Выбрать главу

Shulamit Lapid

Gazeta Lokalna

Przełożyła: Magdalena Sommer

Rozdział 1

Nikt nie miał pojęcia, kiedy Lizzi Badihi zjawiła się na przyjęciu u Hornsztyków ani z kim. Nikogo to zbytnio nie obchodziło. Lizzi z reguły nie wzbudzała większego zainteresowania, gdziekolwiek się pojawiała. Nie dlatego, że nie rzucała się w oczy – ze swoimi wielkimi stopami, przywodzącymi na myśl focze płetwy, ze spłaszczonymi piersiami, które przypominały o przyciąganiu ziemskim tym, którzy przypadkiem o nim zapomnieli, no i z tym szczególnym sposobem mówienia… Lizzi miała zwyczaj łączyć słowa niby ogniwa zardzewiałego łańcucha, przeplatając je nieustannymi „mój drogi” i „co?”. W redakcji nazywano ją „Lizzi Słowik”, o czym dobrze wiedziała. Mówiła też, że ma to w nosie, dopóki dają jej spokojnie pracować i nie wtrącają się do tego, co pisze. Była „naszym korespondentem” gazety „Czas Południa”, autorką praktycznie wszystkich tekstów. Wychodziła w środku nocy, jeśli okoliczności tego wymagały; zwilżała przedtem włosy, żeby się rozbudzić, malowała usta, wkładała parę olbrzymich słuchawek na uszy, a pager za pasek, i wlokła się ciężko po pustym chodniku, modląc się w duchu, żeby samochód zapalił, klient był w przewidzianym miejscu i żeby informacja przedostała się do prasy krajowej – za to dostawała premię.

Wiedziała dobrze, tak jak wszyscy w Beer Szewie, że ona i dziennik lokalny to jedno. Dzięki temu nie musiała się uciekać do podstępów ani przesadnie dbać o dobre maniery. Jeśli trzeba było, powiedzmy, przeprowadzić wywiad z matką denata lub z narzeczoną znanego piosenkarza, który zgwałcił prostytutkę i wybił jej cztery zęby, lub też dla odmiany z bohaterskim żołnierzem, dumą osiedla 4, wielkostopa Lizzi była zawsze na miejscu. Nie wątpiła, że Dahan, szef działu lokalnego gazety, zadzwoni do Tel Awiwu i oświadczy: „Lizzi Słowik jedzie do tego ćpuna, któremu wybili oko”, i niczym się nie przejmowała, bo była pewna, że nie omieszka dodać: „…i ona już wyciągnie z niego całą historię”.

Nie była specjalnie z siebie dumna, ale nie była też przesadnie skromna. Wiedziała, że jest profesjonalistką w swoim zawodzie, i sprawiało jej to przyjemność. Gdyby tak jak matka ciągnęła nić w przędzalni albo robiła zastrzyki w szpitalu „Soroka” jak siostry, Georgette i Hawacelet. wtedy również byłaby profesjonalistką i te zajęcia dawałyby jej satysfakcję. Tymczasem jednak, na dwa miesiące przed trzydziestymi urodzinami, była redaktorem gazety lokalnej z Południa – big deal – i tylko to robiło wrażenie na jej matce, Georgette i Hawacelet.

Od czasu do czasu siostry przychodziły i zasypywały ją pochwałami. Wtedy wiedziała, że na koniec poproszą o pożyczkę, na którą zawsze się zgadzała. Dając pieniądze, myślała, że następnym razem oszczędzi już im i sobie tych wszystkich pochlebstw. Ale kiedy nadchodził ten następny raz, znowu pozwalała siostrom opowiadać, jaka to jest zdolna i ważna, jakie są dumne, że ktoś taki jak ona należy do rodziny Badihi. która dotychczas nie mogła się poszczycić przed światem żadnym istotnym osiągnięciem. Pozwalała im w ten sposób odczuć, że ją przekonały – była to jedna drobna przyjemność przy całym upokorzeniu związanym z pożyczką. Miały dzieci, które musiały ubrać, nakarmić i posłać do szkoły, a to było ważniejsze od dumy.

Pracę w redakcji zaczęła jako sekretarka Dahana, który był wówczas odpowiedzialny za dział ogłoszeń. Wyręczano się nią, gdy nie miał kto pójść do magistratu i spytać, czemu zamknięto dopływ wody na osiedlu 4 albo kiedy skończą budować jezdnię na osiedlu 3. Szybko się nauczyła, że każda informacja ma swoją ceną. Tyle a tyle linijek szantażu lub przekupstwa. Ludzie przywykli powoli do tej dużej dziewczyny, ciągnącej płaskie stopy po chodniku, z ciężkimi, zmęczonymi powiekami, o oczach, których nic nie mogło zdziwić ani ożywić. Gdyby spytać kogoś w Beer Szewie, czy Lizzi żuje gumę, na sto procent odpowiedziałby: „Pewno, że żuje”. A przecież nigdy tego nie robiła. Tak została wychowana. Biedna dziewczyna może w życiu liczyć tylko na swoje dobre maniery. Teraz nie była już taka biedna, ale gumy nadal nie żuła. Wiedziała jednak, że wygląda jak krowa przeżuwająca pokarm.

Nigdy nie rozmawiała o tym, że jest dziewicą. O takich rzeczach się nie mówi. Jednak po prostu jej to ciążyło i już dawno temu postanowiła skorzystać z pierwszej okazji. Z biegiem lat ta pierwsza okazja zdawała się oddalać coraz bardziej i Lizzi znalazła się w sytuacji, gdy nie mogła już pójść do łóżka z kimkolwiek. Cóż bowiem powie temu „komukolwiek”, gdy ten odkryje, że jest pierwszy? Jeszcze gotów pomyśleć, że to na niego czekała wszystkie te lata, a jak tu wyperswadować coś takiego, żeby nikogo nie zranić ani nie obrazić. Gdyby, załóżmy, miała siedemnaście lat, wyszłaby tylko na idiotkę i została szybko zapomniana. W wieku prawie trzydziestu lat to jak pójść pierwszy raz w życiu do opery. I wytłumaczcie teraz, że to nie miłość od pierwszego wejrzenia! Obserwowała często Dahana, któremu zdarzało się znikać w Country Clubie albo w hotelu naprzeciwko kasy chorych z kolejną właścicielką modnego butiku albo napaloną licealistką. „Gdyby mnie ktoś szukał, będę po południu” – mówił. Zjawiał się potem ze zmęczonymi oczami, wnosząc do redakcji zapach miłosnej przygody.

Lizzi i Dahan odnosili się do siebie z wzajemnym szacunkiem. Niegdyś pracowali razem w maleńkim biurze na tyłach supermarketu. Idąc tam, musieli wymijać skrzynki z kapustą i furgonetki z chlebem. Razem też przeprowadzili się do labiryntu nowiutkich pokoi usytuowanych nad drukarnią. Doceniał to, że nigdy jeszcze nie uznała jakiegoś zadania za niemożliwe, szła na każdą konferencję prasową, sprawdzała każdy okruch informacji, który do niej dotarł. Bardziej jeszcze cenił fakt, że nigdy nie odkryła przed jego żoną ani nikim innym tych drobnych przygód, na jakie sobie od czasu do czasu pozwalał.

Ona podziwiała jego ambicję, jego niezmordowaną pogoń za pieniędzmi i sukcesem, a także za kobietami, z pełną świadomością, że znalazła się w pobliżu bomby, której odłamki mogą i jej dosięgnąć. To on zadecydował, że Lizzi ma zrobić prawo jazdy i kiedy powinna się wyprowadzić od matki. Pomógł jej nawet zdobyć kredyt. To on w końcu przekonał właścicieli gazety, że ta oto Lizzi, przez wszystkich uważana za głupią krowę, jest cennym nabytkiem w redakcji i warto by jej przyznać samochód.

Co prawda niecodziennie się zdarza, że mieszkaniec Beer Szewy zostaje podniesiony do godności sędziego okręgowego, jednak z punktu widzenia miejscowej gazety przyjęcie u Hornsztyków nie przedstawiało większej wartości. Zasługiwało co najwyżej na kilka linijek w kolumnie towarzyskiej. Dahanowi jednak udało się ostatnio zdobyć reklamy od firmy „Israha – Instrumenty Muzyczne” i polecił Lizzi, aby była miła i poszła do domu sędziego Hornsztyka, następnie przemyciła w tekście zdanko o pianiście Jackiem Danzigu, a przy tej wyjątkowej okazji również o fortepianie, na którym zagra w czasie wieczoru. Dahan dobrze wiedział, że o czwartej rano Lizzi musi być na przejściu granicznym. Nie pytała, co dostał Jackie Danzig w zamian za wprowadzenie jej na przyjęcie. Była pewna, że zrekompensowano mu to w jakiś sposób. Nie spotkała się jeszcze z sytuacją, która nie miała swojej ceny.

Dom stał na wzgórzu w kępie drzew. Srebrzyste tamaryszki w ogrodzie świadczyły, że właściciele są doświadczonymi gospodarzami. Pnącza bugenwilli pokrywały ścianę frontową, tworzącą szachownicę z szarych i różowych kamieni. Dwie splecione ze sobą ścieżki zakręcały pod drzwiami wejściowymi, znikając następnie gdzieś za domem.

Jackie i Lizzi zatrzymali się na chwilę w wejściu, ściskając dłoń Hornsztyka, po czym ruszyli dalej po śliskim czarnym marmurze posadzki. Powoli przyzwyczajali wzrok do oślepiającego blasku ogromnych kandelabrów. Jackie odwrócił się od swej towarzyszki i pospieszył w stronę białego fortepianu, który ustawiono pod jedną ze ścian. „A idź w cholerę!” – powiedziała Lizzi do jego pleców w czarnej jedwabnej koszuli i wyszła do ogrodu. „Można by pomyśleć, że jestem trędowata” – mruczała, stając w pobliżu baru i obserwując, co się dzieje w wielkim salonie. Jackie Danzig grał na białym fortepianie firmy „Israha”. Światło kandelabrów połyskiwało na jego różowej muszce. Romantyczna melodia wywoływała uśmiech na twarzach gości i porywała ich do tańca. Lizzi przypomniała sobie nagle, że podobno jest on kochankiem jakiejś sławnej kobiety, lecz nie pamiętała której. Urodził się w bloku na osiedlu 3, tak jak Lizzi. Byli mniej więcej w tym samym wieku. Słodkiej i rytmicznej melodii, która spływała spod palców Jackiego, przeczył otępiały wyraz jego twarzy. A może nie? Gracze miejscowej ligi, którzy przyjechali na gościnne występy – oto, kim byli. Coś poruszyło się w jej pamięci, majacząc niewyraźnie na samym skraju. Za chwilę iskierka zabłyśnie. Pozwoliła sobie błądzić wzrokiem od salonu do ogrodu i z powrotem do drzwi wejściowych.