Выбрать главу

Harrison popatrzył na nią przepraszająco.

– Chyba nie powinienem był mówić ci o tym. Ale musiałem z kimś porozmawiać… a ty jesteś… jesteś mu tak bliska. – Spojrzał na nią jakby jej nie widząc. – Chciałbym, żebyś wiedziała, że kocham mojego syna.

Poczuła w gardle kulę wielkości pięści, ale nie mogła się zdecydować, czy ma go uderzyć, czy pocałować, a może jedno i drugie. Nigdy nie doznała takiego uczucia w stosunku do mężczyzny.

– Dlaczego, do diabła, sam mu pan tego nie powie?

– To nic nie pomoże.

– Nie wiadomo. Może nadszedł już czas.

Spojrzał na nią zamyślony, potem popatrzył na swoje dłonie i w końcu prosto w jej zielone oczy. – Być może. Nie znam go, ale… Nie wiedziałbym, od czego zacząć…

– Tak po prostu, panie Winslow. Tak samo, jak powiedział pan to mnie.

Uśmiechnął się do niej i nagle wydał się jej bardzo zmęczony.

– Skąd u ciebie tyle mądrości, dziecko drogie?

Odpowiedziała mu uśmiechem i poczuła emanujące od niego cudowne ciepło. Chwilami bardzo przypominał Harry'ego. Nagle zdumiona zdała sobie sprawę, że bardzo jej się podoba. Czuła jakby po latach odrętwienia wszystkie jej zmysły, które zamarły w niej po tym strasznym gwałcie, nagle odżyły.

– O czym teraz myślisz? Zaczerwieniła się i pokręciła głową.

– O czymś, co nie ma z tym wszystkim nic wspólnego… Przepraszam… Jestem zmęczona… Od kilku dni w ogóle nie spałam…

– Odwiozę cię do domu, żebyś trochę odpoczęła.

Dał znak, że prosi o rachunek, a kiedy go otrzymał, popatrzył na nią z łagodnym uśmiechem, a ona zatęskniła za ojcem, którego nigdy nie miała ani nawet nie znała. Chciałaby, żeby taki właśnie był Andy Roberts, a nie taki, jak Artur Durning, który wpadał i wypadał z życia jej matki, kiedy mu było wygodnie. Mężczyzna, który przed nią siedział, wcale nie był takim egoistą, jak to próbował jej wmówić Harry i sobie wmawiał także. Harry za bardzo pogrążył się w nienawiści do ojca przez te lata i Tana widziała teraz wyraźnie, że nie miał racji. Bardzo się mylił. Zastanawiała się, czy Harrison miał słuszność, że rzeczywiście było już za późno. – Dziękuję, że ze mną porozmawiałaś, Tano. Harry ma szczęście, mając takiego przyjaciela jak ty.

– To ja mam szczęście.

Włożył pod czek dwudziestodolarowy banknot i spojrzał na nią znowu.

– Czy jesteś jedynaczką?

Tak przypuszczał, a ona z uśmiechem przytaknęła kiwnięciem głowy.

– Tak. Nigdy nie znałam ojca, zginął na wojnie, zanim się urodziłam.

Opowiadała już o tym tysiące razy, ale teraz nabrało to jakiegoś nowego znaczenia. Wszystko znaczyło więcej. Nie rozumiała tego, nie wiedziała, dlaczego. Kiedy siedziała w towarzystwie tego mężczyzny, czuła że dzieje się z nią coś dziwnego. Kładła to na karb zmęczenia. Pozwoliła mu odprowadzić się do samochodu i była bardzo zaskoczona, kiedy się zorientowała, że zamiast zlecić to kierowcy, sam odwiezie ją do domu.

– Pojadę z tobą.

– Naprawdę, nie musi pan tego robić.

– Nie mam nic lepszego do roboty. Przyjechałem zobaczyć się z Harrym, ale chyba będzie lepiej, jeśli odpocznie trochę przez następnych kilka godzin.

Uważała, że ma rację. Jadąc przez most rozmawiali. Powiedział jej, że nigdy przedtem nie był w San Francisco. Podobało mu się tutaj, ale im dłużej jechali, tym bardziej wydawał się zamyślony. Podejrzewała, że myślał o synu, ale w rzeczywistości myślał wyłącznie o niej. Kiedy dotarli do celu, uścisnął jej dłoń.

– Do zobaczenia w szpitalu. Jeśli nie masz czym dojechać do szpitala, zadzwoń po prostu do mnie, do hotelu, ale przyślę po ciebie samochód.

Wspominała, że jeździ w obie strony autobusem, co go zmartwiło. Była taka młoda i piękna, nie chciał, żeby przydarzyło się jej coś złego.

– Dziękuję za wszystko, panie Winslow.

– Harrison. – Uśmiechnął się do niej i w tym momencie był bardzo podobny do Harry'ego. Jego uśmiech był trochę tajemniczy, ale nie tak szatański, jak czasami zdarzało się to jego synowi.

– Do zobaczenia wkrótce. Teraz odpocznij trochę!

Pomachał jej ręką, limuzyna ruszyła. Tana powoli wspięła się po schodach na górę, myśląc o wszystkim, co powiedział. Życie było czasem takie niesprawiedliwe. Zasypiając rozmyślała o Harrisonie… Harrym… Wietnamie… i o kobiecie, która popełniła samobójstwo. We śnie Tany nie miała twarzy. Kiedy obudziła się, było już ciemno. Usiadła gwałtownie nie mogąc złapać oddechu. Spojrzała na zegar. Była dziewiąta wieczór. Chciała się dowiedzieć jak się czuje Harry. Poszła do automatu telefonicznego, zadzwoniła i uzyskała wiadomość, że gorączka trochę opadła. Harry nie spał przez jakiś czas, teraz drzemał, ale napewno jeszcze się obudzi. Na razie nie mieli zamiaru dawać mu tabletek nasennych.

Nagle Tana słysząc dobiegające z zewnątrz dźwięki kolęd zdała sobie sprawę, że jest Wigilia i że Harry jej potrzebuje. Włożyła białą sukienkę z pięknym, wplecionym w materiał wzorem, pantofle na obcasie, do tego czerwony płaszcz i apaszkę, której nie nosiła od czasu zimy w Nowym Jorku. Nie przypuszczała, że kiedyś jeszcze ją włoży. Wszystko wokół wyglądało tak jakoś świątecznie, więc pomyślała, że dla niego ten dzień powinien też być trochę inny. Uperfumowała się, wyszczotkowała włosy i wsiadła w autobus jadący do miasta. Znowu myślała o jego ojcu. Kiedy dotarła do Lettermana, była dziesiąta trzydzieści. Na zewnątrz był świąteczny, nieco senny wieczór. Małe drzewka jarzyły się migającymi światełkami, tu i tam wyglądały plastikowe figurki Świętych Mikołajów. Ale tutaj, w szpitalu, nikt nie był w specjalnie świątecznym nastroju. Zbyt wiele poważnych rzeczy działo się wokół. Stanęła przed drzwiami do jego pokoju, zapukała delikatnie i otworzyła cicho drzwi. Podejrzewała, że jeszcze śpi, ale on leżał, patrząc w ścianę, ze łzami w oczach. Drgnął, kiedy ją zobaczył, ale nie uśmiechnął się nawet.

– Ja umieram, prawda?

Zamarła, kiedy usłyszała te słowa. Zobaczyła martwe spojrzenie jego oczu. Nagle otrząsnęła się i podeszła do łóżka.

– Jeśli nie chcesz, to na pewno nie umrzesz. – Wiedziała, że musi z nim rozmawiać szczerze, a nawet trochę brutalnie. – Wszystko zależy od ciebie. – Stała bardzo blisko i patrzyła mu prosto w oczy, ale nie sięgnął po jej rękę.

– Pleciesz bzdury. Przecież to nie był mój pomysł, żeby strzelili mi w tyłek.

– Pewnie, że twój. – To zabrzmiało prawie beztrosko i to go rozwścieczyło.

– Co to ma znaczyć, do diabła?

– To, że mogłeś jeszcze chodzić do szkoły. Ale wolałeś się zabawić. I oszukałeś się. Zaryzykowałeś i straciłeś.

– Tak. Tylko, że nie straciłem kilku dolarów, ale moje nogi. To nie są tylko kawałki mięsa.

– Przecież one są na swoim miejscu. – Spojrzała w dół na jego bezużyteczne kończyny, a on niemal rzucił się na nią.

– Nie gadaj głupstw. Do czego one mi teraz?

– Jeśli je masz i ciągle jeszcze jesteś żywy, to jest mnóstwo do zrobienia. Z tego, co mówią pielęgniarki, zawsze możesz spróbować się podnieść.

Jeszcze nigdy nie rozmawiała z nim tak bezpośrednio i Wigilia nie była może najbardziej właściwym dniem do wygłaszania kazania, ale wiedziała, że nadszedł już czas, żeby go przycisnąć do muru, zwłaszcza teraz, kiedy ogarniały go myśli samobójcze.

– Słuchaj, spójrz na jasne strony. Masz jeszcze szansę go uruchomić i nawet złapać trypra.

– Niedobrze mi się robi, jak cię słucham. – Odwrócił się od niej, a ona niewiele myśląc złapała go za ramię, tak że musiał odwrócić się do niej znowu.

– Słuchaj, to ty mnie denerwujesz. Połowa twojego plutonu zginęła, a ty żyjesz, więc nie leż tu i nie rozpaczaj nad tym, co straciłeś. Pomyśl o tym, co masz. Twoje życie się jeszcze nie skończyło, chyba że sam tego chcesz, aleja na to nie pozwolę. -Jej oczy wypełniły się łzami. – Chcę, żebyś skończył z tym wylegiwaniem się. Jeśli będę musiała, to przez najbliższe dziesięć lat będę cię ciągnęła za włosy, żebyś ruszył tyłek i znowu zaczął żyć. Jasne? – Po twarzy spływały jej łzy. – Nie pozwolę ci się poddać. Nigdy! Rozumiesz? – I powoli, powoli… ujrzała w jego oczach cień uśmiechu.