Выбрать главу

– Wpadnę po ciebie o dziewiątej. Ubierz się ciepło, na wszelki wypadek gdyby było wietrznie.

– Tak jest. – Uśmiechnęła się, odłożyła słuchawkę i wróciła do pracy.

W niedzielę rano, punktualnie o dziewiątej pojawił się Drew Lands ubrany w białe dżinsy, adidasy i jaskrawo czerwoną koszulkę. Pod pachą niósł żółtą parkę. Jego twarz była już opalona, włosy błyszczały srebrem w promieniach słońca, a błękitne oczy promieniały radością. Poszła z nim do samochodu. Jeździł srebrnym porsche. Przyjechał nim z L.A. w piątek wieczorem, ale zgodnie z danym słowem nie zanudzał jej takimi szczegółami. Pojechali do Saint Francis Yacht Club, gdzie zacumowana była łódź, a pół godziny później pływali już po zatoce. Był świetnym żeglarzem, a poza nimi na łodzi był jeszcze skipper. Tana wylegiwała się beztrosko na pokładzie, rozkoszując się słońcem, starając się nie myśleć o morderstwach. Była mu wdzięczna za to, że namówił ją na ten wolny dzień.

– Jak przyjemnie jest poleżeć na słońcu, prawda? – Jego głos był głęboki i ciepły, a kiedy otworzyła oczy okazało się, że siedzi tuż obok niej.

– Cudownie. Wszystko nagle staje się zupełnie nieważne. Wszystkie te sprawy wokół nas, o które tak zabiegamy, szczegóły, które mają monumentalne znaczenie, nagle bęc… i już ich nie ma. – Uśmiechnęła się do niego zastanawiając się, czy bardzo tęskni za dziećmi i w tym momencie okazało się, że czytała w jego myślach.

– Chciałbym, żebyś któregoś dnia poznała moje dziewczynki. Na pewno oszalałyby na twoim punkcie.

– Nie jestem tego pewna. – Ten pomysł nie wydał jej się najlepszy, uśmiechnęła się nieśmiało. – Obawiam się, że niewiele wiem o małych dziewczynkach.

Spojrzał na nią z zastanowieniem, ale nie podejrzliwie.

– Czy chciałaś kiedyś mieć swoje własne dzieci?

Był typem człowieka, z którym można było rozmawiać szczerze, więc potrząsnęła przecząco głową. – Nie, nigdy. Nigdy mnie to nie pociągało, a poza tym nie miałam czasu o tym myśleć – uśmiechnęła się szczerze – no i nie spotkałam w swoim życiu właściwego mężczyzny.

Roześmiał się. – To rzeczywiście wiele tłumaczy.

– Dokładnie. A co z tobą? – Czuła się przy nim beztrosko i była pełna energii. – Chcesz mieć więcej dzieci?

Potrząsnął przecząco głową, a ona pomyślała, że któregoś dnia chciałaby spotkać właśnie tego rodzaju mężczyznę. Miała trzydzieści lat i było już za późno na dzieci. Poza tym nie odczuwała takiej potrzeby.

– I tak już nie mogę ich mieć, a przynajmniej to nie byłoby takie proste. Kiedy urodziła się Julie, Eileen i ja postanowiliśmy, że nie będziemy mieli więcej dzieci. Zdecydowałem się poddać wasektomii.

Mówił o tym tak otwarcie, że była trochę zażenowana. Ale co złego mogło być w tym, że nie chciał mieć więcej dzieci? Ona nie chciała ich w ogóle mieć i nie miała.

– To w każdym razie rozwiązuje problem.

– Tak – uśmiechnął się porozumiewawczo – nawet więcej niż jeden. – Opowiedziała mu wtedy o Harrym, dwójce jego dzieci, Averil… o tym jak Harry wrócił z Wietnamu, o niesamowitym roku poświęconym walce o życie, o operacjach, przez które przeszedł, i jego odwadze.

– To w dużym stopniu wpłynęło na moje życie. Po tym wszystkim już nigdy nie byłam taka sama… – Spojrzała z zadumą na taflę wody, a on podziwiał jej złote włosy, w których odbijały się promienie słońca… – rzeczy nabrały innej wartości. Wszystko stało się takie ważne. Nic nie przychodziło mi łatwo. – Westchnęła i spojrzała na niego. – Już kiedyś się tak czułam.

– Kiedy to było? – Jego spojrzenie było łagodne i zastanawiała się, co poczułaby, gdyby ją pocałował.

– Jak umarła moja przyjaciółka, z którą mieszkałam w jednym pokoju. Razem uczyłyśmy się w Green Hill, na Południu – wyjaśniła poważnie, a on uśmiechnął się.

– Wiem, gdzie to jest.

– Aha. – Odwzajemniła uśmiech. – Nazywała się Sharon Blake… córka Freemana Blake'a. Zginęła podczas demonstracji Martina Luthera Kinga, dziewięć lat temu… Ona i Harry zmienili moje życie bardziej niż ktokolwiek inny.

– Jesteś poważną osobą, prawda?

– Myślę, że tak. Raczej wrażliwą i za bardzo we wszystko zaangażowaną. Za ciężko pracuję, za dużo myślę i na ogół nie potrafię tego zmienić.

Zauważył to, ale nie miało to dla niego znaczenia. Jego żona była też taka, ale wcale mu to nie przeszkadzało. To nie on chciał się z nią rozstać. To ona. Miała romans ze swoim szefem w Waszyngtonie i potrzebowała „trochę czasu” -jak powiedziała. Dał go jej i wrócił do domu sam, ale nie chciał rozwodzić się teraz nad szczegółami.

– Czy byłaś z kimś naprawdę blisko? Mam na myśli związek romantyczny, a nie taki, jak z twoim przyjacielem, tym weteranem z Wietnamu. – Określenie Harry'ego w ten sposób zabrzmiało jakoś dziwnie bezosobowo.

– Nie. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego.

– Na pewno by ci to odpowiadało. Bliskość bez zobowiązań.

– To brzmi nieźle.

– Mnie także się podoba. – Znowu patrzył przed siebie w zamyśleniu, a potem uśmiechnął się do niej jak mały chłopczyk. – Szkoda, że nie mieszkamy w tym samym mieście. – To było trochę dziwne, że mówi o tym już teraz, ale u niego wszystko działo się błyskawicznie. W końcu okazało się, że był tak samo wrażliwy jak ona.

Jeszcze w tym samym tygodniu przyjechał dwa razy, żeby pójść z nią na kolację. Latał z Los Angeles tam i z powrotem, a w następny weekend znowu zabrał ją na żagle, mimo że była niemal całkowicie pochłonięta sprawą morderstwa i bardzo jej zależało na tym, żeby dobrze wypaść. Działał na nią kojąco, poza tym dostosowywał się do niej i to wiele ułatwiało. Była tym zachwycona. Po drugiej wycieczce po zatoce, odwiózł ją do domu i kochali się w dużym pokoju przed kominkiem. Był czuły, romantyczny i porywający. Potem zrobił dla nich obojga kolację. Spędził z nią noc i o dziwo jego obecność wcale jej nie przeszkadzała. Wstał o szóstej rano, wziął prysznic, ubrał się i podał jej śniadanie do łóżka. O siódmej piętnaście był już w taksówce jadącej na lotnisko. Złapał samolot odlatujący o ósmej do Los Angeles i o dziewiątej dwadzieścia pięć dotarł do biura. Wyglądał świeżo i był jak zwykle pełen energii. W ciągu najbliższych tygodni ustalił już rutynowy sposób poruszania się na tej trasie, niemal jej o to nie pytając. Wszystko to wydawało się takie proste. Była teraz znacznie szczęśliwsza. Nagle poczuła, że całe jej życie wzbogaciło się o nowe wartości. Dwa razy zjawił się nawet na sali sądowej, a jej udało się wygrać sprawę. Był przy niej, kiedy zapadł wyrok, i razem poszli to uczcić. Tego dnia podarował jej piękną, złotą bransoletkę kupioną u Tiffany'ego. W najbliższy weekend pojechała do niego z wizytą do Los Angeles. W piątek zjedli kolację w Bistro, w sobotę w Ma Maison, a dzień spędzili na zakupach na Rodeo Drive i leniuchowaniu przy jego basenie. W niedzielę wieczorem po spokojnej kolacji we dwoje, którą sam przyrządził na barbecue, wróciła do San Francisco.

Przez całą drogę myślała o nim, o tym, jak szybko się zaangażowała. Trochę obawiała się tego tempa, ale jego zamiary wydawały się jej tak jasno sprecyzowane, tak bardzo chciał z nią być. Wiedziała też, że dokuczała mu samotność. Dom, w którym mieszkał, był naprawdę okazały, nowoczesny, otwarty, pełen cennych eksponatów sztuki współczesnej. Były tam także dwa puste pokoje dla dziewczynek. Mieszkał w nim sam i wydawało się, że chciał być z nią jak najczęściej. Wkrótce zbliżało się Święto Dziękczynienia, a ona przywykła już do tego, że połowę tygodnia spędzał z nią w San Francisco. Po dwóch miesiącach to już w ogóle przestało być dziwne. Tydzień przed Świętem Dziękczynienia nagle zwrócił się do niej.