Выбрать главу

– Co robisz w przyszłym tygodniu kochanie?

– W Święto Dziękczynienia? – Wyglądała na zaskoczoną. Tak naprawdę, to nie myślała jeszcze o tym. Miała jeszcze rozpoczęte trzy niewielkie sprawy, które chciała zamknąć, jeśli uda się jej doprowadzić do ugody z obrońcami. To bardzo ułatwiłoby jej życie, bo naprawdę żaden z tych przypadków nie był wart rozprawy.

– Nie wiem. Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym.

Od lat nie odwiedzała rodziny. Święta Dziękczynienia z Arturem i Jean zawsze były trudne do zniesienia. Ann rozwiodła się znowu parę lat temu i mieszkała teraz w Greenwich razem ze swoimi rozwydrzonymi dzieciakami. Billy przyjeżdżał i wyjeżdżał, jeśli akurat nie miał nic lepszego do roboty. Nie ożenił się jeszcze. Artur z wiekiem stawał się coraz bardziej męczący, a jej matka była ciągle podenerwowana. Ostatnio stale narzekała, ubolewała zwłaszcza nad tym, że Tana do tej pory nie wyszła za mąż i pewnie w ogóle to nie nastąpi. Rozmowy na temat „zmarnowanego życia” były główną treścią jej wizyt u matki, na co zwykle Tana odpowiadała „Dzięki, mamo”.

Alternatywą na Święto Dziękczynienia były odwiedziny Averil i Harry'ego, ale, mimo że bardzo ich kochała nie znosiła ich nudnych znajomych. Wszyscy przyjeżdżali dużymi samochodami kombi z gromadą dzieci. Tana zawsze czuła się w ich towarzystwie jakby trafiła w niewłaściwe miejsce i była za to głęboko wdzięczna swojemu losowi. Podziwiała Harry'ego za to, że mógł to wszystko wytrzymać. Któregoś roku śmiała się z tego razem z jego ojcem. Rozumiał Tanę, bo też nie mógł tego znieść i rzadko ich odwiedzał. Wiedział, że Harry jest szczęśliwy, ma zapewnioną dobrą opiekę i nie potrzebuje go, więc trzymał się swojego stylu życia.

– Chciałabyś pojechać ze mną do Nowego Jorku? – Drew spojrzał na nią z nadzieją.

– Mówisz poważnie? Po co? – Była zaskoczona. Co czekało na niego w Nowym Jorku? Jego rodzice nie żyli, a córki były w Waszyngtonie.

– No – przemyślał już to wszystko z góry – mogłabyś odwiedzić swoją rodzinę, a ja zajrzałbym do dziewczynek w Waszyngtonie, spotkalibyśmy się potem w Nowym Jorku i zabawili trochę. Może mógłbym zabrać je ze sobą? Co o tym myślisz?

Zastanowiła się przez chwilę i wolno pokiwała głową. Jej włosy rozsypały się wokół twarzy. – To możliwe. – Uśmiechnęła się. – Może nawet całkiem wykonalne, jeśli wyłączysz z tego tę część o mojej rodzinie. Święta z nimi mogą doprowadzić człowieka do samobójstwa.

Roześmiał się. – Nie bądź taka cyniczna, ty mała czarownico.

Delikatnie ujął pukiel jej włosów i pocałował ją w usta. Był tak cudownie czuły, że otwierała przed nim najbardziej niedostępne zakamarki swej duszy. Nigdy przedtem nie spotkała takiego mężczyzny jak on. Zaufanie, jakim go obdarzyła, zaskoczyło ją samą.

– A tak poważnie, mogłabyś się urwać?

– Tak naprawdę, to akurat teraz mogłabym. – W rzeczywistości prawie nigdy nie miała wolnego czasu, więc było to dla niej coś niezwykłego.

– Więc? – W jego oczach błyszczały iskierki, a ona zarzuciła mu ręce wokół szyi.

– Wygrałeś. Posunę się nawet do tego, że złożę wizytę matce, w ramach poświęcenia.

– Z pewnością pójdziesz za to prosto do nieba. Zajmę się wszystkim. Możemy oboje polecieć na Wschodnie Wybrzeże w następną środę wieczorem. Ty spędzisz czwartek w Connecticut i spotkamy się w Nowym Jorku w czwartek wieczorem, kiedy przyjadę z dziewczynkami. Zatrzymamy się w…, zastanówmy się. – Zamyślił się, a ona roześmiała się.

– Hotel Pierre? – Miała zamiar zapłacić za swoją część, ale on miał inny pomysł.

– Carlyle. Zawsze się tam zatrzymuję, jeśli tylko mogę, zwłaszcza z dziewczynkami. Lubią tam mieszkać.

Zawsze jeździł tam z Eileen przez ostatnie dziewiętnaście miesięcy, ale tego nie powiedział Tanie. Zorganizował wszystko i w środę wieczorem wsiedli w dwa różne samoloty lecące na wschód. Zastanowiło ją przez moment jak łatwo pozwoliła mu robić za siebie plany. To była dla niej zupełna nowość, nikt tego do tej pory nie robił, a jemu przychodziło to z taką łatwością. Nie mogła mieć wobec niego żadnych zastrzeżeń. A on był do tego przyzwyczajony. Dopiero gdy doleciała do Nowego Jorku dotarło do niej wreszcie, że naprawdę tam jest. Było przejmująco zimno. Jadąc taksówką z lotniska Johna F. Kennedy'ego do Connecticut widziała na drodze pierwsze ślady śniegu. Myślała o Harrym i o tym, jak uderzył Billy'ego w twarz. Szkoda, że teraz nie było go przy niej. Naprawdę nie miała ochoty na spędzenie Święta Dziękczynienia z Durningami. Wolałaby polecieć z Drew do Waszyngtonu, ale nie chciała przeszkadzać w jego świątecznym spotkaniu z dziewczynkami po dwumiesięcznej rozłące. Harry zapraszał ją do Piedmont, jak co roku zresztą, ale wyjaśniła, że jedzie do Nowego Jorku.

– O Boże, ty musisz być chora – śmiał się.

– Jeszcze nie. Ale jak wrócę będę na pewno. Już teraz słyszę słowa matki… zmarnowane życie…

– Jak już o tym mówimy, to chciałbym ci przedstawić w końcu mojego wspólnika.

Rzeczywiście, otworzył swoją własną kancelarię adwokacką, a Tana nie miała dotąd okazji poznania drugiego współwłaściciela spółki. Nigdy nie miała dość czasu, a oni także byli bardzo zajęci. Szło im nieźle, na niewielką, ale zadowalającą skalę. Obaj tego właśnie chcieli, a Harry zawsze opowiadał jej o pracy z wielkim entuzjazmem.

– Może kiedy wrócę.

– Zawsze tak mówisz. Chryste, ty nigdy go nie poznasz, Tan, a to taki fajny facet.

– Aha. To cuchnie randką w ciemno. Mam rację? Jeszcze jeden wygłodzony wilk… o nie! – Śmiała się teraz beztrosko jak przed laty, a Harry jej wtórował.

– Ty podejrzliwa małpo. Co ty sobie wyobrażasz, że każdy chce się dobrać do twoich majtek?

– Nie, wcale nie. Po prostu znam ciebie. Jeśli facet ma mniej niż dziewięćdziesiąt pięć lat i nie ma nic przeciwko małżeństwu, to ty od razu chcesz go ze mną wyswatać. Nie wiesz Winslow, że ze mnie twarda sztuka? Daj sobie spokój, na miłość boską. Jak chcesz to powiem matce, żeby zadzwoniła do ciebie z Nowego Jorku. Będziecie mogli sobie pogadać na ten temat.

– Bez przesady, ty wariatko. Ale nie wiesz, co tracisz. On jest wspaniały. Averil też tak uważa.

– Jestem pewna, że to prawda. Ożeń go z kimś innym.

– Dlaczego? Masz kogoś?

– Może. – Drażniła się z nim, ale jego czujne uszy momentalnie wyłowiły w jej głosie coś nowego. Natychmiast pożałowała swoich słów.

– Tak? Kto to?

– Frankenstein. Na litość boską, odczep się.

– Akurat nie mam zamiaru. Widujesz się z kimś, prawda?

– Nie… tak… to znaczy, nie. Cholera! Tak, ale to nic poważnego. Dobra? Czy to wystarczy?

– Nie, do diabła. Kim on jest, Tan? Czy to poważne?

– Nie. To tylko facet, z którym się spotykam, tak jak z innymi. To wszystko. Miły facet. Przyjemnie spędzamy czas. I tyle.

– Skąd jest?

– Z L.A.

– Co robi?

– Jest gwałcicielem. Spotkałam go w sądzie.

– Niezbyt śmieszne. Spróbuj jeszcze raz.

Czuła, jak ją osaczał, i w końcu zaczęło ją to denerwować.

– Jest prawnikiem, a teraz odczep się, do cholery. To nic ważnego.

– Coś mi mówi, że tak nie jest. – Znał ją dobrze. Drew był inny niż wszyscy, ale nie chciała się do tego przyznać, zwłaszcza przed sobą.

– No, dobra, to trzymaj się, dupku. Pozdrów ode mnie Averil i do zobaczenia po powrocie z Nowego Jorku.

– Co robisz w tym roku na Święta Bożego Narodzenia? – Było to oczywiście zaproszenie, ale zabrzmiało raczej jak błaganie. Miała ochotę już odłożyć słuchawkę.

– Jadę do Sugar Bowl, jeśli nie masz nic przeciwko temu.