Выбрать главу

Tana spojrzała na nią przerażona. – Może jeszcze chociaż trzy lata, zanim dostanę dyplom?

– I co potem? Co zrobisz potem, Tano? Co takiego zrobisz po skończeniu szkoły, czego nie mogłabyś zrobić teraz?

– Znajdę dobrą pracę.

– Mogłabyś już teraz zacząć pracować w Durning International. Rozmawiałam w zeszłym tygodniu z Arturem…

Stało się już prawie zwyczajem, że na koniec takiej rozmowy Tana krzyczała na matkę, ale ona nie mogła jej zupełnie zrozumieć.

– Na litość boską, mamo, czy masz zamiar potępiać mnie do końca życia?

– Potępiać! Potępiać ciebie! Jak śmiesz mówić coś takiego? Zostałaś aresztowana, wyrzucili cię ze szkoły i ty mi mówisz, że masz prawo do swojego życia. Masz szczęście, że ktoś taki, jak Artur Durning w ogóle zechciałby cię zatrudnić.

– To on ma szczęście, że nie pozwałam do sądu jego syna w zeszłym roku! – Te słowa wyrwały się z ust Tany, zanim zdołała je powstrzymać, i Jean Roberts spojrzała na nią twardo.

– Jak śmiesz tak mówić?

Jej głos był teraz cichy i smutny. – To prawda, mamo. Odwróciła się tyłem do Tany, uciekając przed jej spojrzeniem, nie chcąc tego słyszeć.

– Nie chcę słyszeć tych kłamstw.

Tana cicho wyszła z pokoju. Kilka dni później wyjechała.

Pojechała do Harry'ego, by spędzić z nim trochę czasu w rezydencji ojca w Cape Cod. Grali tam w tenisa, żeglowali, pływali. Odwiedzali jego przyjaciół i ani przez chwilę nie czuła się przez niego napastowana. Ich związek był całkowicie platoniczny, przynajmniej z jej strony, i bardzo jej to odpowiadało. Harry traktował to trochę inaczej, ale trzymał swoje uczucia w sekrecie. Napisała kilka listów do Sharon, ale w odpowiedzi dostała, krótkie, nabazgrane w pośpiechu kartki. Sharon pisała, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak zajęta i szczęśliwa. Jej matka miała rację. Praca dla doktora Kinga była wspaniała. To niesamowite, jak bardzo ich losy zmieniły się w ciągu jednego krótkiego roku.

Kiedy Tana rozpoczęła nowy rok akademicki na uniwersytecie bostońskim, nie mogła się nadziwić, jak bardzo różnił się od Green Hill- Był taki otwarty, interesujący i awangardowy. Podobało jej się, że w klasie byli także chłopcy. Ciągle poruszano jakieś ciekawe problemy. Miała też bardzo dobre wyniki w nauce.

Jean w głębi duszy była z niej bardzo dumna, mimo że skończyły się czasy, kiedy mogły znaleźć ze sobą wspólny język. Pocieszała się, że to minie. Przed zakończeniem pierwszego roku studiów Tan na uniwersytecie w Bostonie Ann Durning miała ponownie wyjść za mąż. W kościele chrześcijańsko-episkopalnym w Greenwich, w Connecticut miał odbyć się uroczysty ślub, a huczne wesele, zorganizowane przez Jean, miano wyprawić w domu Durningów. W biurze Jean biurko było zawalone listami, zdjęciami, wykazami dostawców, a Ann dzwoniła co najmniej czternaście razy dziennie. Jeane żyła w takim podnieceniu, jakby to jej własna córka wychodziła za mąż; po czternastu latach, w czasie których była kochanką i prawą ręką Artura Durninga, traktowała jego dzieci jak swoje własne. Pan młody był wspaniałym, trzydziestodwuletnim mężczyzną; rozwodnik i współwłaściciel firmy adwokackiej w Nowym Jorku, spółki Sherman i Sterling. Z tego, co słyszała Jean, jego kariera adwokacka zapowiadała się obiecująco. Miał też mnóstwo pieniędzy. Artur był także zadowolony z tego związku i podarował Jean piękną, złotą bransoletę od Cartiera w dowód wdzięczności za całą jej pracę przy organizowaniu wspaniałego wesela córki.

– Wiesz, jesteś naprawdę cudowną kobietą.

Siedział w jej salonie, popijając szkocką. Przyglądał się jej, rozmyślając, dlaczego nigdy się z nią nie ożenił. Przez moment miał nawet na to ochotę, ale właściwie był całkiem zadowolony z takiego układu. Przyzwyczaił się do tego.

– Dziękuję Arturze.

Podała mu małą tackę z przystawkami, które lubił najbardziej, łososia z Nowej Szkocji na cienkich plasterkach norweskiego pumpernikla, małe kuleczki z tatara na białych tostach, tłuczone orzechy, które zawsze trzymała w domu, na wszelki wypadek, gdyby miał ochotę do niej wpaść. Miała też w zapasie jego ulubioną szkocką, ulubione ciasteczka… mydło… wodę kolońską… wszystko to, co lubił. Teraz kiedy Tana wyjechała, było jej łatwiej być zawsze w gotowości na jego wizytę. Z jednej strony to lepiej wpływało na ich związek, a z drugiej – wręcz przeciwnie. Miała teraz więcej czasu, mogła się z nim częściej spotykać, czekać na jego przypadkowe wizyty. Ale kiedy nie było Tany, bardziej doskwierała jej samotność i częściej go potrzebowała. Tęskniła za nim, była spragniona jego towarzystwa, zwłaszcza gdy często musiała czekać dwa tygodnie, żeby go znaleźć w swoim łóżku. Wiedziała, że powinna być mu wdzięczna za to, że w ogóle do niej przychodzi Bardzo ułatwiał jej życie, ale ona pragnęła o wiele więcej, zawsze chciała czegoś więcej, odkąd się poznali.

– Tana przyjedzie na wesele, prawda?

Miał usta pełne tatara. Ona starała się nie dać po sobie poznać zakłopotania. Dzwoniła do Tany w tej sprawie kilka dni temu. Nie odpowiedziała na zaproszenie Ann i Jean upominała ją, mówiąc że to niegrzeczne z jej strony. Powiedziała, że maniery, których nabrała na tym bostońskim uniwersytecie, nie są widać zbyt dobre, co oczywiście nie poprawiło nastawienia Tany.

– Odpowiem na nie, jak tylko będę miała trochę czasu, mamo. Teraz mam ważne egzaminy. Dostałam to zaproszenie dopiero w zeszłym tygodniu, więc mam jeszcze czas.

– Odpowiedź zajmie ci najwyżej minutę. Jej ton denerwował Tan jak zwykle, więc odpowiedziała zimno. – Dobrze. Więc odpowiedz jej „nie”.

– Nic takiego nie zrobię. Sama odpowiesz na to zaproszenie. I uważam, że powinnaś przyjechać na ten ślub.

– Twoja opinia na ten temat nie jest dla mnie specjalną niespodzianką. Jeszcze jedno zadanie wykonane na rozkaz klanu Durningów. Kiedy wreszcie odpowiemy im „nie”? – Do tej pory na wspomnienie twarzy Billy'ego dostawała drgawek. – Zresztą i tak nie mam na to czasu.

– Mogłabyś postarać się, choćby ze względu na mnie.

– Powiedz im, że nie masz nade mną kontroli. Że jestem niemożliwa i właśnie udałam się na wspinaczkę na Mount Everest. Powiedz im, do diabła, co chcesz!

– Więc naprawdę nie przyjedziesz? – Jean zapytała z niedowierzaniem, jakby to nie mogło być prawdą.

– Nie zastanawiałam się nad tym do tej pory, ale skoro już o to pytasz, to raczej nie.

Wiedziałam.

O, Jezu… słuchaj, nie lubię ani Ann, ani Billy'ego. Zapamiętaj to sobie. Nie lubię Ann i nienawidzę Billy'ego. Artur jest twoim kochankiem, wybacz mój język. Dlaczego musisz mnie w to wciągać? Jestem już dorosła, oni także. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.

To jej ślub i chciałaby cię na nim zobaczyć.

– Bzdura. Zaprasza, pewnie wszystkich, których zna, a mnie zaprasza ze względu na ciebie.

– To nieprawda.

Obie wiedziały, że taka jest prawda. A opór Tany z upływem czasu stawał się coraz silniejszy. Częściowo był to niewątpliwie wpływ Harry'ego. Miał określone poglądy na pewne sprawy i często odkrywała, że zgadzają się one z jej opinią. Dzięki niemu zaczęła zastanawiać się nad swoimi uczuciami i spojrzeniem na różne sprawy. Stali się sobie tak bliscy jak nigdy dotąd. Miał też rację, jeśli chodzi o BU. Przeprowadzka do Bostonu dobrze jej zrobiła. Czuła się tu znacznie lepiej niż w Green Hill. I w dziwny sposób podczas ostatniego roku dojrzała znacznie szybciej niż w poprzednich latach. Miała już prawie dwadzieścia lat.

– Tano, nie mogę po prostu zrozumieć, dlaczego tak się zachowujesz. – Znowu rozmawiały o tym ślubie, matka doprowadzała ją do szału.

– Mamo, czy nie możemy mówić o czymś innym? Jak się czujesz?

– Czuję się dobrze, ale chciałabym, żebyś się nad tym jeszcze zastanowiła…