– Sama?
– Harry! – Oczywiście, że nie. Jechała z Drew. Już się umówili. Eileen zabiera dziewczynki do Yennont, więc będzie wolny. Święta będą dla niego na pewno trudnym okresem. Oboje spodziewali się tego. Tana nie miała zamiaru mówić o tym Harry'emu. – Do widzenia. Do zobaczenia wkrótce.
– Zaczekaj… chciałem ci powiedzieć więcej o…
– Nie! – Wreszcie odłożyła słuchawkę, a kiedy dotarła taksówką do Greenwich, uśmiechnęła się do siebie, zastanawiając się, co by pomyślał o Drew. Chyba polubiliby się, mimo że Harry na pewno by go przeegzaminował. Właśnie dlatego zwlekała z przedstawieniem go. Rzadko się zdarzało, żeby Harry poznawał któregokolwiek z jej mężczyzn. Tylko wtedy, kiedy już nie mieli dla niej znaczenia. Ale tym razem było inaczej…
Matka i Artur wypatrywali jej, kiedy nadjechała. Była zaskoczona widząc, jak bardzo Artur się postarzał. Jej matka miała tylko pięćdziesiąt dwa lata, Artur sześćdziesiąt sześć i starość nie dodawała mu uroku. Lata stresów z żoną alkoholiczką wycisnęły na nim swoje piętno, tak samo jak harówka w Durning International. Wszystko to wyryte było na jego twarzy głębokimi bruzdami. Przeszedł kolejne ataki serca i niewielki wylew, wyglądał bardzo staro i słabowicie. Jean otaczała go nieustanną, troskliwą opieką, popadając coraz bardziej w nerwicę. Tana widziała w swojej matce jego łódź ratunkową dryfującą na sztormowych falach morza. Gdy Artur położył się spać, matka przyszła do jej pokoju i usiadła na brzegu łóżka. Tana po raz pierwszy nocowała w tym domu. Dostała do dyspozycji świeżo umeblowaną sypialnię, którą obiecywała jej Jean. Nocowanie w hotelu w mieście byłoby zbyt kłopotliwe, a poza tym matka poczułaby się urażona. I tak widywali ją bardzo rzadko. Artur nie ruszał się prawie z domu, poza wyjazdami do Palm Beach, do ich kondominium, a matka nie chciała zostawiać go samego, rezygnując z przyjazdu do San Francisco. Tanę mogli więc widywać tylko wtedy, kiedy przyjeżdżała na Wschód, co zdarzało się coraz rzadziej.
– Czy wszystko u ciebie w porządku, kochanie?
– Najzupełniej. – Było nawet bardziej niż w porządku, ale nie chciała o tym rozmawiać z Jean.
– Cieszę się. -Zwykle odczekiwała jeden dzień, zanim zaczęła narzekać na temat jej „zmarnowanego życia”, ale tym razem nie miała zbyt wiele czasu, więc musiała szybciej przystąpić do ofensywy. Tana wiedziała o tym. – W pracy wszystko dobrze?
– Tak, jest wspaniale.
Uśmiechnęła się, ale Jean wyglądała na smutną. Zawsze przygnębiało ją to, że Tana tak bardzo lubiła swoją prace. To znaczyło, że nie miała zamiaru z niej zrezygnować. Jean cały czas miała jednak nadzieje, że któregoś dnia Tana rzuci wszystko dla właściwego mężczyzny. Nie mogła pogodzić się z myślą, że jej córka mogłaby tego nie zrobić. Ale nie znała jej przecież prawie wcale. Właściwie nigdy za dobrze jej nie rozumiała, a teraz coraz bardziej traciły kontakt.
– Jacyś nowi mężczyźni? – To była stereotypowa rozmowa, jaką zwykle odbywały, i Tana zawsze odpowiadała na to pytanie „nie”, ale tym razem pomyślała, że może uchyli przed matką rąbek tajemnicy, żeby sprawić jej przyjemność.
– Jeden.
Jean uniosła brew. – Coś poważnego?
– Na razie nie. – Tana roześmiała się. Zabawianie się z nią w ten sposób było niemal okrutne. – I nie spodziewaj się zbyt wiele, bo chyba nic z tego raczej nie będzie. To miły facet, jest nam ze sobą dobrze, ale najlepiej będzie jak wszystko pozostanie tak jak jest.
Jednak jakaś mała iskierka w oczach Tany zdradziła, że kłamie i Jean zauważyła ją także.
– Od jak dawna się z nim widujesz?
– Od dwóch miesięcy.
– Dlaczego nie zabrałaś go ze sobą na Wschód?
Tana wzięła głęboki oddech, usiadła na tapczanie obejmując rękami podkurczone kolana. Przyjrzała się Jean. – Jeśli chodzi o ścisłość to właśnie jest z wizytą u swoich córeczek w Waszyngtonie. Nie powiedziała jej, że ma się z nim spotkać następnego dnia w Nowym Jorku. Pozwoliła Jean wierzyć, że wraca z powrotem na Zachód. Zyskała w oczach matki tym, że przyjechała do domu specjalnie na ten jeden dzień i jednocześnie mogła swobodnie spędzać czas w Nowym Jorku, bez rodzinnych zobowiązań. Nie chciała przywozić Drew, żeby poznał jej rodzinę, zwłaszcza że był tu Artur i jego potomstwo.
– Od jak dawna jest rozwiedziony, Tano? – Głos matki był trochę zachrypnięty i nie patrzyła jej w oczy.
– Od jakiegoś czasu. -Kłamała, ale nagle oczy matki spojrzały na nią przenikliwie.
– Jak długo?
– Uspokój się mamo. Właściwie jest w trakcie. Złożyli papiery.
– Jak dawno?
– Parę miesięcy temu. Na miłość boską… uspokój się!
– To ty nie powinnaś być taka spokojna. – Wstała z łóżka Tany i nerwowo przemierzyła pokój zatrzymując się znowu przy niej. Patrzyła jej prosto w oczy. – A druga rzecz, której nie powinnaś robić, to spotykać się z nim
– Co to za bzdury. Przecież nawet go nie znasz.
– Nie muszę, Tano. – Jej głos był pełen goryczy. – Znam ten syndrom. Nieważne, jaki to mężczyzna. Jeśli nie jest rozwiedziony i nie ma papierów w ręku, unikaj go, a najlepiej o nim zapomnij.
– To najgłupsze stwierdzenie, jakie mogłam od ciebie usłyszeć. Ty nikomu nie ufasz, prawda mamo?
– Jestem po prostu od ciebie dużo starsza, Tan. I mimo że wydaje ci się, że pozjadałaś wszystkie rozumy, to ja znam życie lepiej od ciebie. Nawet jeśli on mówi, że chce rozwodu, nawet jeśli jest tego zupełnie pewien, to jeszcze nic nie znaczy. Może być tak głęboko przywiązany do dzieci, o czym ty może nie wiesz, że nie zdecyduje się na rozwód. Za pół roku może wrócić do żony, a ciebie zostawi, wtedy już zakochaną po uszy, bez wyjścia. Postanowisz sobie, że zostaniesz przy nim jeszcze dwa lata… pięć… dziesięć…, a kiedy się obudzisz, nagle okaże się, że masz czterdzieści pięć lat i, jeśli będziesz miała szczęście – jej oczy były wilgotne od łez – on dostanie pierwszego zawału i wtedy dopiero zacznie cię naprawdę potrzebować… ale może jego żona nadal będzie żyła i wtedy nie będziesz miała żadnych szans. Są sprawy, których nie jesteś w stanie wygrać. I to właśnie jest jedna z nich. Tej więzi nikt nie może za niego zerwać. Jeśli on sam to zrobi, wtedy będę życzyć wam szczęścia, ale teraz, zanim on cię głęboko zrani, kochanie, chciałabym, żebyś przestała go widywać.
Jean była tak przygnębiona i smutna, że Tanie zrobiło się jej żal.
Życie jej nie rozpieszczało odkąd wyszła za Artura, ale w końcu po wielu długich, trudnych i samotnych latach, zdobyła go.
– Nie chcę kochanie, żeby spotkało cię to samo. Zasługujesz na coś lepszego. Spróbuj się z tego wycofać na jakiś czas i zobacz, jak on to rozegra.
– Życie jest na to zbyt krótkie, mamo. Nie mam czasu, żeby bawić się w gierki. Mam za dużo innych zajęć. A zresztą, co to za różnica? Nie mam zamiaru wychodzić za mąż.
Jean westchnęła i usiadła znowu. – Nie rozumiem, dlaczego. Co masz przeciwko małżeństwu, Tan?
– Nic. Pewnie ma ono sens, jeśli chce się mieć dzieci albo nie wybiera się intensywnej kariery zawodowej. Ale ja właśnie ją wybrałam i w moim życiu dzieje się tyle, że nie chcę uzależniać się od nikogo, a na dzieci jestem już za stara. Mam trzydzieści lat i na swój sposób już ułożyłam sobie życie. Nie mogłabym zburzyć tego wszystkiego dla kogoś.
Pomyślała o domu Harry'ego i Averil, który wyglądał jakby codziennie nawiedzało go trzęsienie ziemi.
– To po prostu nie dla mnie.
Jean nie mogła pozbyć się myśli, że może to jej wina, ale przyczyna była bardziej skomplikowana. Składały się na nią wszystkie złe wspomnienia. Powracająca wizja Artura, oszukującego Marie i przez tyle lat raniącego matkę. Tana nie chciała przeżyć czegoś takiego, pragnęła kariery zawodowej, wolności, niezależności, własnego życia. Nie chciała męża i dzieci, tego była pewna. Już wiele lat temu tak postanowiła.