– Wiesz, ty nie dajesz mi ani chwili spokoju. Zawsze masz jakiś cholerny plan albo pomysł. Wykańczasz mnie, Tan. -Ale nie miał do niej o to pretensji i oboje o tym wiedzieli.
– To wszystko dla twojego dobra. Wiesz o tym. Oczywiście, że wiedział, ale nie miał najmniejszego zamiaru przyznać jej racji.
– No więc, co znowu wymyśliłaś?
– A może byś złożył papiery do Boalt? – wstrzymała oddech a on spojrzał na nią zaszokowany.
– Ja? Chyba zwariowałaś? A co ja, do diabła, miałbym tam robić?
– Pewnie próbowałbyś się migać, ale to nie takie proste; mógłbyś też uczyć się po nocach, tak jak ja teraz. Przynajmniej miałbyś jakieś zajęcie, zamiast zadzierać tylko nos do góry.
– Proponujesz mi doprawdy czarującą wizję przyszłości, moja droga. – Przesłał jej ukłon z łóżka. Roześmiała się.
– Dlaczego na miłość boską miałbym się torturować studiami prawniczymi? Nie muszę zajmować się takim nudziarstwem.
– Byłbyś w tym dobry – spojrzała na niego wzrokiem pełnym nadziei.
Miał ochotę się z nią wykłócać, ale najgorsze było to, że tak naprawdę podobał mu się ten pomysł.
– Chcesz zrujnować moje życie.
– Tak. – Zachichotała. – Złożysz papiery?
– Pewnie się nie dostanę. Moje stopnie nigdy nie były tak dobre jak twoje.
– Już pytałam, możesz się starać jako weteran. Mogą nawet zrobić dla ciebie wyjątek… – Próbowała powiedzieć mu to jakoś delikatnie, ale i tak się zdenerwował.
– Nieważne. Jeśli ty się dostałaś, to ja też mogę.
I najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nagle bardzo tego zapragnął. Zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie myślał już o tym od dawna. Patrząc na to, ile czasu Tana poświęca nauce, czuł się jakby odstawiono go na boczny tor. On nie robił nic, z wyjątkiem leżenia w łóżku i przypatrywania się kolejnym pielęgniarkom.
Następnego dnia po południu przyniosła mu formularze. Wypełniali je razem, sprawdzając wielokrotnie, i wreszcie wysłali na uczelnię
Tana zaczęła rozglądać się za mieszkaniem. Należało szukać przede wszystkim takiego, które byłoby odpowiednie dla niego.
Któregoś majowego popołudnia, kiedy właśnie obejrzała dwa ładne mieszkania, zadzwoniła matka. Tana zazwyczaj nie bywała w domu o tej porze, ale miała kilka spraw do załatwienia, a poza tym wiedziała, że o Harry'ego może być spokojna. Jedna z dziewcząt z końca korytarza zapukała do jej drzwi. Myślała, że to dzwoni Harry, żeby dowiedzieć się o mieszkania, które oglądała. Jedno było w Piedmont i wiedząc jakim był snobem, stwierdziła, że na pewno podobałoby mu się najbardziej, ale musiała znaleźć coś, na co i ją byłoby stać. Nie miała takich dochodów jak on, mimo że znalazła sobie wakacyjną pracę. Może kiedyś…
Halo? – Usłyszała szum rozmowy międzymiastowej i serce zamarło w niej na chwilę. Myślała, że to znowu dzwoni do niej Harrison. Harry nigdy się nie domyślił, co zaszło między nimi, i co ważniejsze, jakie mogło mieć skutki. Nie wiedział też, jaką ofiarę musieli dla niego złożyć.
– Halo?
– Tana? – To była Jean.
– Och. Cześć, mamo.
– Czy coś nie w porządku? – Na początku zabrzmiała dziwnie.
– Nie. Tylko najpierw myślałam, że to ktoś inny. Czy coś się stało?
Matka nigdy przedtem nie dzwoniła do niej o tej porze. Może Artur miał znowu atak serca. Poprzednim razem przeniósł się z Jean na trzy miesiące do Palm Beach. Ann z Johnem i Billym wrócili do Nowego Jorku, a Jean została, żeby opiekować się nim po wyjściu ze szpitala. Przyjechali z powrotem do Nowego Jorku dopiero dwa miesiące temu, ale widocznie miała pełne ręce roboty, bo do Tany dzwoniła ostatnio bardzo rzadko.
– Nie byłam pewna, czy będziesz w domu o tej porze. – Jej głos był niespokojny, tak jakby nie była pewna tego, co chce powiedzieć.
– Zwykle jestem o tej porze w szpitalu, ale dzisiaj mam coś do zrobienia w domu.
– Jak się czuje twój przyjaciel?
– Lepiej. Za niecały miesiąc wychodzi ze szpitala. Właśnie próbowałam znaleźć dla niego jakieś mieszkanie.
Nie powiedziała jej jeszcze, że myślą o tym, by zamieszkać razem. Uważała, że to był dobry pomysł, ale nie wiadomo, co na to powie Jean.
– Czy on może zamieszkać sam? – Była zaskoczona.
– Pewnie tak, jeśli nie będzie miał innego wyjścia, ale nie sądzę żeby do tego doszło.
– To rozsądne. – Jean nie zrozumiała, co się za tym kryje, ale w tej chwili co innego zaprzątało jej myśli. – Chciałam ci coś powiedzieć, kochanie.
– Co takiego?
Nie była pewna, jak na to zareaguje Tana, ale dalsze ukrywanie tego nie miało sensu.
– Artur i ja pobieramy się. – Powiedziawszy to, wstrzymała oddech.
Tana, zupełnie zaskoczona patrzyła przed siebie tępym wzrokiem.
– Co robicie?
– Pobieramy się… Ja… on uważa, że starzejemy się… tak głupio, że tak długo z tym zwlekaliśmy… – Pominęła milczeniem, co usłyszała od niego zaledwie kilka dni temu. Zdenerwowała się na samo wspomnienie tych słów. Jednocześnie w napięciu czekała na reakcję Tany. Wiedziała, że już od dziecka nie lubiła Artura, ale może teraz…
– To nie tobie powinno być głupio, mamo. To jego wina. Powinien był się z tobą ożenić co najmniej piętnaście lat temu. – Zdenerwowała się jeszcze bardziej, rozważając to, co usłyszała przed chwilą od matki. – Czy jesteś pewna, że tego chcesz mamo? On nie jest już młody, choruje…, teraz jesteś mu naprawdę potrzebna, dopiero na te najgorsze lata.
To było bolesne, ale jakże prawdziwe. Gdyby nie atak serca, pewnie wcale nie miałby zamiaru się z nią ożenić. W ogóle o tym nie myślał przez te wszystkie lata. Dokładnie od czasu, kiedy jego żona wróciła ze szpitala, szesnaście lat temu. Nagle, kiedy wszystko zmieniło się, zrozumiał, że jest tylko zwykłym śmiertelnikiem.
– Jesteś pewna?
– Tak, Tano, jestem pewna. – Głos matki brzmiał jakoś dziwnie spokojnie. Czekała na to prawie dwadzieścia lat i nie zrezygnuje za nic w świecie, nawet dla jedynego dziecka. Tana miała swoje własne życie, a jej nie pozostało nic poza Arturem. Była mu wdzięczna, że wreszcie się z nią ożeni. Będą wiedli teraz wygodne, łatwe życie, będzie mogła się rozluźnić. Te wszystkie lata samotności i zamartwiania się, czy on się pokaże czy do niej wpadnie, czy powinna umyć włosy, a może tak na wszelki wypadek… a on potrafił nie pokazywać się przez dwa tygodnie, aż nagle, właśnie tego wieczoru, kiedy Tana miała grypę, a Jean była przeziębiona… zresztą teraz to już nie miało znaczenia, prawdziwe życie dopiero przed nią. Nareszcie. Zasłużyła na każdą jego minutę i miała zamiar cieszyć się najmniejszą chwilką.
– Jestem zupełnie pewna.
– Jak uważasz. – Ale Tana nie była zachwycona tą wiadomością. – Chyba powinnam ci pogratulować albo coś w tym rodzaju.
Jakoś nie mogła tego zrobić. To był tak typowy przykład burżuazyjnego stereotypu życia. Wolałaby zobaczyć po tych wszystkich latach czekania na niego, jak Jean mu mówi, żeby poszedł do diabła. Ale to było takie niedojrzałe z jej strony. Jean miała zupełnie inne zdanie na ten temat. – Kiedy ślub?
– W lipcu. Przyjedziesz, prawda kochanie?
W jej głosie wyczuwało się zdenerwowanie. Tana pokiwała głową. I tak miała zamiar pojechać na miesiąc do domu. Zaplanowała to razem z pracą wakacyjną. Pracowała teraz w firmie prawniczej w mieście. Miała nadzieję, że nie będą robili jej trudności.
– Postaram się przyjechać. – Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. – Czy mogę zabrać Harry'ego?
– Na wózku?
Matka wystraszyła się. W oczach Tany pojawiły się złowrogie ogniki.
– Oczywiście. On raczej nie ma wyboru.
– No, nie wiem… Myślę, że to byłoby dla niego krępujące… No, wiesz, ci wszyscy ludzie, i… Muszę zapytać Artura, co o tym myśli…