Выбрать главу

— Z tym będzie kłopot, panie doktorze — powiedział ponuro dyżurny. — Ten system służy tylko utrzymaniu właściwego ciśnienia. Brakuje filtrów powietrza, nie ma też zasilania. Skoro stracili transporter, to nie wiem, jak zdołają przetrwać noc. Temperatura już spada, od zachodu słońca ubyło dziesięć stopni.

Morgan wzdrygnął się, jakby chłód próżni dobrał mu się do skóry. Euforia, która towarzyszyła odkryciu obecności rozbitków w komorze, uleciała bez śladu. Nawet jeśli mają dość tlenu na kilka dni, to i tak zamarzną przed świtem.

— Chcę rozmawiać z profesorem Sessui.

— Bezpośrednio nie możemy, „piwnica” ma połączenie tylko ze stacją środkową. Ale da się zrobić.

W sumie rzecz nie była taka łatwa, jednak ostatecznie pilot Chang pojawił się na linii.

— Przepraszam — powiedział — ale profesor jest zajęty. Morgan odezwał się dopiero po chwili, wolno cedząc każde słowo:

— Powiedz mu, że doktor Vannevar Morgan chce z nim rozmawiać.

— Dobrze, doktorze, ale to chyba nic nie da. Rozstawia ze studentami jakąś aparaturę. Tylko tyle zdołali wynieść. Spektroskopy czy inne takie… Właśnie wycelowali je w okno…

Morgan ledwie panował nad sobą. Już miał obrzucić całe towarzystwo na górze wyzwiskami, gdy Chang go uprzedził. — Nie zna pan profesora. Ja jestem z nim od tygodnia. Można powiedzieć, że jest trochę… monotematyczny. Dopiero we trzech powstrzymaliśmy go przed powrotem do kabiny po więcej tych gratów. A parę chwil temu powiedział mi, że skoro i tak musimy wszyscy umrzeć, to chociaż upewni się, że ten jeden instrument na coś się przyda.

Z głosu Changa można było wywnioskować, że odczuwa on pewien podziw dla osoby kłopotliwego pasażera. Zresztą, logicznie rzecz biorąc, profesor miał rację. Postanowił uratować ile się da, by nie zniweczyć tych lat pracy, których ukoronowaniem miała być ta pechowa ekspedycja.

— Niech tam — mruknął w końcu Morgan, ustępując wobec siły wyższej. — Skoro nie mogę z nim rozmawiać, to może pan powie mi dokładnie, co się stało. Jak na razie mamy tylko relacje z drugiej ręki.

W końcu dotarło do inżyniera, że Chang może udzielić o wiele konkretniej szych informacji niż profesor. Chociaż upieranie się operatora-pilota przy tytułowaniu go przede wszystkim pilotem budziło często kpiny ze strony prawdziwych astronautów, był on wysoko wykwalifikowanym technikiem z dobrym przygotowaniem w dziedzinie mechaniki i urządzeń elektrycznych.

— Niewiele jest do opowiedzenia. Wszystko trwało tak krótko, że niczego nie zdołaliśmy uratować. Tylko ten cholerny spektrometr… Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że uda się nam zwiać przez śluzę. Ubrania zaczynały się już na nas tlić. I to by było na tyle. Jeden ze studentów złapał swoją torbę z notatkami. Wyobraża pan sobie? Torbę pełną papierowych notatek! Zwykły papier, i to łatwopalny, zupełnie wbrew przepisom. Chociaż, gdybyśmy mieli dość tlenu, to zrobilibyśmy z nich ognisko…

Słuchając tego głosu i spoglądając na przejrzyste holo wieży Morganowi zdało się w pewnej chwili, że dostrzega wewnątrz konstrukcji małe na paręnaście centymetrów figurki ludzi krzątających się po komorze. Starczy wyciągnąć rękę i przenieść ich do bezpiecznego wnętrza góry…

— Obok zimna najwięcej kłopotów mamy z powietrzem. Nie wiem, ile czasu minie, aż stężenie dwutlenku węgla narośnie poza dopuszczalną granicę. Ktoś mógłby obliczyć, kiedy zaczniemy mdleć. Ale tak czy inaczej, nie przesadzałbym z op — tymizmem. — Chang ściszył głos prawie do konspiracyjnego szeptu. Wyraźnie nie chciał być słyszany przez pozostałych w komorze. — Profesor i studenci tego nie wiedzą, ale eksplozja zniszczyła południową śluzę i mamy przeciek. Słyszałem ciągły syk przy uszczelce, ale nie wiem, na ile to poważne. — Ton wrócił do normalnego. — No i tak to wygląda. Będziemy czekać na wiadomości od was.

A co my możemy im powiedzieć?, pomyślał Morgan. Chyba tylko: „Żegnajcie”.

Umiejętność nie tracenia głowy w sytuacjach kryzysowych była zdolnością, którą Morgan gotów był podziwiać, ale której nikomu nie zazdrościł. Janos Bartok, szef działu bezpieczeństwa w stacji środkowej, przejął dowodzenie akcją ratunkową. Obecni we wnętrzu góry, chociaż odlegli ledwie o sześćset kilometrów od rozbitków, mogli tylko słuchać wymiany zdań i podrzucać dobre rady. Równocześnie musieli zaspokajać ciekawość coraz liczniej zgłaszających się dziennikarzy.

Oczywiście Maxine Duval była jedną z pierwszych osób, które skontaktowały się z górą w kilka minut po katastrofie. Jak zwykle wiedziała też, o co pytać.

— Czy ci ze stacji środkowej dotrą do nich na czas? Morgan zawahał się. Odpowiedź była oczywista i negatywna.

Jednak niemądrze i okrutnie byłoby już teraz zabijać wszelką nadzieję. Poza tym szczęście zdawało się sprzyjać rozbitkom…

— Nie chciałbym budzić przedwczesnych nadziei, ale może w ogóle obejdziemy się bez stacji środkowej. Na dziesiątym tysiącu jest inna załoga, ich transporter może dotrzeć do podstawy za dwadzieścia godzin.

— To czemu jeszcze nie ruszył?

— Szef bezpieczeństwa niedługo o tym zdecyduje. Ale to może być daremny wysiłek. Obawiamy się, że powietrza starczy im tylko na połowę tego czasu. Na razie jednak większy kłopot mamy z temperaturą.

— To znaczy?

— Tam jest noc, a oni nie mają żadnego ogrzewania. Nie puszczaj tego jeszcze na antenę, Maxine, ale może być i tak, że nie zdążą się udusić, bo wcześniej zamarzną. Zapadła dłuższa chwila ciszy, potem Maxine odezwała się głosem trochę innym niż zwykle.

— Może głupio myślę, ale gdyby tak wykorzystać podczerwone lasery stacji meteo…

— Dzięki, Maxine… To ja jestem głupi. Ledwie minutę temu, gdy rozmawiałem ze stacją…

Bartok był dość uprzejmy, by przyjąć zgłoszenie Morgana, ale sposób, w jaki się przywitał, nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co właściwie szef bezpieczeństwa sądzi o pakujących nos w nie swoje sprawy amatorach.

— Przepraszam, że zająłem czas — mruknął Morgan i przełączył się z powrotem na linię Maxine. — Czasem fachowcy wiedzą, co robią — powiedział jej z ponurą dumą. — W każdym razie nasz człowiek zna swoją robotę. Już dziesięć minut temu skontaktował się z Kontrolą Monsunów. Właśnie obliczają moc promienia. Nie chcą przedobrzyć z tym grzaniem.

— Zatem miałam rację — miauknęła Maxine. — To powinien być twój pomysł. O czym jeszcze zapomniałeś?

Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi. Morgan nawet nie zaczął jej szukać. Wiedział, jak pracuje umysł Maxine i domyślił się treści następnego pytania. Miał rację.

— A nie możecie wykorzystać pająków?

— Nawet najnowsze modele mają ograniczony zasięg. Mocy starcza im tylko na trzysta kilometrów. Zaprojektowano je do inspekcji niższych partii wieży, kiedy ta znajdzie się już w obrębie atmosfery.

— No to dodajcie więcej akumulatorów.

— W parę godzin? Ale nie w tym problem. Jedyny egzemplarz, który mamy tu na próbach, nie może przewozić pasażerów.

— Możecie wysłać go na pusto.

— Niestety, już o tym myśleliśmy. Potrzebny jest ktoś, kto zajmie się cumowaniem przy „piwnicy”. Na dodatek ściągnięcie siedmiu ludzi, po jednym na raz, potrwa parę dni.

— Ale przecież musicie mieć jakiś plan!

— Kilka, ale wszystkie niedorzeczne. Dam ci znać, jeśli do czegoś dojdziemy. Na razie mogłabyś zrobić coś dla nas.

— Co takiego? — spytała podejrzliwie Maxine.

— Wyjaśnij swojej publiczności, czemu statki kosmiczne mogą łączyć się na wysokości sześciuset kilometrów, ale żaden z nich nie może przycumować do wieży. Nim skończysz, pewnie będziemy mieli dla ciebie coś nowego.