Выбрать главу

Opuszczając grunt choćby hipotetycznej i naznaczonej wieloma znakami zapytania wiedzy, mając też świadomość, że „statut" Krzywoustego rewolucyjnych zmian nie przewidywał, spróbujmy zastanowić się, co mogłoby się stać, gdyby go w ogóle nie było.

*

Władysław, poprawniej: Włodzisław, początkowo wydawał się zadowolony. Któż lepiej od niego będzie kontynuował dzieło sławnego ojca? Musi jednak nakłonić upartego i nad miarę ambitnego księcia na Pomorzu do rzeczywistego, a nie, jak dotychczas, czysto formalnego respektowania jego zwierzchnictwa.

To było błędem. Wyprawa okazała się katastrofą, Włodzisław poległ w zasadzce, daleko w ziemi Pomorzan...

Teraz się zaczęło! Bolesław i Mieszko, którzy nigdy nie darzyli się sympatią, rzucili się sobie do gardeł. Przez ziemie polskie, który to już raz?, przewaliła się nawałnica wojny domowej. Mieszko okazał się zręczniejszy. Zanim miało dojść do decydującego starcia, sprytnymi intrygami doprowadził do tego, że Bolesławowe Mazowsze zostało spustoszone przez Prusów i Jaćwięgów. Większość możnych mazowieckich przeszła na stronę Mieszka, który nie bez racji wydawał się lepiej gwarantować ład wewnętrzny i pokój na granicach. Bolesław „Kędzierzawy" musiał zrezygnować z oporu i poddał się bratu, który - pomny perypetii ojca - okazał łaskawość i wyznaczył mu w zarząd kilka odległych grodów mazowieckich, pozbawionych większego znaczenia, ale o tyle ważnych, że stale wystawionych na ataki wspomnianych ludów bałtyjskich. Mieszko zadbał o to, by otoczyć starszego brata swoimi zaufanymi ludźmi. Cel swój osiągnął w pełni: Bolesław Kędzierzawy żył jeszcze długo, ale w historii znaczącej roli już nie odegrał. Na starość, zrezygnowany i zgorzkniały, po śmierci drugiej żony wstąpił do klasztoru.

Mieszko udowodnił, że jest władcą dużego kalibru, o szerokich horyzontach, niecofającym się przed niczym, byle tylko osiągnąć swoje cele, ale także zręcznym, potrafiącym sobie wszystkich zjednywać. W dodatku opatrzność obdarzyła go licznym potomstwem, zręcznie wykorzystanym do nawiązywania i utrwalania ważnych sojuszów zagranicznych. Wielopolska pod jego rządami odzyskiwała rangę najważniejszej dzielnicy Polski. Po pokonaniu Kędzierzawego przez długie lata panował w Polsce pokój, poprawiało się położenie i pomyślność Polaków, wielki książę twardą ręką, z jednej strony, popierał możnych i ludzi Kościoła, z drugiej jednak ograniczał jego nad miarę wygórowane aspiracje i nie pozwalał na samowolę w stosunku do ludności pospolitej. Nic dziwnego, że wśród ludu cieszył się szacunkiem, mimo ciężarów i danin pobieranych w jego imieniu. Kościół także nie miał się źle, tu i ówdzie powstawały klasztory, wznoszono kościoły, kapłanom i biskupom nic już nie groziło, zapomniano o dawnych pogańskich wierzeniach. Majątki Kościoła i możnych wprawdzie rosły, ale po pierwsze - nie w takim tempie, jak by sobie tego życzyli, po drugie zaś - książę uparcie odmawiał im uznania pełnej, nieograniczonej własności dzierżonych dóbr, konsekwentnie traktował je jako beneficja, niekiedy - jakby dla postrachu - pod byle pretekstem je konfiskował, kontrolował przez swoich urzędników, w ogóle zaś niechętnym okiem patrzył na zapisy czynione na rzecz Kościoła przez jego poddanych - rycerzy i możnych, i niechętnie je zatwierdzał. Nie mogło się też duchownym podobać to, że chętnie zezwalał na osiedlanie się w Polsce Żydów i przyjmował ich do swej służby (podczas gdy w większości innych krajów Europy palił się im grunt pod nogami), co więcej: niektórym z nich powierzał wysokie i odpowiedzialne funkcje państwowe. Byli jednak zbyt przydatni księciu, zarówno dzięki różnorakim uzdolnieniom, jak również poprzez rozliczne kontakty w całej prawie Europie. W razie potrzeby (a takie sytuacje zdarzały się często) mógł liczyć na ich wsparcie finansowe, a także na bezwzględną lojalność.

Powoli dorastał czwarty z kolei brat - Henryk. Za przyzwoleniem seniora udał się, na czele niewielkiego ale doborowego pocztu, na pielgrzymkę - kr ucj atę do Ziemi Świętej. Złośliwi szeptali, że Mieszko po cichu liczył na to, że z niej nie powróci, ale czyż wypada wierzyć wszelkim plotkom? Już raczej Mieszko mógł liczyć na to, że obecność rycerstwa polskiego na wschodzie i ewentualny jego udział w walkach z Saracenami odbije się echem w chrześcijańskiej Europie i przysporzy sławy i jemu, i Polsce, o której - prawdę mówiąc - w Europie ciągle wiedziano żałośnie mało.

I tak Mieszko „Młody" stawał się stopniowo Mieszkiem „Starym", bo też mało komu dane było w tych czasach dożyć tak sędziwego wieku. W pewnym momencie coś niedobrego zaczęło się jednak dziać w Krakowie. W końcu Mieszko nie mógł zawsze być wszędzie, co nie znaczy, by jego dobrze wynagradzani wywiadowcy skrzętnie nie donosili mu o wszelkich ważniejszych a niepokojących sprawach. Najmłodszy brat, pogrobowiec, Kazimierz, wykazujący, przeciwnie niż starsi bracia (nawet pobożny Henryk), nadmierną uległość wobec Kościoła i możnych, osadzony z łaski Mieszka w Sandomierzu i Krakowie, coraz mniej chętnie stosował się do rad i poleceń seniora. Czuł poparcie możnych i arcybiskupa, rzewnie wspominających czasy, gdy ich dzielnica była najważniejsza w państwie, mających obecnie poczucie odsunięcia na boczny tor.

Chyba jednak najważniejszym powodem niezadowolenia była twarda polityka wielkiego księcia, który, jak już wspomniałem, nie był wobec nich zbyt szczodry i starał się za wszelką cenę ukrócić ich ambicje i aspiracje. Po cichu, a z czasem i głośno, przypominano starsze o całe stulecie starcie króla Bolesława Szczodrego z „ich" biskupem Stanisławem, po którym nawet taki bezwzględny autokrata musiał chyłkiem opuszczać kraj, by marnie zginąć na obczyźnie. Niestety, nie było w tej chwili nikogo, kto byłby podobny charakterem i determinacją do Stanisława. Także i książę Kazimierz - który, widać przepojony nakazami ewangelicznymi wcale nieodpowiednimi dla władcy, gdy w ferworze gry został kiedyś uderzony w twarz, natychmiast przebaczył uderzającemu - kiepsko się nadawał na przywódcę rebelii. Niezadowolenie jednak szerzyło się nadal...