Выбрать главу

ARMATNIE POCIĄGI NA KSIĘŻYC

rycina pochodząca z książki

Z ZIEMI NA KSIĘŻYC

w 97 godzin i 2O minut

autorstwa Juliusza Veme’a

(wydanie z roku 1881)

— Wstyd się przyznać, ale nigdy tego nie czytałem — powiedział Morgan, obejrzawszy plakietkę. — A szkoda, bo oszczędziłoby mi to wielu kłopotów. Ale ciekawe, jak on wyobrażał to sobie bez szyn…

— Pomysłów pana Juliusza nie należy traktować zbyt dosłownie. Ten obrazek też miał być tylko przenośnią albo żartem ilustratora.

— Dobra, przekaż dekoratorom moje gratulacje. To jeden z najlepszych ich pomysłów.

Zostawiając w spokoju marzenia przodków, Morgan i Kingsley zajęli się przyszłością. Wielki ekran zastępujący na razie okno ukazywał obraz w dole. Morgan odnotował z satysfakcją, że nie był to byle jaki obraz Ziemi, ale obraz właściwy, czyli cały Półwysep Dekanu oraz ośnieżone szczyty Himalajów. Samej Taprobane nie było widać, jako że powinna znajdować się bezpośrednio pod podłogą.

— Wiesz — powiedział nagle inżynier — to będzie zupełnie tak, jak z mostem. Ludzie będą chcieli się przejechać po to tylko, by ujrzeć Ziemię z góry. Stacja środkowa stanie się największą w dziejach atrakcją turystyczną. — Spojrzał na lazurowy sufit. — Warto zaglądać na ostatni poziom? — Chyba nie. Górna śluza powietrzna jest gotowa, ale nie zdecydowaliśmy jeszcze, gdzie umieścić system podtrzymywania życia i elektronikę trakcji.

— Są z tym jakieś problemy?

— Od kiedy mamy te nowe magnesy, to żadnych. Czy w górę, czy w dół, gwarantujemy pełne bezpieczeństwo aż do szybkości ośmiu tysięcy kilometrów na godzinę, czyli pięćdziesiąt procent ponad maksymalną projektowaną prędkość podróży.

Morgan odetchnął w duchu. Była to jedyna dziedzina, w której zupełnie nie czuł się kompetentny i musiał całkowicie polegać na opinii innych. Od początku było jasne, że przy takich szybkościach sprawdzać się będzie jedynie napęd magnetyczny, bowiem najmniejszy fizyczny kontakt z nośnikiem musiałby spowodować katastrofę. Cztery zaś pary ciągów wiodących umieszczone na czterech ścianach wieży miały być odległe jedynie o centymetry od potężnych magnesów kapsuł, trzeba było zatem zaprojektować wszystkie systemy trakcyjne jako wysokoenergetyczne, zdolne do momentalnego korygowania jakichkolwiek zboczeń kapsuły.

Schodząc za Kingsleyem po spiralnych schodkach biegnących przez całą wysokość kapsuły, Morgan poczuł nagle, że nachodzą go ponure myśli. Starzeję się, mruknął pod nosem. Owszem, mógłbym spokojnie wdrapać się na szósty poziom, ale dobrze, że nie musiałem.

Ale mam przecież dopiero pięćdziesiąt dziewięć lat, a jeśli wszystko dobrze pójdzie, to pierwsi pasażerowie pojadą do stacji środkowej już za pięć lat. Potem jeszcze trzy lata testów, kalibracja i dostrojenie systemu. Dla wszelkiej pewności powiedzmy, że całość ruszy za dziesięć lat…

Wprawdzie było ciepło, ale nagle dostał dreszczy. Po raz pierwszy dotarło do Vannevara Morgana, że czas triumfu nadszedł za późno. Bezwiednie przycisnął dłoń do miejsca na piersi, gdzie pod koszulą krył się cienki metalowy dysk.

33. CZUWA

— Dlaczego zwlekał pan z tym aż tak długo? — spytał doktor Sen tonem wymówki.

— Tak wyszło — odparł Morgan, przesuwając zdrowym kciukiem po szwie koszuli. — Ciągle jest coś do zrobienia. Zresztą myślałem, że zadyszka jest wynikiem rozrzedzonego powietrza.

— To też miało swoje znaczenie. Lepiej niech pan podda badaniom cały swój personel w górach. Jak mógł pan ignorować tak oczywiste sygnały?

Pojęcia nie mam, pomyślał Morgan z niejakim zakłopotaniem.

— Ci wszyscy mnisi, niektórzy mają ponad osiemdziesiątkę! Wyglądali na tak zdrowych, że pomyślałem…

— Mnisi mieszkają tam od łat, zaadaptowali się. A pan jeździł sobie w górę i w dół, czasem kilka razy dziennie…

— Góra dwa razy dziennie…

— Od poziomu morza do połowy wysokości ścisłej pokrywy atmosferycznej. I to w kilka minut: W zasadzie nie jest jeszcze tak źle. I nic się nie stanie, jeśli posłucha pan moich rad. Moich i CZUWA.

— CZUWA?

— Czujnika wieńcowego.

— Ach, jeden z tych genialnych wynalazków…

— Właśnie, jeden z tych genialnych wynalazków. Uratował już około dziesięciu milionów istnień ludzkich. Głównie wyso — kich urzędników, różne znane osoby publiczne, szczególnie zapracowanych naukowców, wziętych inżynierów i tym podobnych kretynów. Czasem zastanawiam się, czy warto było się w ogóle dla nich fatygować. Może to natura usiłuje nam coś powiedzieć w ten sposób, tylko my nie słuchamy.

— Nie zapominaj o przysiędze Hipokratesa, Bili — skrzywił się Morgan. — Musisz przyznać, że zawsze pilnie cię słuchałem. Od dziesięciu lat utrzymuję tę samą wagę.

— Hmmm… Przyznaję, że nie jesteś najgorszym z moich pacjentów — powiedział nieco udobruchany doktor i wyszukał w biurku mały projektor holo. — Popatrz sobie, to standardowe modele. Możesz wybrać dowolny kolor, pod warunkiem że będzie to kolor Czerwonego Krzyża.

Morgan przyjrzał się obrazkom z niesmakiem.

— I gdzie ja mam to nosić? A może to trzeba wszczepić?

— Nie trzeba, przynajmniej na razie. Może za pięć lat, ale też niekoniecznie. Na początek proponuję ten model, nosi się go bezpośrednio pod mostkiem i nie trzeba zdalnego sterowania. Szybko przestaniesz zauważać, że coś tam jest. Jak długo wszystko będzie w porządku, słowem się nie odezwie.

— A gdyby?

— Słuchaj.

Doktor wcisnął jeden z przycisków na biurku.

— Proponuję, aby pan usiadł i odpoczął z dziesięć minut — odezwał się całkiem spokojny sopran. — Dobrze będzie położyć sięnagodzinę — dodał po chwili i znów umilkł na kilka sekund. — Gdy tylko poczuje się pan trochę lepiej, proszę skontaktować się z doktorem Senem. — Znów przerwa. — Proszę natychmiast wziąć jedną z czerwonych tabletek. Wezwałam już pogotowie. Proszę leżeć spokojnie. Wszystko będzie w porządku.

Morgan miał ochotę zakryć uszy, bowiem nagle rozległ się przenikliwy gwizd.

— TU ALARM CZUJNIKA WIEŃCOWEGO. WZYWAM KAŻDEGO KTOKOLWIEK MNIE SŁYSZY. TU ALARM CZUJNIKA WIEŃCOWEGO. KTOKOLWIEK…

— Chyba wiesz, jak to działa — powiedział doktor, wyłączając wyjca. — Oczywiście cały tekst może zostać przeprogramowany, zależnie od osoby. Może też zmienić głos, na przykład na głos jakiejś znanej osobistości. — To bardzo miłe. Kiedy będziesz miał jedno takie dla mnie?

— Może za trzy dni. A, jeszcze jedno. Te zestawy, które nosi się na piersi, bywają przydatne i w innych sytuacjach.

— Jakich niby?

— Jeden z moich pacjentów jest wziętym tenisistą. Mówi, że ile razy rozpina koszulę na korcie, to widok małego czerwonego pudełka przymocowanego do piersi kompletnie rozprasza przeciwnika…

34. Zawrót głowy

Był kiedyś taki czas, że powinnością każdego cywilizowanego człowieka, czasem bagatelizowaną, czasem nader istotną, było nieustanne aktualizowanie swoich danych we wszystkich kartotekach. Ostatecznie wprowadzenie kodów uniwersalnych uczyniło takie zabiegi niepotrzebnymi, jako że każdy człowiek otrzymywał ten sam numer na całe życie i można go było zawsze bez trudu w kilka sekund zlokalizować. Nawet jeśli ktoś nie znał numeru osoby poszukiwanej, program wyszukujący potrzebował tylko kilku danych, jak data urodzenia, zawód i jeszcze paru, by delikwenta wytropić (chociaż i tak nadal bywały problemy z nazwiskami takimi jak Smith, Singh czy Mohammed…). Rozwój światowej sieci informatycznej zmienił jeszcze jedno. Gdy chciało się przyjaciołom czy krewnym przesyłać co roku życzenia, wystarczało zaprogramować rzecz w domowym komputerze, a ten pilnował tego przez całe lata. We właściwym dniu stosowne życzenia trafiały do odpowiedniej osoby (o ile, rzecz jasna, nie popełniono jakiegoś oczywistego błędu w programowaniu, a to zdarzało się dość często). Nawet wtedy jednak, gdy adresat dokładnie wiedział, iż widniejące na ekranie ciepłe słowa zawdzięcza psikusowi elektroniki, bowiem ludzki nadawca od lat się nie odzywał, to i tak zwykle każdemu było miło.