Выбрать главу

– Nie chciałam im przeszkadzać. – To nie była prawda. Po prostu jej nie zaprosił.

– Jestem pewien, że dla niego nie możesz być intruzem. Czy poznałaś już jego dzieci? Pokręciła przecząco głową.

– Pojutrze zobaczę je po raz pierwszy. Harry uśmiechnął się. – Boisz się?

Zaśmiała się nerwowo. – Pewnie, że tak. A ty byś się nie bał? One są najważniejsze w jego życiu.

– Mam nadzieję, że ty także.

– Myślę, że tak.

Harry zmarszczył brwi. – On nie jest chyba nadal żonaty, Tan?

– Już ci mówiłam, że są w trakcie rozwodu.

– To dlaczego nie spędza świąt z tobą?

– A skąd, do cholery, mam wiedzieć? – Miała już po uszy tych dociekliwych pytań i zaczęła się zastanawiać, gdzie podziała się Averil.

– Nie zapytałaś go?

– Nie. Nie przeszkadzało mi to – spojrzała na niego groźnie – aż do tej chwili.

– To jest właśnie twój problem, Tan. Tak przywykłaś do samotności, że nawet nie wiesz, że pewne sprawy można załatwić inaczej. Powinnaś spędzać te święta z nim. Chyba że…

Harry nie miał zamiaru zostawić jej w spokoju. – chyba, że spędza Święta Bożego Narodzenia z żoną.

– O, Chryste… co za idiotyczny pomysł. Jesteś najbardziej cynicznym i podejrzliwym sukinsynem, jakiego znam… a ja myślałam, że to ja jestem zła… – Była wściekła, a w jej spojrzeniu kryło się jeszcze coś więcej, jak gdyby poruszył jakąś czułą strunę. To naprawdę nie miało sensu.

– Może nie jesteś wystarczająco zła.

Wstała bez słowa. Rozejrzała się szukając torby. Kiedy Averil w końcu do nich dołączyła, natychmiast zauważyła, że coś między nimi zaszło. Jednak nie przejęła się tym. To zdarzało się już przedtem. Przywykła do ich kłótni. Łączyło ich coś specjalnego, czasem walczyli ze sobą jak pies z kotem, ale z pewnością nie mieli zamiaru się krzywdzić.

– A wy co tu wyrabiacie? Znowu chcecie się pobić? – uśmiechnęła się.

– Właśnie ręka mnie świerzbi – Tana spojrzała na nią zirytowana.

– Może to mu dobrze zrobi. – Cała trójka parsknęła śmiechem.

– Harry robi z siebie durnia, jak zwykle. Harry zarechotał. – Mówisz to tak, jakbym się co najmniej rozebrał.

Averil roześmiała się. – Czy zrobiłeś to, kochanie? W końcu i Tanie poprawił się nastrój.

– Wiesz co, jesteś chyba najbardziej upierdliwym facetem, jakiego znam. Masz za to u mnie Puchar Świata.

Ukłonił się szarmancko z fotela, a Tana poszła po płaszcz. – Nie musisz wyjeżdżać, Tan. – Za każdym razem było mu przykro, kiedy go opuszczała, mimo że nie zawsze zgadzali się ze sobą. Łączyła ich ciągle bardzo silna więź. Jakby byli bliźniętami.

– Muszę wrócić do domu i wszystko przygotować. Zabrałam mnóstwo pracy do skończenia.

– Masz zamiar to robić w Święta Bożego Narodzenia? – Był przerażony, a ona uśmiechnęła się.

– Kiedyś muszę to zrobić.

– Może zamiast pracować, przyjedziesz do nas? – Zaprosili do siebie przyjaciół, jego partnera i tuzin innych osób, ale pokręciła przecząco głową. Nie miała nic przeciwko spędzeniu świąt w domu, w samotności, a przynajmniej tak im powiedziała.

– Jesteś dziwna, Tan. – Ale kiedy pocałował ją w policzek, jego spojrzenie pełne było szczerej miłości.

– Baw się dobrze w L.A. – Odprowadził ją na wózku do drzwi i spojrzał zasępiony. – I, Tan… trzymaj się… Może się myliłem… ale trochę przezorności nie zaszkodzi…

– Wiem. – Jej głos był znowu miękki, ucałowała ich oboje i wyszła. Jadąc samochodem do domu cały czas myślała o tym, co powiedział. Wiedziała, że nie mógł mieć racji. Drew nie spędzał Świąt Bożego Narodzenia z żoną… ale z drugiej strony rzeczywiście ona powinna być teraz razem z nim. Wmawiała sobie, że to nie ma znaczenia, ale przecież miało. I nagle przypomniała sobie te wszystkie samotne lata, kiedy tak współczuła Jean… czekanie na Artura, siedzenie przy telefonie, nadzieja, że zadzwoni… nigdy nie spędzali żadnych świąt razem, zwłaszcza kiedy żyła Marie, a i potem był to nie kończący się ciąg wymówek… jego teściowie, jego dzieci, jego klub, jego przyjaciele… i biedna Jean, z oczami pełnymi łez, nasłuchująca… wciąż czekająca na niego… Tana biła się z myślami. Z Drew nie było przecież tak samo. Nie było. Ona nie pozwoliłaby na to.

Następnego popołudnia, kiedy pracowała, pytania znowu zaczęły powracać. Drew zadzwonił raz, ale rozmawiali bardzo krótko. Wydawało się, że gdzieś się spieszył.

– Muszę wracać do dziewczynek – powiedział pospiesznie i odłożył słuchawkę.

Następnego dnia, kiedy wylądowała w Los Angeles, czekał na nią na lotnisku. Chwycił ją w ramiona i ścisnął tak mocno, że z trudem mogła oddychać.

– Mój Boże… poczekaj… stój! – Ale on miażdżył ją przyciskając do siebie. Zaśmiewali się i całowali przez całą drogę na parking, gdzie żonglował jej torbami i paczkami, a ona była podniecona, że znowu są razem. Święta były jednak bardzo samotne bez niego. W głębi serca marzyła, że w tym roku będą one wyglądały zupełnie inaczej, że będą inne niż dotąd. Nie przyznawała się do tego nawet przed sobą, ale nagle uświadomiła sobie, że taka jest prawda. Jazda do miasta u jego boku była cudowna. Dziewczynki zostawił w domu z opiekunką, żeby spędzić z nią parę chwil tylko we dwoje, „… zanim doprowadzą nas do obłędu”. Popatrzył na nią i promieniał radością.

– Jak się czują dziewczynki?

– Wspaniale. Przysięgam, że w ciągu ostatnich czterech tygodni urosły podwójnie. Poczekaj, aż je poznasz, Tan.

I rzeczywiście była nimi zachwycona. Elizabeth była śliczna i taka dorosła, bardzo podobna do Drew, natomiast Julie jak mała, przytulna maskotka bez przerwy gramoliła się na kolana Tany. Były zachwycone prezentami, które od niej dostały. Wydawało się, że nie mają wobec niej oporów, mimo że Elizabeth kilka razy przyglądała się Tanie bardzo uważnie. Drew zorganizował wszystko doskonale. Ograniczył przytulanie i pieszczoty. Zachowywali się jak przyjaciele, którzy spędzają razem przyjemne popołudnie. Tana wiedziała, że tak właśnie będzie, to było dla niej oczywiste. Z jego zachowania wobec niej dziewczynki nie mogły się zorientować, co ich łączy. Tana zastanawiała się, czy zawsze był taki, kiedy one były w pobliżu.

– Czym się zajmujesz? – Elizabeth przyglądała się jej ciągle, a Julie obserwowała je obie. Tana uśmiechała się potrząsając masą jasnych włosów. Elizabeth patrzyła na nie z zazdrością, jak tylko ją zobaczyła.

– Jestem prawnikiem, jak twój tata. Właściwie w ten sposób się poznaliśmy.

– Moja mama też jest prawnikiem. – Szybko dodała Elizabeth. – Jest asystentką ambasadora OPA w Waszyngtonie i być może w przyszłym roku dadzą jej ambasadorstwo.

– Stanowisko ambasadora. – Poprawił ją Drew i popatrzył na wszystkie trzy „dziewczynki”.

– Ja nie chcę, żeby jej dali. – Dąsała się Julie. – Chcę, żeby wróciła tutaj i zamieszkała z nami. I z tatusiem. – Wygięła usta w podkówkę, a Elizabeth szybko dodała. -Tata mógłby wyjeżdżać z nami wszędzie tam, gdzie wyślą mamę. To zależy od tego, gdzie by to było.

Tana poczuła się dziwnie i spojrzała na niego, ale akurat robił coś innego, a Elizabeth mówiła dalej. – Być może mama nawet wróci tutaj, jeśli nie dostanie takiej oferty, jakiej się spodziewa. Przynajmniej tak powiedziała.

– To bardzo interesujące. – Tanie zaschło w ustach i marzyła o tym, żeby Drew sprowadził tę rozmowę na właściwe tory, ale on nie powiedział nic. – Lubisz mieszkać w Waszyngtonie?

– Bardzo. – Elizabeth była do przesady grzeczna, a Julie wskoczyła znowu na kolana Tany i uśmiechała się oglądając z bliska jej twarz.