Po chwili na szczycie schodów ukazała się wysoka, zgrabna blondynka ubrana w białą bluzkę z żabotem i beżowe, obcisłe spodnie.
- Panowie pozwolą - gospodarz wskazał schodzącą tanecznym krokiem - Lena!
- Dlia kawo Lena, dlia tawo Lena - stwierdziła zaczesana gładko blondynka, stawiając na marmurowym blacie stolika szeroki koszyk z dwiema butelkami i kryształowymi pucharkami.
Nieprzeciętna uroda dziewczyny zelektryzowała Sterna i Brodackiego. Byli poruszeni regularnością jej rysów, wyrazi-stym błękitem wielkich oczu i idealnym kształtem brwi i ust. Wydawało im się niemożliwe, że tak boska istota znalazła się raptem w Rowach i na domiar wszystkiego oddycha tym samym co oni powietrzem.
- Moja Lena! - powiedział Kloński, podchodząc do pa- tefonu, by nastawić nowy utwór Pogorzelskiej.
- Zaraz tam twaja.
- Co ja przez tę królową mam - rzekł gospodarz, puszczając oko do Sterna akurat wtedy, gdy z patefonu rozległo się: „Ja się boję sama spać...”
- Nie wiem dliaczego - zaśpiewała blondynka, nie bez racji licząc na efekt.
- Boże, co za kobita - monologował Kloński. - Wszystkiego jej mało. Chciała pałac i go ma! No, nie leń się, maleńka, i nalej panom wina. To nasi nowi przyjaciele.
- Akurat! - odparowała Lena, poprawiając przypiętą do dekoltu herbacianą różę.
- Muszę wyjaśnić, że Lenoczka Aleksandrowna Wojsie- wicz przybyła do nas na gościnne występy z Kijowa. Jak? To jej słodka tajemnica. Znudził jej się razowy chleb u proletariuszy. Odkryłem ją osobiście na dworcu kolejowym we Lwowie. Była brudna, zawszona i głodna. Powiedziała mi, że jej rodziców, właścicieli niewielkiego sklepiku tytoniowego przy Zaułku Saratowskim, zesłano za jakiś głupi dowcip na Syberię. To prawda, Lena?
- Nie słuchajcie, łże kak sabaka! - powiedziała, napełniając pucharki winem.
- Co za bajer, za każdym razem wymyśla coś nowego. W pierwszej wersji jej rodzice utopili się, przepływając parostatkiem wzburzoną Wołgę. W drugiej, też komicznej, wpadli w ręce krwiożerczych Czeczenów, przekraczając Kaukaz. Podobno jej stryjeczny dziadek buduje z Anglikami dla Kitajców elektrownię, a siostra...
- Mógłbyś, papugaju, małczać?!
- Ależ oczywiście, kochanie. Wyciągnąłem ją za ten śliczny warkocz z kolejowego szamba. Powiedz, że jesteś mi za to wdzięczna aż po grób, Lena.
- Niedoczekanie! - odparła Lena Aleksandrowna, stawiając z hukiem butelkę na stół. - Zachotiełoś, stara szelma!
- Sami, panowie redaktorzy, widzicie - przekomarzał się Kloński, podkładając pod zalany obrus chusteczkę. - Przechodząc do rzeczy, oświadczam z prawdziwym żalem, że absolutnie nie mogę wam pomóc.
- W czym? - zapytał Stern, gasząc ohydnego papierosa.
- Raczy pan udawać - bawił się swoją rolą gospodarz. - Rzecz jasna w nagonce! Od blisko miesiąca cała okolica poluje na świra z lasu. Wszyscy o tym mówią. Gdybym znał tego drania, co podkuwa baby, chętnie bym się z nim osobiście policzył. Lena przez tę historię nie rusza się z pałacu na krok. Wszędzie, no prawie, muszę z nią chodzić. Podobno przedwczoraj, plotka rozchodzi się u nas lotem błyskawicy, znaleźli jakiegoś czubka przy wieży triangulacyjnej. Był martwy. Rzekomo uczył się fruwać, lecz spadł na pysk. Wszyscy gadają, że to właśnie ten uciekinier. Wcześniej ta hołota z Rowów zamęczyła dla przykładu niewinnego kowala. Przyznam, że tej eskalacji zbrodni nie rozumiem.
Brodacki, słuchając jednym uchem Klońskiego, natarczywie spoglądał w rozchylony dekolt Leny. W jego głowie zrodziła się obłędna myśl, że tak jak gospodarz, mógłby mieć dziewczynę tylko dla siebie. Czatował więc na jej spojrzenie, pożerając wzrokiem mięsisty, spływający na plecy warkocz.
- We wsi jest tylko jedna osoba, która bajeruje tak jak Lena. Obawiam się, że panowie u niej dziś byliście.
- Byliśmy, proszę pana, u księdza - powiedział rozanie- lony Brodacki, obracając w dłoniach pusty pucharek.
- Ty mienia, Wiktor, do sknery z Rowów nie srawniwaj, charosz?! - rzuciła Lena, popijając wino prosto z butelki. - Wot, znalazłsia z bożej łaski zaszczitnik.
Kloński delikatnie odebrał jej butelkę i postawił na stół.
- Faktem jest, że klecha przyszedł do mnie żebrać o pieniądze na nowy ołtarz. Powiedziałem, zgodnie z prawdą, że się skończyły. Wtedy, co było do przewidzenia, wyzwał mnie od niemytych chamów.
- Znał pan przypadkiem którąś z zabitych kobiet? - spytał Stern.
- Uchowaj Boże. A po co mi taki śmierdzący geszeft? Inna sprawa, że te lalunie same się napraszały. Łaziły z kwiatami po wsi, mizdrzyły się nawet do wsiowych burków, to się doigrały. Daję uroczyste słowo, a Lena poświadczy, że nie jestem tym draniem. Zawiedzeni? Tak przecież obaj, panowie, myśleliście. Co za czasy. W tej wsi, nie wyłączając księdza, wszyscy wszystkich nienawidzą! Spuścić ich ze smyczy, to się w try miga zagryzą.
- A pałac?
- To zupełnie inna sprawa. - Kloński, wściekły, wyjął z ust papierosa.
- We wsi mówią, że wygrał go pan w karty - Brodacki szybko poparł Sterna.
- Zaraz wygrał! To Sawicki zaproponował mi zakład.
I to jemu, a nie mnie Lena wpadła w oko jak, nie przymierzając, panu.
Stażysta zmieszał się i odwrócił wzrok od blondynki. Kloński, zadowolony ze swych słów, kontynuował:
- Jak powiedziałem, to Alfons uparł się o nią grać. Ostrzegałem go, był moim najlepszym przyjacielem z klasy. Błagałem, żeby się odczepił, lecz na nic. On, jak wszyscy Sawiccy, ma zakodowane swoiste poczucie honoru.
- We wsi gadają jeszcze, że Sawicki to skończony alkoholik.
- Bzdura. Taki sam moczymorda jak ja i pan. Znam Alfonsa od takiego. Za forsę jego starego chodziliśmy co tydzień w P. do kina. Jego świętej pamięci tatuś dawał mu codziennie w gimnazjum dwa złote. Rozpaskudził synalka i tyle. Zabierał go na każde wakacje do Włoch, gdzie w końcu zniknął.
- W jakim sensie zniknął? - spytał dociekliwie Brodacki.
- Pieriestał być - powiedziała filozoficznie Lena, posyłając mu interesujące spojrzenie. - Paszoł s żienoj do jakiejś górskiej pieszcziery i wyparował.
- Przepadł także przewodnik - dorzucił Kloński. -
I nasz Alfons został na świecie sam jak palec.
- Ja słyszała - oświadczyła z poważną miną Lena, nie odrywając wzroku od stażysty - że gdzie to za Neapolem pływiot podziemna rieka. Mnie każetsia, szto naszli jejo dwaj młodzi bliźnia...
- Jeśli bliźniacy, to wiadomo, że dwaj - gospodarz przekomarzał się, nie kryjąc satysfakcji.
- Ja chciała tylko skazać, że jeden z nich propał, a wtaroj, co wyszoł po niedzieli, potierał, to jest oszalał... A ty wsio kpisz ze mnie.
- Nie kpię. Podziwiam szczerze, jaka jesteś uczona! Muszę dodać, że ciekawi dzikiej przyrody Sawiccy zatrzymali się, kochanie, w samym środku lasu. Włosi ochrzcili go Foresta Umbra, to znaczy Las Cienia. Podobno na maskę samochodu obsunął się duży odłamek skały.
- Mieli więc nieplanowany postój? - włączył się Brodacki.
- Zgadza się. Nieplanowany postój w drodze z Peschici do Monte S. Angelo. Zgnieciona karoseria, rozbita szyba, a silnik szlag trafił! Oczywiście wóz nadawał się do kasacji i podróż mogła się odbywać dalej już tylko na osłach.
- I co? - Stażysta spojrzał z zaciekawieniem na Lenę.
- Nowa niespodzianka? - dopytywała się.
- Wyobraź sobie, kochanie, chmarę much. Co ja mówię: tysiące, miliony. Wplątują się w twoje śliczne włosy, zalepiają oczy, wpadają do gardła...
- Pieriestań! - Lena wstała obrażona. - Ty diełajesz eta specjalna?
Kloński chwycił ją delikatnie za ramię i posadził na miejsce.
- Roje much. Dopadły ich, kochanie, jak wygłodniała szarańcza, więc zaczęli w panice uciekać. Podobno wtedy właśnie przewodnik wciągnął ich do najbliższej groty, a dalej już, panowie, sami się domyślacie.