Выбрать главу

— I miałbym pozbawić Nicosara szansy pobicia mnie? — spytał Gurgeh zdziwiony i rozbawiony.

— Tak. Lepiej niech ma wrażenie, że zostało mu jeszcze coś do udowodnienia. To mu nie zaszkodzi.

— Zastanowię się nad tym — odparł Gurgeh.

Hamin przyglądał mu się przez chwilę.

— Mam nadzieję, że zrozumiałeś, jak otwarcie z tobą rozmawiałem, Jernau Gurgeh. Szkoda by było, gdyby taka szczerość nie została doceniona i wynagrodzona.

Gurgeh skinął głową.

— Owszem, bez wątpienia byłaby to wielka szkoda.

W drzwiach pojawił się służący-mężczyzna i oznajmił, że za chwilę gra zostanie wznowiona.

— Rektorze, proszę mi wybaczyć. — Gurgeh wstał od stołu. Apeks podniósł na niego wzrok. — Wzywają mnie obowiązki.

— Wykonać — powiedział Hamin.

Gurgeh zatrzymał się, spojrzał w dół na zasuszonego starca, po czym odwrócił się i odszedł.

Hamin wpatrywał się w martwy ekran na stole, jakby pochłonięty fascynującą, niewidzialną grą, którą mógł obserwować jedynie on.

Gurgeh zwyciężył na Planszy Pochodzenia i na Planszy Formy. Zacięta walka między Traffem a Yomonulem nadal trwała. Najpierw jeden z nich wysuwał się na prowadzenie, potem drugi. Traff wkroczył na Planszę Przemiany z nieznaczną przewagą nad starszym apeksem. Gurgeh tak się wysunął do przodu, że w zasadzie nic już mu nie mogło zagrozić. Umocniony na swych pozycjach, mógł się odprężyć i obserwować toczącą się wokół totalną wojnę; potem mógł ruszyć i zmieść resztki sił wyczerpanego zwycięzcy. To była jedynie słuszna — i oczywiście korzystna — taktyka. Niech chłopcy się pobawią, a potem narzuci się porządek i spakuje zabawki z powrotem do pudełka.

A jednak nie była to prawdziwa rozgrywka.

— Czy jest pan zadowolony z gry, panie Gurgeh? — spytał marszałek gwiazdowy Yomonul, który podszedł do Gurgeha podczas przerwy w meczu, gdy Traff ustalał z arbitrem jakąś kwestię porządkową. Gurgeh zamyślony stał przy planszy i nie zauważył, jak uwięziony apeks podchodzi. Spojrzał zdziwiony w twarz marszałka, patrzącego z lekkim rozbawieniem zza tytanowo-węglowej klatki. Dotychczas żaden z wojskowych nie zwracał się do niego.

— Z tego, że zostałem pozostawiony na stronie? Ręką w łupkach apeks wskazał na planszę.

— Właśnie. Że tak łatwo pan zwyciężył. Czy zależy panu na zwycięstwie czy na samym zmaganiu? — Szkieletalna maska apeksa poruszała się wraz z każdym ruchem szczęk.

— Zależałoby mi i na tym, i na tym — przyznał Gurgeh. — Zamierzałem wziąć udział w walce jako strona trzecia lub stworzyć koalicję, ale… to zbyt przypomina osobistą wojnę.

Apeks uśmiechnął się — klatka na głowie z łatwością kiwnęła potakująco.

— Tak jest rzeczywiście — odparł. — Świetnie pan sobie radzi w obecnej sytuacji. Na pana miejscu nie zmieniałbym taktyki.

— A co pan zrobi? — spytał Gurgeh. — W tej chwili dość kiepsko pan na tym wychodzi.

Yomonul uśmiechnął się. Nawet przy tym niewielkim grymasie twarzy maska wykonała plastyczny ruch.

— Bawię się jak nigdy w życiu. Nadal trzymam w zanadrzu kilka niespodzianek dla tego młokosa. I parę trików. Czuję jednak wyrzuty sumienia, że tak łatwo dałem panu wygrywać. Wszyscy będziemy zakłopotani, jeśli zagra pan z Nicosarem i zwycięży.

— Sądzi pan, że mógłbym tego dokonać? — spytał Gurgeh zdziwiony.

— Nie. — Gest apeksa był bardzo ekspresyjny, w ciemnej klatce wydawał się jednocześnie ograniczony i wzmocniony. — Nicosar gra najlepiej wówczas gdy musi zwyciężyć, a grając najlepiej, pokona pana. O ile nie będzie zbyt ambitny. Nie, on pana pokona, gdyż pan mu zagrozi, a on to szanuje. Ale… — W tym momencie do planszy podszedł Traff, przestawił kilka pionów i z przesadną kurtuazją skłonił się marszałkowi. Ten spojrzał na Gurgeha. — Przepraszam, teraz moja kolej. — I wrócił do walki.

Być może jednym z trików, o których wspomniał Yomonul, było wywołanie w Traffie wrażenia, że rozmowa z Gurgehem ma na celu pozyskanie człowieka z Kultury. Przez pewien czas po wznowieniu rozgrywki pułkownik postępował tak, jakby oczekiwał walk na dwóch frontach.

Dzięki temu marszałek mozolnie zyskał przewagę. Gurgeh wygrał cały mecz i teraz miał szansę zmierzenia się z Nicosarem. W korytarzu na zewnątrz sali, tuż po zwycięskiej rozgrywce, próbował go zatrzymać Hamin, jednak Gurgeh szybko go wyminął, tylko się przelotnie uśmiechając.

Wokół kołysały się żagiewnice. Lekki wiatr szeleścił w złocistych koronach. Dwór, gracze, cała świta siedzieli na ambonie — wysoko spiętrzonej, drewnianej konstrukcji, rozmiarami przypominającej mały zamek. Na obszernej polanie wśród drzew był długi, wąski wybieg, otoczony podwójnym płotem z solidnych bali ponad pięciometrowej wysokości. Stanowiło to centralną część otwartej zagrody zwężonej pośrodku jak klepsydra i otwartej z obu stron na las. Nicosar i najznamienitsi gracze siedzieli z przodu wysokiego drewnianego podium z dobrym widokiem na lejkowaty, drewniany plac.

Z tyłu ambony, pod markizami przygotowywano posiłki. Nad platformę i dalej do lasu płynęły zapachy pieczonego mięsiwa.

— To powoduje, że ślinka będzie im napływała do pysków — powiedział marszałek Yomonul, nachylając się ku Gurgehowi. Serwomechanizmy furkotały.

Siedzieli obok siebie w pierwszym rzędzie platformy, w pobliżu Cesarza. Przed każdym z nich na trójnogu stała wielka broń wyrzucająca pociski.

— Co spowoduje? — spytał Gurgeh.

— Zapach. — Yomonul wskazał na węgle i rożna. — Smażone mięso. Wiatr roznosi zapach, a one dostają od tego bzika.

— Och, jak wspaniale! — mruknął Flere-Imsaho z ziemi. Drona usiłował już wyperswadować Gurgehowi udział w tym polowaniu.

Gurgeh nie zwracał uwagi na maszynę.

— Jasne — odparł.

Wziął do ręki strzelbę. Była to zabytkowa broń jednostrzałowa. By ją załadować, należało przesunąć dźwignię. Każda ze strzelb miała nieco inaczej nagwintowaną lufę, gdy więc z ciała zwierzęcia wyjmowano kulę, można było określić, kto trafił, przydzielić punkty i trofea.

— Czy na pewno już pan tego przedtem używał? — spytał marszałek. Był w dobrym nastroju. Za kilkadziesiąt dni miał być uwolniony z egzoszkieletu. Teraz Cesarz zezwolił na złagodzenie więziennego reżimu i Yomonul mógł brać udział w imprezach towarzyskich, jeść i pić do woli.

Gurgeh skinął głową.

— Tak, strzelałem — odparł. Nigdy nie używał broni miotającej, ale posługiwał się bronią tamtego dnia, wiele lat temu, gdy był z Yay na pustyni.

— Ale nigdy nie strzelałeś do żywej istoty — zauważył drona. Yomonul postukał maszynę stopą w bucie z włókna węglowego.

— Cicho, przedmiocie — powiedział.

Flere-Imsaho podleciał powoli w górę i wycelował w Gurgeha ścięty, brązowy nos.

— „Przedmiocie”? — powiedział z oburzeniem, używając obrażonego zgrzytu.

Gurgeh mrugnął do niego i położył palec na ustach. Z marszałkiem wymienił uśmiechy.

Polowanie — tak nazwano tę imprezę — zaczęło się sygnałem trąbek i dalekim wyciem troszów. Z lasu wynurzył się rząd mężczyzn, którzy pobiegli wzdłuż drewnianego lejka, waląc kijami w bale. Na polanę wychynął pierwszy trosz i wbiegł do drewnianej zagrody; na jego bokach kładły się pasy cienia. Widzowie wydali pomruki oczekiwania.