Wreszcie mógł z nią rozmawiać, wypłakać się, powiedzieć jej, co czuje. – Czuł się beznadziejnie. Chciał umrzeć. Od kiedy wrócił, myślał wyłącznie o śmierci.
– I tak to właśnie wygląda… – Mówił z dużym wysiłkiem, łzy spływały po jego policzkach i tworzyły mokre ślady na pościeli. – Już zawsze będę uwięziony w wózku inwalidzkim…
Teraz nie ukrywał już swojej rozpaczy. Myślał, że już jej nigdy nie zobaczy, i nagle stanęła przed nim, tak piękna i dobra, i taka płowa… taka sama jak zawsze. Tutaj wszystko było jak dawniej, nic się nie zmieniło. Nikt tu nie słyszał o Wietnamie, o Sajgonie czy Da Nang, albo Yietcongu, którego nikt nawet nie widział na oczy. Żółci strzelali po prostu w tyłek zaczajeni w zaroślach, albo gdzieś na drzewie. Mieli może po dziewięć lat, albo przynajmniej na tyle wyglądali. Ale nikogo tutaj to nie obchodziło.
Tana patrzyła na niego, starając się powstrzymać łzy. Była wdzięczna, że Harry w ogóle żyje. Opowiedział jej straszne historie o tym, jak leżał z twarzą zanurzoną w błocie, w szalejących wichurach i ulewach, jak spędził pięć dni w dżungli. To, że przeżył to wszystko, graniczyło z cudem. No i co z tego, że nie będzie chodził? Był żywy i tylko to się liczyło. To, co kiedyś powiedziała o niej Miriam Blake, właśnie teraz zaczynało w niej naprawdę dojrzewać.
– To nauczka za to, że pieprzyłeś się z tanimi dziwkami, ty dupku. Teraz możesz sobie jeszcze trochę poleżeć, ale musisz wiedzieć, że ja nie dopuszczę do tego, żebyś zbyt długo leniuchował. Zrozumiano?
Stała nad nim, oboje nie mogli powstrzymać łez, wzięła go za rękę, a on mocno ją uścisnął.
– Ruszysz tyłkiem i zrobisz ze sobą coś pożytecznego. Jasne? Przyglądał się jej z niedowierzaniem, a najdziwniejsze było to, że mówiła to wszystko poważnie.
– Jasne? – Jej głos się załamywał, tak samo jak jej serce.
– Wiesz co, ty naprawdę jesteś zupełnie zwariowana. Wiesz o tym, Tan?
– A ty jesteś leniwym sukinsynem i nie przyzwyczajaj się za bardzo do tego wylegiwania się, bo to nie potrwa długo. Zrozumiałeś, dupku?
– Tak jest. – Zasalutował jej, a kilka minut później Tana patrzyła, jak po zastrzyku, który zaaplikowała mu pielęgniarka, zapada w sen. Trzymając go za rękę, nie mogła już powstrzymać spływających po policzkach łez i szeptem modliła się, dziękując Bogu za jego cudowne ocalenie. Patrzyła na niego godzinami, cały czas ściskając jego dłoń. W końcu pocałowała go w policzek, ucałowała jego oczy i wyszła. Było już po północy, kiedy wracała autobusem do Berkeley. Przez całą drogę powtarzała tylko jedno: „Dzięki ci Boże”. Dzięki ci Boże, że żył. Dzięki ci Boże, że nie zabili go w jakiejś dżungli na końcu świata, albo gdziekolwiek to było. Wietnam nabrał dla niej teraz nowego znaczenia. To było miejsce, do którego ludzie jechali, by zginąć. Nie można było poczytać o tym w książkach ani porozmawiać na przerwie z profesorami czy przyjaciółmi. Teraz Wietnam był dla niej czymś bardzo realnym. Dokładnie wiedziała, co oznacza, to słowo. To znaczyło to, że Harry Winslow już nigdy nie będzie chodził. Kiedy tej nocy wysiadała z autobusu w Berkeley, z jej oczu nadal płynęły łzy. Idąc do swojego wynajętego pokoju, wcisnęła ręce do kieszeni i pomyślała, że odtąd żadne z nich nie będzie już takie samo.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tana czuwała przy nim prawie bez przerwy przez następne dwa dni. Wychodziła tylko na krótko, żeby wpaść do domu, złapać kilka godzin snu, wykąpać się, zmienić ubranie i znowu wrócić. Trzymała go za rękę i jeśli akurat nie spał, rozmawiali o latach, kiedy on studiował na Harvardzie, a ona w Bostonie, o ich tandemie i wakacjach razem spędzonych na Cape Cod. Przeważnie był pod wpływem środków oszałamiających, ale czasem był tak załamany swoim stanem, że bolało ją serce, kiedy musiała patrzeć na jego cierpienia. Zdawała sobie sprawę z tego, jakiego rodzaju myśli krążyły mu po głowie. Nie chciał do końca życia leżeć sparaliżowany. Chciał umrzeć, ciągle powtarzał to w rozmowach z Taną. A ona krzyczała na niego i nazywała go sukinsynem. Ale bała się zostawiać go samego na noc, obawiała się, że może zrobić sobie coś złego. Powiedziała o swoich wątpliwościach pielęgniarkom, ale nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Były przyzwyczajone do takiego zachowania. Nie spuszczały z niego oka, ale miały także dużo roboty z innymi pacjentami, którzy byli w znacznie gorszym stanie. Na przykład ten chłopak w końcu korytarza stracił obie ręce i miał zupełnie zmasakrowaną twarz, po tym jak sześcioletni chłopiec włożył mu do ręki granat.
Rano, w Wigilię Bożego Narodzenia, zanim wyszła do szpitala zadzwoniła do niej matka. W Nowym Jorku była dziesiąta rano. Jean poszła do pracy na kilka godzin i pomyślała, że zadzwoni do Tany, żeby dowiedzieć się, co u niej słychać. Miała nadzieję, że może w ostatniej chwili jej córka zmieni zdanie i przyjedzie do domu, by spędzić z nią święta. Tana już od miesięcy uprzedzała ją, że nie ma szans, żeby to się udało. Miała mnóstwo nauki i książek do przeczytania. Nie było też sensu, żeby Jean przyjeżdżała do niej. Były to bardzo przygnębiające perspektywy spędzenia świąt, zwłaszcza że Jean również była sama. Artur wyjechał na rodzinne święta do Palm Beach z Ann i Billym, zięciem i wnukiem. Jean nie została zaproszona. Rozumiała oczywiście, że nie pasowałaby do rodzinnego grona.
– Co u ciebie słychać, kochanie? – Jean nie dzwoniła do niej od dwóch tygodni. Była zbyt przygnębiona, żeby telefonować i nie chciała, żeby Tana domyśliła się, że jest jej smutno. Kiedy Artur spędzał święta w Nowym Jorku, miała przynajmniej nadzieję, że może wpadnie do niej na kilka godzin, ale w tym roku nawet takiej szansy nie było, a Tana przebywała tak daleko…
– Masz tyle nauki, ile przewidywałaś?
– Tak… I… nie…
Była na wpół przytomna. Siedziała u Harry'ego do czwartej nad ranem. Ostatniej nocy gorączka wzmogła się i bała się zostawić go samego, aż wreszcie o czwartej pielęgniarki zmusiły ją, żeby poszła do domu i przespała się trochę. Przed nim była jeszcze długa i ciężka droga i jeśli Tana już teraz, na samym początku wykończy się ciągłym czuwaniem, nie będzie mogła mu pomóc wtedy, kiedy będzie potrzebował jej najbardziej.
– Nie, nie uczyłam się ostatnio. To znaczy w ciągu ostatnich trzech dni. – Ziewała ze zmęczenia, siedząc na twardym krześle przy telefonie. – Harry wrócił z Wietnamu. – Jej oczy zamgliły się na wspomnienie o tym. Po raz pierwszy mówiła o nim głośno. Do tej pory, na samą myśl o tym robiło się jej niedobrze.