Выбрать главу

Po tym podobnych wzajemnych zwrotach niespodziewanie rozmowa toczy się jak następuje:

„Chruszczow: Powiedzcie, Jurij Aleksejewiczu, czy jesteście żonaci, czy macie dzieci?

Gagarin: Tak, jestem żonaty, moją żona jest Walentina Iwanowna, i mam dwie córeczki, Lenę i Galinę.

Chruszczow: Czy wasza żona wiedziała, że macie lecieć w kosmos?

Gagarin: Tak jest, wiedziała, Nikito Sergiejewiczu.

(…)

Chruszczow: A wasi rodzice, matka i ojciec, czy żyją? Gdzie obecnie mieszkają, czym się zajmują?

Gagarin: Ojciec i matka żyją, mieszkają w okolicy Smoleńska”.

Następnie Chruszczow oznajmia, że rodzice mogą być dumni z syna. na co Gagarin spiesznie oświadcza: „Będą szczęśliwi i bardzo wdzięczni wam, naszej partii i radzieckiemu rządowi”. Czy zauważyliście kolejność? Najpierw Nikita Sergiejewicz, potem partia, na końcu rząd. Kraj i lud jakoś odpadły. Ale to jeszcze nie koniec…

„Gagarin: …Jeszcze raz dziękuję wam, drogiej partii komunistycznej i radzieckiemu rządowi za wielkie zaufanie, które mi okazano, i obiecuję w przyszłości także wiernie spełniać każde zadanie, które mi moja radziecka ojczyzna powierzy. Do widzenia, drogi Nikito Sergiejewiczu!”.

No cóż, te słowa mówią same za siebie. Jeśli je czytamy z podejrzliwością, która przyświeca tej książce, to za każdym słowem ukryte jest drugie znaczenie. Towarzysz major nie jest głupim człowiekiem (inaczej nie on zostałby wybrany). Towarzysz major wie, że może się stać podejrzany, ale dopóki trzyma się partii i rządu, te go wybronią, choćby się znalazł w najbardziej nieprzyjemnej sytuacji; tak długo, jak tamci będą twierdzili to samo, co on, nic mu nie będzie groziło.

Pewne kłopoty mogą go oczywiście spotkać, jeśli później popełni jakiś błąd. Lecz tego dnia nie będzie już sposobności, gdyż wchłania go gromada reżyserów. Zabierają go dokądś — do dnia dzisiejszego faktycznie nie wiadomo, gdzie zniknął wtedy Gagarin. Fakt, że o 48 godzinach między przedpołudniem 12 kwietnia a przedpołudniem 14, kiedy przybył do Moskwy i odbyło się uroczyste powitanie, wiemy nie wiele. Sam towarzysz major opowiada mało wiarygodną historyjkę: spotkał się z „kosmonautą numer dwa” (według późniejszych danych mógł nim być Herman Titow), przechadzali się nad rzeką (Wołgą), zjedli kolację, grali w bilard, potem spali obaj w jednym pokoju, podobnie jak w okresie szkolenia. Nazajutrz spotkał się z tymi, którzy go przygotowywali do lotu. Proszę czytelników, by się nie dziwili, że nie podaję nazwisk. Gagarin też ich nie podaje — w całej książce znajduje się ledwie parę nazwisk! Natomiast spotykamy się z takimi określeniami, jak „Główny Projektant, Teoretyk Lotów Kosmicznych” itp. Książka wręcz przypomina wspomnienia szpiega. Jednym słowem towarzysz major pisze, że nazajutrz zdał sprawozdanie tym ludziom o swych doświadczeniach, potem dał „pierwsze szczegółowe sprawozdanie radzieckiej prasie”, oczywiście korespondentom Prawdy i Izwiestii. Uważał to za bardzo ważne, gdyż „chciałem jak najprędzej zdać radzieckiemu ludowi sprawozdanie z tego, co widziałem w przestrzeni kosmicznej i poprzez prasę wyrazić z głębi serca podziękowanie partii i rządowi za okazane mi zaufanie”. Tutaj też, w bliżej nie określonym „wojskowym domu wczasowym”, gdzieś nad Wołgą, otrzymał gazety. Już drugi dzień był odcięty od zewnętrznego świata. Nadszedł dzień trzeci, czyli piątek 14 kwietnia, kiedy z Moskwy przyleciał po niego specjalny samolot IŁ-18. Odbyło się powitanie. Chruszczow przerwał odpoczynek w Soczi, jak już wspomniałem, i osobiście powitał majora na moskiewskim lotnisku.

Czy Chruszczow znał prawdę?

Istotnie jest to podchwytliwe pytanie. Nie można co prawda wykluczyć, że reżyserzy nie wtajemniczyli go w szczegóły. Co prawda jako głowa państwa musiał patronować wielu podejrzanym sprawom — jak każdy polityk — ale nie wykluczone, że „nie nudzono go szczegółami”. Wydał rozkaz — gdzieś na początku roku, a może i wcześniej? — że trzeba wyprzedzić Amerykanów, że człowiek sowiecki musi być pierwszy w przestrzeni kosmicznej i może sam w to uwierzył, gdy mu oznajmiono, że oto lot kosmiczny się udał. Na poprzednich kartkach cytowaliśmy rozmowę telefoniczną odbytą podobno między nim i Gagarinem. Nie przypadkowo podałem te fragmenty, które się odnosiły do rodziny majora. Wynika z tego bowiem, że pierwszy sekretarz partii nie miał najmniejszego pojęcia o tym, kim jest major Gagarin; wiedział tylko tyle, że „odbył lot w Kosmos”. Jeśli tak było istotnie, dowodzi to słuszności naszej teorii: reżyserzy w ostatniej chwili wyciągnęli Gagarina, jak magik królika z kapelusza, nawet danych o nim nie zdołali podać na czas. Przecież gdyby Chruszczow naprawdę uważnie śledził przebieg badań kosmicznych (jak od tej chwili zaczęto głosić na każdym forum), to zgodnie z sowieckimi zwyczajami starannie wyznaczono by kandydata i poinformowano by pierwszego sekretarza już parę miesięcy wcześniej. Życiorys przyszłego kosmonauty musiał być nieposzlakowany, oczywiście pod kątem ideologicznym. Jego rodzice i dziadkowie nie mogli być byłymi kułakami, a tym bardziej pochodzenia mieszczańskiego („burżujami”), a właściwie nawet inteligentami. Musiał to być zwykły syn ludu. Że musiał to być podstawowy warunek, wystarczy zacytować pierwsze zdania książki Gagarina: „Rodzina, w której się urodziłem, to prosta radziecka rodzina, niczym się nie różniąca od innych, od wielu milionów pracujących rodzin mojej socjalistycznej ojczyzny. Moi rodzice to prości ludzie, Rosjanie. Dla nich, jak i dla całego ludu, Socjalistyczna Rewolucja Październikowa rozwarła bramy i wytyczyła szeroką drogę życia… Mój ojciec, Aleksiej Iwanowicz Gagarin to syn biednego wieśniaka spod Smoleńska (…) Najchętniej trudnił się stolarstwem i ciesielstwem (…) Ojciec matki, Anny Timofiejewny, był wiertaczem w Piotrogradzie, w fabryce Putiłowa”.

Czy może być lepsze drzewo genealogiczne? Wracając zaś do wyboru: w tamtym czasie napewno ważny był warunek, by kosmonauci (a w każdym razie ci pierwsi) byli narodowości rosyjskiej. Partia, będąca całkowicie pod wpływem centralnej rosyjskiej woli, nie zniosłaby pierwszego kosmonauty np. Kirgiza o migdałowych oczach, Kałmuka lub Ukraińca, ani mieszkańca którejś z republik bałtyckich albo ewentualnie Żyda. Historia sowieckiego ruchu komunistycznego jest zarazem historią rozprzestrzeniania wielkorosyjskiego szowinizmu i rosyjskiej „wyższości”. Pierwsi kosmonauci — i faktycznie tak było przez przeszło dziesięć lat! — mogli być tylko rdzennymi Rosjanami. Inne narodowości nawet nie wchodziły w grę. Nie można było na to pozwolić, a więc już wcześniej trzeba ich było sprawdzić. Jeżeli Chruszczow rzeczywiście „trzymał rękę na pulsie” i tak kierował badaniami kosmicznymi, jak to głoszono (przecież wkrótce potem dostał z tego tytułu ”bardzo wysokie odznaczenie!), od dawna musiał znać dane dotyczące przynajmniej dwóch pierwszych kandydatów. Powtarzam: sam fakt, że ich jednak nie znał, to dodatkowy podejrzany znak, i oczywiście jeszcze nie ostatni.

Według propagandy było rzeczą od dawna zdecydowaną, że Gagarin, albo w przypadku nagłej choroby, jego dubler, kosmonauta numer dwa poleci w Kosmos. Jeżeli przynajmniej od pół roku nie wchodził w grę nikt inny, to skąd ta nieświadomość?

Czy były przygotowania?

Bo i to nie jest całkiem pewne. Nie ma wątpliwości, że w roku 1957 pilot o nazwisku Jurij Gagarin uzyskał promocję oficera lotnictwa, a następnie spełniał różne lotnicze zadania. W roku 1960 (podobno) został skierowany do Centrum Szkolenia Kosmonautów, i już w kwietniu 1961 roku poleciał w Kosmos… Ale w nazwanym jego imieniem Centrum Szkolenia Kosmonautów im. Gagarina (Centr Pogotowki Kozmonawtow im. Gagarina) program nauki — jak się dowiedzieliśmy — przewiduje co najmniej dwuletnie szkolenie kosmonautów. Jednak w niektórych wypadkach może ono być skrócone o połowę. Pytanie, w jakich wypadkach jest to możliwe i czemu było konieczne właśnie przy pierwszym kosmonaucie? Laik mógłby sądzić, że właśnie ten pierwszy powinien najwięcej się uczyć i wiedzieć, gdyż wszystko jest możliwe, powinien więc być przygotowany na różne mogące nastąpić okoliczności. Nikt nie wiedział, co go tam spotka, musiał być prawdziwym super-człowiekiem, on zaś konieczną wiedzę przyswoił sobie na skróconym kursie! To brzmi dość niewiarygodnie.