Morgan dostał to zdjęcie w dniu swoich pięćdziesiątych urodzin i od tamtej pory było jednym z jego najcenniejszych skarbów. Koledzy, którzy dobrze wiedzieli o podziwie Morgana dla tamtego, dziewiętnastowiecznego inżyniera, zdecydowali się na sympatyczny żart, jednak czasem Vannevar zastanawiał się, czy nie trafili w sedno sprawy dokładniej niż zamierzali. Przecież Great Eastern pożarł swego twórcę. Wieża mogła uczynić to samo z Morganem.
Brunel był dosłownie otoczony Kaczorami Donaldami wszelkiej maści. Najgłośniejszym z nich był niejaki doktor Dionizius Lardner, który ponad wszelką wątpliwość udowodnił, że żaden parowiec nigdy nie pokona Oceanu Atlantyckiego. Każdy inżynier może obalić krytykę zasadzającą się na pomyłkach czy błędnych obliczeniach, jednak sprawa podniesiona przez Kaczora Donalda była zbyt ulotna, by odeprzeć ją tym sposobem. Morgan nagle zrozumiał, że jego ulubiony bohater musiał trzy wieki temu borykać się dokładnie z tym samym.
Sięgnął do podręcznego księgozbioru bezcennych tomów i wydobył pozycję czytaną zapewne o wiele więcej razy niż jakakolwiek inna — klasyczną już biografię Rolta: Isambard Kingdom Brunel. Kartkując podniszczone stronice szybko znalazł inkryminowany fragment.
Brunel zamierzył budowę długiego na prawie trzy kilometry tunelu kolejowego, co uznano za pomysł „potworny, niezwykły, niebezpieczny i niepraktyczny”. To niemożliwe, powiadali krytykanci, by jakikolwiek człowiek zdołał przebyć takie styksowe otchłanie. „Nikt nie zapragnie świadomie odciąć się od światła dnia wiedząc jakie masy ziemi mogą zgnieść go w razie wypadku… Huk stwarzany przez dwa mijające się pociągi starga nerwy… Nikt, kto raz przejechał tunel, nie zapuści się weń po raz wtóry…”
Wszystko to było dziwnie znajome. Motto wszelkich Lardnerów i Bickerstaffów zdawało się brzmieć: „Nigdy nie ma pierwszego razu”.
I owszem, czasami mieli rację, co było zgodne z teorią prawdopodobieństwa. Zresztą, Kaczor Donald wywodził swoje racje tak rzeczowo… Zaczął od skromnego, ale i fałszywego stwierdzenia, że w żadnym przypadku nie zamierza krytykować technicznej strony pomysłu wyciągu kosmicznego, chce tylko zwrócić uwagę na mogące powstać przy tej okazji kwestie psychologiczne. Można je określić jednym terminem: zawrót głowy. Normalny człowiek ma lęk wysokości, tylko akrobaci i alpiniści potrafią opanować ten naturalny odruch. Najwyższe istniejące na ziemi struktury mierzą niecałe pięć kilometrów wysokości, a i tak niewielu ludzi gotowych byłoby wjechać na szczyt słupów Mostu Gibraltarskiego.
Tego wszystkiego nijak nie można porównać z projektem wieży orbitalnej. „Każdemu zdarzyło się kiedyś — dowodził Bickerstaff — stanąć u stóp wysokościowca, zadrzeć głowę w górę i patrzeć na fasadę tak długo, aż zdawało się, że budowla chwieje się i zaraz runie. A teraz proszę wyobrazić sobie gmach przebijający chmury i wznoszący się w czerń pustki kosmicznej, poza jonosferę, poza orbity wielkich stacji kosmicznych, aż na istotny ułamek drogi do Księżyca! Bez wątpienia, jest to triumf myśli inżynierskiej, ale równocześnie jest to zmora z najczarniejszych snów. Podejrzewam, że niektórzy gotowi będą popaść w obłęd ledwie ujrzawszy tę budowlę. A ilu szaleństwo dopadnie po drodze? Prosto w górę, ku pustce, a pierwszy przystanek dopiero po dwudziestu pięciu tysiącach kilometrów, na stacji środkowej…
Stwierdzenie, że ludzie z powodzeniem latają w kosmos na pokładach rakiet, nie jest żadną odpowiedzią. Wtedy wszystko wygląda zupełnie inaczej i przypomina raczej zwykły lot atmosferyczny. Normalny człowiek nie doznaje zawrotu głowy nawet w otwartej gondoli balonu płynącego kilka kilometrów nad Ziemią. Ale postawcie go na skraju wysokiego urwiska i popatrzcie, jak wtedy zareaguje!
Przyczyna tej różnicy jest prosta. W samolocie nie istnieje fizyczna więź między obserwatorem a Ziemią. Nie ma też więzi psychicznej, obserwator wie, że nie stoi na solidnym gruncie, że Ziemia jest daleko w dole. Upadek go nie przeraża, bowiem patrzy na pomniejszony krajobraz. Nie śmiałby tak spoglądać stojąc na dachu wysokościowca. Tego jednego elementu komfortu psychicznego kosmiczny wyciąg nie dostarczy. Bezradny pasażer sunący wzdłuż ściany gigantycznej wieży będzie cały czas świadom swej więzi z Ziemią. Czy istnieje jakakolwiek pewność, że ktokolwiek zdoła przebyć cały i zdrowy taką podróż, o ile wcześniej nie nafaszeruje się go środkami uspokajającymi czy otępiającymi, czy wręcz nie poda mu się narkozy? Wzywam doktora Morgana, by odpowiedział na to pytanie”.
Doktor Morgan zastanawiał się jeszcze nad odpowiedzią (mało uprzejmych wyrazów przychodziło mu przy tym do głowy), gdy znów zapaliło się światełko komputera. Gdy przyjął połączenie, ujrzał Maxine Duval.
— No i co, Van? — spytała bez wstępów. — Co zamierzasz zrobić?
— Kusi mnie, by mu odpowiedzieć, ale nie zamierzam kłócić się z idiotą. A swoją drogą nie sądzisz, że mógł zostać podpuszczony przez jakąś firmę przewozów orbitalnych?
— Moi ludzie już to sprawdzają, dam ci znać, gdyby coś znaleźli. Osobiście mam wrażenie, że to jego własny pomysł. Tekst nosi wszelkie znamiona jego typowego bełkotu. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
— Jeszcze nie zdecydowałem. Na razie próbuję strawić śniadanie. A co byś proponowała?
— To proste. Przeprowadź małą demonstrację. Kiedy możesz to zorganizować?
— Jak dobrze pójdzie, to już za pięć lat.
— Nie wygłupiaj się. Pierwsze kable są już na miejscu…
— Jeszcze nie kable, to ledwie taśmy…
— Mniejsza z tym. Jaki mają udźwig?
— Och, na ziemskim końcu ledwie pięćset ton. — I starczy. Zaproponuj Kaczorowi przejażdżkę.
— Nie mogę zagwarantować mu pełnego bezpieczeństwa.
— A gdybym to ja chciała się przejechać?
— Nie mówisz poważnie!
— Tak wczesnym świtem nie stać mnie na żarty. Tak czy tak, pora na nowy materiał o wieży. Ta makieta kapsuły jest zaiste wspaniała, ale nie chce ruszyć z miejsca. Moi widzowie pragną akcji, ja też. Ostatnim razem pokazałeś mi szkice takich małych samochodzików, którymi inżynierowie będą jeździć po kablu, to znaczy po taśmie. Jak je nazwaliście?
— Pająki.
— Brrr. O to chodziło. Bardzo mi się spodobały. Oto coś, co nigdy dotąd nie było możliwe. Dzięki nowoczesnej technologii można usiąść wygodnie i ruszyć windą przez niebo a potem poza atmosferę i obejrzeć sobie Ziemię w dole. Żaden statek kosmiczny nie dostarczy takich wrażeń. Chcę jako pierwsza opisać, jak to jest. I podciąć w ten sposób skrzydełka Kaczorkowi.
Morgan odczekał całe pięć sekund, podczas których patrząc Maxine prosto w oczy nabierał przekonania, że dziewczyna w rzeczy samej mówi całkiem poważnie.
— Rozumiem — odparł zmęczonym głosem — że jesteś tylko dziennikarką starającą się ze wszystkich sił utrzymać pozycję i zdobyć nazwisko, przez co gotowa jesteś wykorzystać taką okazję. Nie chcę być odpowiedzialny za nagłe zakończenie tak obiecującej kariery. Zdecydowanie odmawiani.
Posunięta nieco w leciech dziennikarka wycedziła kilka słów nie przystojących ani damie, ani nawet dżentelmenowi, przynajmniej w rozmowie prowadzonej za pośrednictwem ogólnodostępnej sieci.
— Zanim uduszę cię tym twoim superwłóknem, Van, możesz mi jeszcze powiedzieć, czemu właściwie nie?
— Gdyby coś poszło nie tak, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
— Daruj sobie te krokodyle łzy. Oczywiście, mój wypadek byłby prawdziwą tragedią, głównie zresztą dla twojego projektu. Ale ruszę dopiero po ukończeniu wszystkich koniecznych testów, gdy rzecz będzie w stu procentach bezpieczna.