– Spotykasz się z nim? – Jean była zdenerwowana. – Myślałam, że masz dużo nauki. Gdybym wiedziała, że znajdziesz czas na rozrywki, Tano, nie siedziałabym sama w Święta Bożego Narodzenia… Jeśli masz czas dla niego, mogłabyś przynajmniej…
– Przestań! – Tana prawie ryknęła w pustym korytarzu. – Przestań! On jest w Lettermanie. Na miłość boską, to nie jest żadna rozrywka.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Jean nigdy nie słyszała córki mówiącej takim tonem. W jej głosie była jakaś histeryczna desperacja i lęk.
– Co to jest Letterman? – Wyobrażała sobie, że to jakiś hotel, ale coś jej mówiło, że się myli.
– To wojskowy szpital. Został postrzelony w kręgosłup…
Chwytała gwałtownie powietrze, żeby się tylko nie rozpłakać, ale to nie pomagało. Nic nie pomagało. Kiedy nie siedziała przy nim, ciągle płakała. Skurczyła się na krześle, jak małe dziecko.
– On jest sparaliżowany, mamo… nie wiadomo, czy będzie żył… wczorajszej nocy miał taką strasznie wysoką gorączkę…
Siedziała tam, przy telefonie i płakała, kołysząc się w górę i w dół, nie mogąc przestać, ale musiała to z siebie wyrzucić. Jean patrzyła na przeciwległą ścianę swojego biura w zupełnym osłupieniu. Myślała o tym chłopcu, którego widywała tyle razy. Był taki pewny siebie, niemal dobroduszny, co wcale nie pasowało do jego wieku. Ciągle się śmiał, był zabawny, bystry i inteligentny. Drażnił ją często i teraz dziękowała Bogu, że Tana za niego nie wyszła… wyobrażała sobie, jakie miałaby z nim życie.
– Och, kochanie… tak mi przykro…
– Mnie także. – Jej głos brzmiał zupełnie tak jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką i zginął jej piesek. – I nic nie mogę zrobić, żeby mu pomóc. Mogę tylko przy nim siedzieć i czuwać.
– Nie powinnaś tego robić. To dla ciebie za duży stres.
– Muszę przy nim być. Nie rozumiesz tego? – Jej głos był teraz szorstki. – Ma tylko mnie.
– A co z jego rodziną?
– Jego ojciec jeszcze się nie pokazał i pewnie się w ogóle nie pojawi, sukinsyn, a Harry tam po prostu leży i ledwie się trzyma.
– Nic na to nie poradzisz. I nie wydaje mi się, że powinnaś tak się angażować w coś takiego, Tan.
– Czyżby? – Była teraz wojowniczo nastawiona. – To co powinnam robić? Chodzić na przyjęcia na East Side, spędzać wieczory w Greenwich z klanem Durningów? To najgorsze bzdury, jakie kiedykolwiek słyszałam. Mój najlepszy przyjaciel został ranny w Wietnamie, a ty uważasz, że nie powinnam przy nim być. Co według ciebie powinnam zrobić, mamo? Wykreślić go z listy znajomych, bo nie będzie już tańczył?
– Nie bądź cyniczna, Tano. – Jean Roberts była twarda.
– A dlaczego nie, do diabła? W jakim my świecie żyjemy? Co się ze wszystkimi dzieje? Czy nikt nie widzi, w co się pakujemy w Wietnamie?
Nie wspominając Sharon i Richarda Blake'ów, Johna Kennedy'ego, i całego zła na świecie.
– Ani ty, ani ja nic tu nie zmienimy.
– Dlaczego nikogo nie obchodzi, co ja na ten temat myślę…? Co myślę ja… co myśli Harry… Dlaczego nikt go o to nie zapytał, zanim go tam wysłali? – Znowu rozpłakała się i już nie mogła dłużej mówić.
– Opanuj się. – Jean odczekała chwilę i powiedziała, – Myślę, że powinnaś przyjechać na ferie do domu, Tan, zwłaszcza że święta masz zamiar spędzić w szpitalu, przy tym chłopcu.
– Nie mogę teraz przyjechać do domu. – Jej głos był ostry.
– Dlaczego nie możesz? – W oczach Jean pojawiły się łzy, poczuła się jak skrzywdzone dziecko.
– Nie zostawię teraz Harry'ego.
– Dlaczego on dla ciebie tyle znaczy…? Więcej niż ja…
– Po prostu jest tak, a nie inaczej. Czy święta spędzasz z Arturem albo chociaż częściowo? – Tana wyczyściła nos i wytarła oczy, ale Jean po drugiej stronie potrząsnęła przecząco głową.
– Nie, w tym roku nie, Tan. Jedzie z dziećmi do Palm Beach.
– I nie zaprosił ciebie? – Tana była wstrząśnięta. On był naprawdę samolubnym, obrzydliwym sukinsynem. Postawiłaby go zaraz na drugim miejscu po ojcu Harry'ego.
– To by było dla niego kłopotliwe.
– Dlaczego? Jego żona nie żyje od ośmiu lat, a ty nie ukrywasz się przecież. Dlaczego nie mógł cię zaprosić?
– To nie ma znaczenia. I tak mam mnóstwo pracy.
– Tak – obrzydzeniem napełniała ją ta służalczość i poświęcenie matki, „praca dla niego”. – Dlaczego nie powiesz mu wreszcie, żeby spadał, mamo? Masz już czterdzieści pięć lat i mogłabyś sobie znaleźć kogoś innego, nikt nie będzie cię traktował gorzej od niego.
– Tana, to nieprawda! – Zdenerwowała się gwałtownie.
– Nie? To dlaczego spędzasz Święta Bożego Narodzenia sama? Odpowiedzi Jean była ostra i szybka. – Bo moja córka nie przyjedzie na święta do domu.
Tana miała ochotę rzucić słuchawką. – Nie zwalaj tego na mnie, mamo.
– Nie mów do mnie w ten sposób. A może to nieprawda, co? Chcesz go mieć przy sobie, żeby znaleźć sobie wymówkę. Ale to ci się nie uda. Możesz nie przyjeżdżać do domu, ale nie udawaj, że to jest słuszne.
– Jestem studentką prawa, mamo. Mam dwadzieścia dwa lata. Jestem dorosła. Nie mogę ciągle być przy tobie, tak jak kiedyś.
– On także nie może. A jego obowiązki są znacznie ważniejsze od twoich.
Płakała cicho, a Tana kręciła głową, nie mogąc już tego znieść. Jej głos był teraz spokojny.
– To do niego powinnaś mieć pretensje, mamo, a nie do mnie. Przykro mi, że nie mogę być przy tobie, ale po prostu nie mam wyjścia.
– Rozumiem.
– Nie, nie rozumiesz. I ubolewam nad tym.
Jean westchnęła do słuchawki. – Chyba już nic nie mogę zrobić. I pewnie postępujesz słusznie. – Westchnęła, – Ale proszę cię, kochanie, nie siedź przez cały czas w szpitalu. To dla ciebie zbyt przygnębiające, a to i tak nic temu chłopcu nie pomoże. Sam się z tego podźwignie.
Jej stosunek do tej sprawy był obrzydliwy, ale Tana nie miała już ochoty kontynuować tej rozmowy.
– Tak, na pewno.
Miały odmienne poglądy i żadna z nich nie zamierzała ich zmienić. I tak już miało pozostać. Ich drogi rozeszły się i Jean zdawała sobie z tego sprawę. Myślała o tym, jakim szczęściarzem był Artur. Jego dzieci tak długo były przy nim. Ann potrzebowała jego pomocy finansowej i nie tylko, a jej mąż praktycznie całował ślady jego stóp. Nawet Billy mieszkał razem z nim. Kiedy odkładała słuchawkę, zazdrościła mu z całego serca. Ale dla niej nie miał czasu prawie wcale. Zawsze były jakieś zobowiązania, interesy, starzy przyjaciele, którzy byli bardzo blisko z Marie i nie mogli zaakceptować Jean, przynajmniej on tak mówił. A ponadto jeszcze Billy i Ann. Dla niej nie starczało już czasu. Ale mimo wszystko łączyło ich jakieś specjalne uczucie i ona wiedziała, że tak będzie zawsze.
Dlatego warto było na niego czekać, nawet kosztem wielu godzin spędzonych w samotności. Przynajmniej tak sobie wmawiała, sprzątając z biurka i wracając do pustego mieszkania. W domu patrzyła ze smutkiem na pokój Tany. Poczuła ból, widząc, jaki jest czysty i pusty. Wyglądał zupełnie inaczej niż jej pokój w Berkeley, gdzie wszystko leżało porozrzucane na podłodze. Zwykle w pośpiechu wyciągała rzeczy, spiesząc się z powrotem do Harry'ego. Po rozmowie z matką zadzwoniła do szpitala i powiedzieli jej, że temperatura znowu się podniosła. Spał i właśnie przed chwilą dostał zastrzyk. Chciała wrócić do niego, zanim znowu się obudzi. Rozczesując włosy i wciągając na siebie dżinsy myślała o tym, co powiedziała jej matka. To było takie niesprawiedliwe, że Jean spędza święta sama. Jakim prawem uważała, że obowiązkiem Tany było być ciągle przy niej? W ten sposób chciała oczyścić Artura z winy. Przez szesnaście lat szukała dla niego wytłumaczenia, w oczach Tany, swoich własnych, przyjaciół, dziewcząt z pracy. Jak długo można usprawiedliwiać tego faceta?