Lena, nie bawiąc się w ceregiele, energicznie rozsunęła zasłony i otworzyła drzwi balkonowe. W ciągu kilku sekund żywe słoneczne promienie wdarły się do środka, podświetlając wirujące w powietrzu drobiny kurzu. Dopiero teraz goście mogli zobaczyć resztę graciarni: parawan, bujany fotel na resorach i żelazne łóżko, na którym leżał wychudły; nieogolony mężczyzna.
- Precz! Wynocha stąd! - rozdarł się płaczliwie.
- Nie ma co. Ładnie wy, panie Alfonsie, prynimajetie gości! - powiedziała Lena, rzucając Sawickiemu podomkę.
- Pani też nie potrzebuję. Precz!
- A jeśli ja taskuju za wami i priniesła pyszne kuszanije?
- Żeby to była jeszcze prawda! - powiedział z ukrytą nadzieją chudzielec.
- Prawda, najświętsza prawda, kak bum cyk. Wiktor przysyła wam wino.
- Perfidia - stwierdził ledwie słyszalnym głosem Sawicki. - Co za perfidia. Zamiast samemu się pofatygować, Kloński posyła do mnie Lenę Aleksandrowną.
- Najwyższa pora, kochany panie Alfonsie, wrócić do życia, nie dumajecie li wy?
- Po kiego czorta?
- Po tego, że mir czudiesnyj. Wystarczy pasmotrieć czierez akno.
- Żartuje pani, panno Leno! Świat już się dla mnie skończył.
- No, chyba uże dawno po mirie - powiedziała Lena, podnosząc kryształową podstawkę z ugotowanym na twardo jajkiem, na którym hrabia namalował wspaniałą konną galopadę. - A to co? Niedołga wy pomierocie ot gołoda. Sama skóra i kości.
- Kurzęczy nabiał. Nienawidzę gotowanych kurzych jaj. Potwornie śmierdzą!
- No za to u was pod krawatiem inna pachnąca ozdoba. - Podniosła wypełniony po brzegi porcelanowy nocnik. - Przy odrobinie dobrej woli można by wystawić go czierez akno.
Jednym ruchem Lena wylała zawartość nocnika przez poręcz na podwórko.
- A fe! - rzucił Sawicki, łapiąc się za nos. - A fe! - Zmienił temat. - Kogo pani ze sobą przywlokła?
- To żurnalisty z „Kuriera”, nasi goście.
- Brakowało nam tu jeszcze do kompletu kilku zafajda- nych gryzipiórków.
- Jesteśmy - zaczął dotknięty do żywego Brodacki- gośćmi pana Klońskiego.
- Nie gadać mi bzdur! - ryknął Sawicki. - Przyjechaliście napisać artykuł o moich brudnych gaciach? Jak trzeba znaleźć w lesie zboczeńca, wszyscy pchają się do Sawickiego! - powiedział z ironią w głosie.
- Mamy niewielki problem - zaczął stażysta z kurtuazją. - Wypełniamy obowiązek rzetelnego informowania społeczeństwa...
- Skąd tyś się, chłopie, urwał?! - nie dał mu skończyć Sawicki, wkładając podomkę. - Społeczny obowiązek, by uprzejmie na siebie donosić? Tak? Donosiciele z bożej łaski.
Lena nalała wina do szklaneczki i podała spacerującemu od ściany do ściany hrabiemu.
- Proszę wypić za moje zdrowie i skuszać bagietkę z serem, ja umoliaju.
Sawicki był nieprzejednany. Nie tylko nie tknął wina, ale też nie zamierzał skosztować jedzenia. Otworzył za to leżące pod farbami drewniane pudełko i wyjął z niego ostatnie, wypalone do połowy cygaro. Poklepał się ostentacyjnie po kieszeniach w poszukiwaniu zapałek i gdyby nie Stern oraz jego niezawodny ronson, zostałby z kikutem cygara w ustach. Sawicki nieznacznym ruchem głowy podziękował za ogień i z uwielbieniem wciągnął dym. Rozkosz, jaką mu to sprawiło, rozśmieszyła Jakuba. Wyglądało na to, że hrabia zabrał ze sobą do wieży swój utracony świat. Swoją hrabiowską dumę, cygara i sprzęty, bez których nie mógł żyć: drewniany kufer z żelaznymi okuciami, myśliwski róg i egipskie siodło wraz ze szpicrutą.
- Czy słyszał pan gdzieś określenie „Foresta Umbra” - zapytał Stern, gotów natychmiast zapisać odpowiedź w otwartym notatniku.
- Co to, panie hrabio, znaczy? - rzucił Brodacki.
- Panowie dyletanci! Słyszałem, widziałem i nawet smakowałem. Foresta Umbra - zaakcentował odpowiednio - to po włosku Las Cienia. Jako malarz ostrzegam, że cień bywa różny: mokry jak woda, śliski jak żabi skrzek, ostry jak pieprz, a nawet podwójny lub potrójny.
- Dlaczego pan tak go nazwał?
- Nazwali go tak starożytni Rzymianie, bo sobie na to szczerze zasłużył. - Sawicki wydął wargi i pokręcił ręką stojący przy bujanym fotelu globus. - Patrzcie, nieuki! Ten oto wojskowy but to moja kochana Italia, a ten wypięty róg, za mały, by osrała go mucha, to półwysep Gargano ze swoim mrocznym lasem.
- Rozumiem... - zaczął Stern.
- Nic pan nie rozumie! Absolutnie nic. Nawet tego, że panem właśnie manipuluję. Wróci pan tam, skąd pan przyszedł, i ogromnie się zdziwi, że to wszystko czary-mary. Ja nie mogę już panu pomóc, bo jestem w pańskim śnie, który pan teraz...
- Śni? - dokończył Jakub w taki sposób, w jaki pyta lekarz psychiatra w domu psychicznie chorych.
- Jeśli myślisz, że jesteś ode mnie cwańszy, to się cholernie mylisz - zripostował hrabia, stając twarzą w twarz ze Sternem.
- A jeśli nie? - wycedził przez zęby Brodacki. - Mamy cię ubrać w kaftan?
Sawicki nie kontynuował. Wrzucił cygaro do szklaneczki z winem, siadł w swoim fotelu i zaczął łkać jak dziecko.
- Las na Gargano zasłużył na swoją mroczną nazwę, a teraz ty, stary ośle - wskazał palcem Sterna - kpisz sobie ze mnie? Panno Leno, niech pani coś zrobi! - zawołał błagalnie i zaniósł się głośnym płaczem.
Ten pełen żalu szloch oznaczał koniec wizyty. Cała trójka, przepraszając, wycofała się w pośpiechu z pracowni i wróciła do salonu.
Kloński czekał na ich powrót. Ułożył się wygodnie na sofie, nogi zaś wyciągnął na stole, pośród naczyń.
- A więc poznaliście już, kochani, tragiczną historię naszego Hamleta - rzucił głośno do wchodzących. - Biedny, skrzywdzony przez los Alfons.
- Dałbyś łuczsze pakoj - powiedziała Lena, strącając gwałtownie jego nogi ze stołu. - On jedwa się trzyma.
- To niech się puści - warknął Kloński. - I co? Wam też opowiedział zmyśloną historyjkę o Foresta Umbra? Setki fruwających piszczeli, śmiertelne pułapki...
- Pańskim zdaniem jego opowieść jest wyssana z palca? - rzekł Brodacki, próbując przypomnieć sobie, z której ze stojących na blacie szklaneczek pił.
- Wyssana aż do szpiku - odparł Kloński, podsuwając stażyście czyste naczynie. - Ryk, kwilenie, obłędny rechot wszechobecnych cykad... Na to się jeszcze można nabrać, ale żeby uwierzyć, że matka Alfonsa zaszyła się wjakiejś szczelinie, to już zakrawa na kpinę.
- Co pan sugeruje? - zapytał Brodacki, oglądając szklaneczkę pod światło.
- A co pan chce usłyszeć? Może nową bajkę o tym, jak ojciec Alfonsa sprytnie się jej pozbył? Czy nasz płaczek wspomniał, że ich grupę prowadził wyśmienity przewodnik?
- Coś napomknął.
- Więc jak to się stało, że nagle, na oczach synalka i ojca, matka i przewodnik rozpłynęli się w skalnym korytarzu, którego w rzeczywistości nie było? Za dużo w tym domu nie dokończonych opowieści.
- Proszę więc nam je dokończyć - powiedział Jakub.
- Nie czuję się upoważniony.
- Próbuje pan się wymigać. - Brodacki porozumiewawczo spojrzał na Sterna.
- To panowie piszecie swój tekst. Proszę wysilić główki, bo panom za to płacą!
Reporterski wypad do pałacu zakończył się więc fiaskiem. Historia rodu Sawickich z tragicznym finałem na Gargano nie mogła zadowolić lwowskich czytelników, a co dopiero wybrednego Krezusa. Kiedy zniechęceni wsiadali do samochodu, Lena uwolniła się delikatnym ruchem z objęć Wiktora. Zbiegła ze schodów wodewilowym krokiem (tylko takie określenie przyszło Brodackiemu do głowy) i jak małe, rozkapryszone dziecko poprosiła Sterna o przejażdżkę. Gdy Kloński z zazdrością śledził ją sadowiącą się na tylnym siedzeniu, Stern z Brodackim nie przypuszczali nawet, ile ów niespodziewany kobiecy kaprys będzie ich kosztował.