, i rzeczywiście, działał nawet automat do kawy. Ponad nim, na starannie pozłoconej płycie widniało coś, co aż zaparło Morganowi dech w piersiach. W górnym lewym rogu dominował Księżyc w pełni, a ku niemu pędził pociąg złożony z lokomotywy i czterech wagonów. Z okien pierwszej klasy wyglądali pasażerowie w wiktoriańskich strój ach.
— Gdzie to zdobyłeś? — spytał Morgan zdumiony i zachwycony zarazem.
— Chyba tablica z podpisem znów czemuś odleciała — powiedział Kingsley tonem przeprosin i zajrzał za kontuar. — O, jest!
Wręczył Morganowi plastikową kartę z wykonanym starym krojem czcionki napisem: