Выбрать главу

— Myślę, że nie chciałbyś, żeby szefowa dowiedziała się o tym… albo żeby jej takie podejrzenie przyszło do głowy.

— A kto jej o tym powie? Ty? — rzekł wyzywająco Kendray.

— Daj spokój. Przecież mnie znasz. — Wyraz oburzenia szybko zniknął z twarzy Gatisa. — To, że przepuściłeś tych facetów — powiedział — nie wyjdzie im na dobre.

— Wiem.

— Tam na dole szybko zorientują się w sytuacji i nawet jeśli tobie się upiecze, to ima na pewno nie.

— Wiem — powtórzył Kendray — ale szkoda mi ich. To, co ich czeka z powodu tej kobiety, to pestka w porównaniu z tym, co ich czeka z powodu tego statku. Kapitan napomknął…

Kendray przerwał, więc Gatis zapytał z zainteresowaniem:

— O czym?

— Nieważne — odparł Kendray. — Gdyby się to wydało, to dostałbym za swoje.

— Nikomu nie powiem.

— Ja też nie. Ale szkoda mi tych facetów.

15

Każdy, kto był w przestrzeni i zna jej monotonię, dobrze wie, że prawdziwe podniecenie podróżą kosmiczną odczuwa się dopiero wtedy, kiedy statek ma lądować na obcej planecie. Za oknem błyskawicznie pojawiają się i nikną to skrawki ziemi, to znów wody, figury i linie geometryczne, które mogą przedstawiać pola i drogi, zieleń roślinności, szarość betonu, brąz i czerń gołej ziemi, biel śniegu. Jednak najbardziej emocjonujący jest widok miast, gdyż na każdym świecie mają one inną geometrię i inną architekturę.

Lądowanie w normalnym statku dostarcza dodatkowych wrażeń w momencie zetknięcia się pojazdu z ziemią i później, podczas jego ślizgu po pasie startowym. W przypadku „Odległej Gwiazdy” wyglądało to inaczej. Statek płynął w powietrzu, stopniowo tracąc szybkość dzięki zręcznemu manipulowaniu oporem powietrza i siłą ciężkości, aż w końcu zatrzymał się nad portem kosmicznym. Wiał porywisty wiatr, co stwarzało dodatkową komplikację. Po przygotowaniu jej na minimalną reakcję na przyciąganie grawitacyjne „Odległa Gwiazda” miała nie tylko nienormalnie niską wagę, ale również masę. Jeśli masa jej zbliżyłaby się za bardzo do zera, to wiatr mógłby ją zdmuchnąć. Dlatego trzeba było nieco zwiększyć reakcję na przyciąganie, włączając silniki rakietowe, których ciąg trzeba było następnie ostrożnie regulować, tak aby zrównoważyć siłę wiatru. Bez odpowiedniego komputera manewr ten byłby raczej niemożliwy.

Statek powoli opadał w dół, przesuwając się czego nie można było uniknąć — to w jedną, to w drugą stronę, aż w końcu osiadł łagodnie na przeznaczonym dla niego miejscu.

Kiedy Odległa Gwiazda” wylądowała, niebo miało bladoniebieski, przetykany bielą, kolor. Na płycie portu wiatr był nie mniej porywisty niż nad nim i chociaż jego podmuchy nie zagrażały już statkowi, Trevize zadrżał. Było po prostu bardzo zimno. Trevize uświadomił sobie od razu, że cała odzież, którą mieli na statku, była zupełnie nieodpowiednia na pogodę, która panowała na Comporellonie.

Natomiast Pelorat rozejrzał się z uznaniem i głęboko, z wyraźną przyjemnością, zaczerpnął powietrza, rozkoszując się, przynajmniej w pierwszej chwili, ukłuciem mrozu. Rozpiął nawet kurtkę, aby poczuć na piersi powiew wiatru. Wiedział, że za chwilę zapnie ją znowu i poprawi nawet szalik, ale na razie chciał poczuć, że wokół jest atmosfera. Na statku nigdy się tego nie czuło.

Bliss ciasno owinęła się w kurtkę i naciągnęła czapkę na uszy. Ręce schowała w rękawiczkach. Wyglądała jak obraz nieszczęścia i wydawało się, że zaraz się rozpłacze.

— To zły świat — mruknęła. — Nie lubi nas i dlatego nas tak wita.

— Nic podobnego, Bliss — powiedział z przekonaniem Pelorat. — Jestem pewien, że miejscowi lubią ten świat i że on… no, tego… lubi ich, jeśli chcesz to ująć w ten sposób. Zaraz znajdziemy się w jakimś pomieszczeniu, a tam będzie ciepło.

Jak gdyby po namyśle okrył ją połą swej kurtki. Przytuliła się do niego.

Trevize starał się nie zwracać uwagi na temperaturę. Dostał od zarządu portu namagnetyzowaną kartę i zaraz sprawdził na komputerze kieszonkowym, czy są tam wszystkie niezbędne szczegóły numer pasa i stanowisko, nazwa statku i numer silnika, i tak dalej. Raz jeszcze sprawdził statek, żeby się upewnić, czy jest dobrze zamknięty i podjął wszelkie środki ostrożności, aby zabezpieczyć go przed niepożądanymi gośćmi (zbytecznie zresztą, gdyż — biorąc pod uwagę prawdopodobny poziom techniki comporellońskiej — statkowi nic nie groziło, a gdyby groziło, to i tak żadne odszkodowanie nie zrekompensowałoby jego utraty).

Trevize znalazł postój taksówek tam, gdzie powinien był być (wiele urządzeń w portach kosmicznych było znormalizowanych pod względem wyglądu, sposobu korzystania i umiejscowienia, co było zrozumiałe, zważywszy, że korzystała z nich wieloświatowa klientela).

Przywołał taksówkę. Kierowcy powiedział krótko: „Do miasta”.

Taksówka miała diamagnetyczne płozy. Podjechała do nich i zatrzymała się, spychana nieco wiatrem, drgając lekko skutkiem wibracji spowodowanych niezbyt cichą pracą silnika. Miała ciemnoszary kolor, a na tylnych drzwiach emblemat. Taksówkarz był ubrany w ciemną kurtkę i białą futrzaną czapkę.

Pelorat, spostrzegłszy to, powiedział cicho:

— Wydaje się, że gustują tu w czerni i bieli.

— W samym mieście mogą być żywsze kolory powiedział Trevize.

Kierowca spytał przez mały mikrofon, być może po to, aby nie otwierać okna:

— Do miasta?

Mówił z lekkim zaśpiewem. Miało to pewien urok, a przy tym nietrudno było go zrozumieć, co powitali z ulgą na obcym świecie.

— Tak — odparł Trevize i otworzyły się tylne drzwi pojazdu.

Najpierw weszła Bliss, potem Pelorat, a na końcu Trevize. Drzwi same zamknęły się za nimi i owionęło ich ciepłe powietrze.

Bliss roztarła dłonie i z ulgą westchnęła.

Taksówka wolno ruszyła.

— Statek, którym przylecieliście, ma napęd grawitacyjny, tak? — spytał kierowca.

— Biorąc pod uwagę sposób, w jaki lądował, chyba nie ma pan co do tego wątpliwości? — odparł sucho Trevize.

— A więc jest z Terminusa? — pytał dalej taksówkarz.

— A zna pan inny świat, gdzie by mogli zbudować taki statek? — powiedział Trevize.

Kierowca umilkł, jakby przetrawiał odpowiedź, a tymczasem taksówka nabierała prędkości. W końcu spytał:

— Zawsze odpowiada pan pytaniem na pytanie?

Trevize nie mógł się powstrzymać.

— A dlaczego nie?

— W takim razie jak by pan odpowiedział, gdybym spytał, czy nazywa się pan Golan Trevize?

— Odpowiedziałbym: „Dlaczego pan pyta?”

Taksówka zatrzymała się przy wyjeździe z portu, a kierowca powiedział:

— Z ciekawości. Pytam ponownie: pan jest Golanem Trevize?

— A co to pana obchodzi? — odparł wrogo Trevize.

— Drogi przyjacielu — rzekł na to taksówkarz. — Nie ruszymy się stąd, dopóki nie odpowie pan na to pytanie. I jeśli za dwie sekundy nie usłyszę jasnej odpowiedzi — tak lub nie — to wyłączam ogrzewanie w kabinie pasażerskiej i potem możemy poczekać. Czy pan jest Golanem Trevize, radnym z Terminusa? Jeśli odpowie pan przecząco, to będzie pan musiał pokazać mi swoje papiery.

— Tak, jestem Golan Trevize — powiedział Trevize — i jako radny z Fundacji oczekuję traktowania należnego memu stanowisku. Jeśli mi pan w czymś uchybi, to wpakuje się pan w niezłe tarapaty. No i co teraz?

— Teraz możemy porozmawiać nieco swobodniej. — Taksówka znowu ruszyła. — Starannie dobieram pasażerów i spodziewałem się podwieźć tylko dwóch mężczyzn. Obecność tej kobiety była dla mnie niespodzianką, więc pomyślałem, że mogłem się pomylić. Ale skoro już was mam, to sami wyjaśnicie na miejscu, skąd się ona wzięła.