Выбрать главу

– Kto to?

– Przyjaciel. Wyjdziesz stąd sam?

Crenshaw palcem wskazał ścianę.

– On tam jest. Morderca. To…

Jupe palcem dotknął nosa. Pete natychmiast umilkł.

– Wchodzę za nim – mruknął Tarvi. – Bob, włącz komputery. Hasło: baretta. Drukuj i skanuj wszystko, co jest na dysku.

– Nie lepiej go po prostu wyjąć?

– To niemożliwe! Jeśli to zrobisz, wszystko eksploduje. Oni się zabezpieczyli. Wiem, co mówię. Nie ma czasu na kombinacje!

Bob usiadł na krześle. Za chwilę jego oczom ukazały się dokładne mapy wojskowe terenów pomiędzy Reno a Sacramento, autostrada nr 80 przecinająca granicę pomiędzy Nevadą a Kalifornią, droga wzdłuż doliny Truckee River aż do Tahoe National Forest, park stanowy Donner Lake…

– Mother Lode Country! – wyszeptał wzburzony. Złotonośne żyły kwarcu! Stare sztolnie w nieczynnej kopalni złota! Sierra City! Miasto-widmo. I dzikie ścieżki, nie używane od lat.

Nawet nie zauważył, kiedy za ścianą zniknął agent Tarvi wraz z Jupiterem Jonesem. Crenshaw dochodził do siebie, przykładając do karku lód z lodówki. Za nic na świecie nie dałby się wyprowadzić z grobowca. Nikomu!

– Co jest, Bob? – wymruczał wreszcie, czując, że wraca do życia.

– Kopalnia złota. Tak jak myślałem. I jeszcze coś…

– Co?

– Biuro turystyczne Palermo Travel.

– Co z nim? – Pete wypijał już drugą colę.

– Wiesz, czym się zajmowało?

Nie zdążył odpowiedzieć. Z głębi grobowca rozległ się potworny rumor, potem dzikie wrzaski, a na końcu dwa strzały. A potem zapadła długa martwa cisza.

ROZDZIAŁ 9. WSZYSTKO SIĘ WYJAŚNIA

– To niesamowite, co opowiadacie – jęknęła mama Crenshaw, zapatrzona w falującą na wietrze firankę. Wszyscy siedzieli przy okrągłym stole w jadalni ciotki Matyldy. Wuj Tytus ssał wygasłą, a właściwie nigdy nie zapaloną fajkę, a ciotka nalewała kolejną, chyba czwartą, filiżankę aromatycznej herbaty. Państwo Andrewsowie, trzymając się za ręce, wpatrywali się osłupiałym wzrokiem w Trzech Detektywów.

– Sami do tego doszliście?

Jupiter Jones wypiął pierś.

– Prawie. Ale sami poskładaliśmy puzzle do kupy.

– Najgorzej było w grobowcu! – wstrząsnął się Bob, poprawiając opadające okulary. – Za pierwszym razem. Te czaszki, porozrzucane kości…

– Bo wszyscy poszukiwali skarbu – wtrącił Pete. – Od stu lat. Tylko nikt nie wiedział, co to jest. W grobowcu buszowali mieszkańcy Windy Island już od pięćdziesięciu lat. Myśleli, że są tam klejnoty, złoto…

– A złoto, i to ogromna żyła, znajdowało się kilkaset kilometrów stąd. W starej sztolni z tysiąc osiemset czterdziestego ósmego roku.

Papa Crenshaw złapał się za głowę.

– Przecież to wieki temu! Kopalnię zamknięto, bo nie opłacało się wydobycie.

Pete pokręcił głową. Kark jeszcze miał nieco sztywny. Cios rękojeścią pistoletu okazał się dość silny.

– Z wyjątkiem piekielnie bogatej żyły, do której nigdy nie dotarto. Wtedy nie było takich możliwości technicznych. Nie zbadano dobrze składu chemicznego skał. Dopiero trzy lata temu, przez przypadek, pewien turysta amator złotodajnego kruszcu, chemik z Doliny Krzemowej, wszedł do sztolni. I odkrył samorodek o wadze sześćdziesięciu gramów. A że był naiwnym człowiekiem, pochwalił się znajomym. Kilka dni później zniknął. I do dziś nie wiadomo, gdzie ukryto ciało.

– Zamordowany?

– A jakże. Przez faceta, który rości sobie prawa do gruntów leżących w obrębie masywu górskiego Sierra Nevada. I wielu innych. Niestety, żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się do czasów, gdy niejaki Prosper Osborne numer jeden odkrywa wraz z Beringiem Alaskę, a potem złoto nad Jukonem. Tak się tym kruszcem zauroczył, że zaraził swoich następców.

– Boże, Jupe, skracaj się. To prehistoria!

– Wiemy – Bob ładował do ust spory kawał ciasta z dyni. Specjalność ciotki Matyldy. – Jupiter zaraz przeskoczy do Osborne’a numer szesnaście. Też Prospera. Bo to imię nadawano każdemu pierworodnemu.

– Żeby maksymalnie skrócić opowieść, dodam tylko: Osbornowie połączyli się z rodziną Whitehouse’ów pięćdziesiąt lat temu. Kiedy to Prosper numer szesnaście ożenił się z bogatą wdową po magnacie naftowym Lincolnie Whitehouse’ie. – Jupiter wypił łyk herbaty. – A skracając jeszcze bardziej, wspomnę jedynie, że po śmierci żony wyjechał z ogromną forsą do Europy…

– Ściślej do Italii. Na Sycylię.

– Zwariował? – papa Crenshaw zmienił kasetę w magnetofonie. Nagrywał cały tekst dla dziennika “Sun Press”, w którym pracował. – Tamtejsza mafia pewnie go oskubała co do centa!

– Nie od razu. Osborne ożenił się z Włoszką z mafijnej rodziny Catalucci. Miał syna.

– Też Prospera? – ciotka Matylda wniosła drugą tacę z ciastami.

– Też. Numer siedemnasty, licząc od początku dynastii. I właśnie on spowodował wszystkie rodzinne kłopoty. Wszedł w spór z innym mafijnym sycylijskim rodem. Ci wydali go policji.

– Jednym słowem, numer siedemnasty wylądował w kiciu? – uściślał wuj Tytus.

– Właśnie. I na dodatek był niepoprawnym gadułą. Zwierzył się koledze z celi, że ma w Ameryce potężny majątek pod postacią tysięcy akrów gruntu. To wystarczyło, by zginął. W więzieniu.

Ciotka Matylda wybałuszyła oczy.

– To znaczy… że nie ma już żadnego potomka Whitehouse’ów?

– Nie ma. Ale ten kumpel z celi postanowił wcielić się w Prospera numer siedemnaście. W Ameryce nikt go nigdy nie widział. Przyleciał z dokumentami nieboszczyka do Waszyngtonu. Tam przez prawie dwa lata szlifował język. Później wylądował w Kalifornii. Ale we włoskiej dzielnicy wszyscy się znają. Przybysz szybko poznał rodzinę Cataluccich i Montalbanów. Nie wiedział tylko, że żoną Lincolna Whitehouse’a była niejaka Thereza z domu Montalban. Zatem…

– Tutejsza włoska mafia zrozumiała, że też ma prawa do ziemskiego majątku po Whitehouse’ach. Tyle że…

– Nikt nie wiedział, gdzie są dokumenty świadczące o własności tysięcy akrów gruntów, z dawnymi kopalniami złota na czele.

– W grobowcu? – jęknęła mama Crenshaw.

– O tym wiedział tylko fałszywy Prosper numer siedemnaście. Tyle że i on, w pewnym momencie, zaczął się bać tutejszej “RODZINY”. Co mafia, to mafia. Na Sycylii czy w Kalifornii tak samo znikają ludzie. Zaczął się wyścig pomiędzy fałszywym Prosperem a rodziną Cataluccich i Montalbanów. Raz go dopadli. Dostał kijem bejsbolowym w głowę. Myśleli, że nie żyje. Ale nasz fałszywy Prosper tylko stracił pamięć. Kiedy się zorientowali, że żyje, ale nic nie kuma, postanowili zostawić go w spokoju. – Jupiter oddychał ciężko.

– To był błąd. Tak więc Mortimer trafił do nas. Do Trzech Detektywów. Już wiecie, dlaczego nazwaliśmy go panem myszkiem. – Bob starał się być dokładny. – Chcieliśmy mu pomóc. Na początku rzeczywiście niczego nie pamiętał. Dopóki…

– Dopóki nie rąbnął się o schodek w naszej Kwaterze Głównej. Wtedy mu pamięć wróciła. Może nie od razu. Ale stopniowo. My o tym nie mieliśmy pojęcia.

– Myszek postanowił skołować wszystkich: policję, nas, rodzinę Cataluccich i Montalbanów oraz kilka postronnych osób. A potem, zrozumiawszy, że jest kompletnie sam, zaczął eliminować wrogów. Po kolei. Z matematyczną dokładnością. Kupił blond perukę z kitką. I dżinsowy garniturek.