Выбрать главу

Odepchnął się od podłoża, chciał pobiec między drewnianą palisadą a ścianą wzniesionego podium. Drogę zagrodził mu umundurowany gwardzista z CREW-em, zerkający niepewnie w górę na platformę. Gurgeh z pochyloną głową zamierzał go minąć; strażnik wyciągnął rękę, by zdjąć laser z ramienia, wtem na jego płaskiej twarzy pojawił się niemal komiczny wyraz zdziwienia — chwilę później miał rozerwaną klatką piersiową; wykonał młynka przed Gurgehem i obalił go na ziemię.

Gurgeh potoczył się ponad martwym strażnikiem. Usiadł. Yomonul w odległości dziesięciu metrów niezgrabnie biegł ku niemu, ładując ponownie broń. CREW strażnika leżał u stóp Gurgeha. Ten ją pochwycił, wycelował w marszałka, nacisnął spust.

Yomonul zrobił unik, lecz Gurgeh, po porannych doświadczeniach z bronią palną, brał poprawkę na odrzut. Promień lasera trafił marszałka w twarz; głowa została odstrzelona.

Yomonula to nie zatrzymało; nawet nie zwolnił. W kierunku Gurgeha sprawniej niż poprzednio biegła koszmarna postać: prawie pusta klatka w miejscu głowy, z szyi tryska krew, z tyłu ciągną się strzępy ciała i odłamki kostne niczym wojenny proporzec.

Strzelba celowała prosto w głowę Gurgeha.

Zamarł zaskoczony. Zbyt późno zaczął mierzyć z CREW-a, zbyt późno usiłował wstać. Bezgłowy egzoszkielet dotarł na odległość trzech metrów. Gurgeh patrzył w czarną dziurę tłumika ze świadomością, że już jest martwy. Wtem dziwna postać zawahała się, wydrążona głowa podskakiwała do góry, strzelba się zakołysała.

Coś runęło na Gurgeha — z tyłu, jak sobie uświadomił. Z tyłu, nie od przodu. Świat pociemniał; nastała nicość.

Bolały go plecy. Otworzył oczy. Nad nim, na tle białego sufitu latał pękaty, brązowy drona.

— Gurgeh? — odezwała się maszyna. Przełknął ślinę, oblizał wargi.

— Tak?

Nie wiedział, gdzie się znajduje, ani kim jest ten drona. Mgliście tylko przypominał sobie, kim sam jest.

— Gurgeh, to ja, Flere-Imsaho. Jak się czujesz?

Flear Imsah-ho. To imię coś znaczyło.

— Trochę bolą mnie plecy — odparł, mając nadzieję, że jego kłamstwo nie zostanie zdemaskowane. Gurgi? Gurgej? To chyba moje imię.

— Nic w tym dziwnego. Uderzył cię olbrzymi trosz.

— Co takiego?

— Nieważne. Śpij.

— …śpij.

Powieki stały się bardzo ciężkie, dronę widać było jak za mgłą.

Bolały go plecy. Otworzył oczy i zobaczył biały sufit. Rozejrzał się, szukając Flere-Imsaho. Ciemne, drewniane ściany. Okno. O, tam był Flere-Imsaho. Podlatywał do niego.

— Cześć, Gurgeh.

— Cześć.

— Czy pamiętasz, kim jestem?

— Znowu zadajesz głupie pytania, Flere-Imsaho. Czy powrócę do zdrowia?

— Jesteś potłuczony, masz złamane żebro i lekki wstrząs mózgu. Za dzień lub dwa powinieneś móc wstać z łóżka.

— Czy dobrze pamiętam, czy tylko mi się śniło, jak mówiłeś, że uderzył mnie trosz?

— Nie śniłeś. Rzeczywiście to powiedziałem. Tak właśnie było. Pamiętasz coś z tego?

— Pamiętam upadek z ambony, z platformy — odparł powoli. Usiłował myśleć. Leżał w łóżku i bardzo bolały go plecy. Znajdował się w swoim pokoju na zamku; światła były zapalone, więc na pewno panowała noc. Oczy mu się rozszerzyły. — Yomonul mnie stamtąd skopał — stwierdził nagle. — Dlaczego?

— Teraz to nieistotne. Prześpij się jeszcze.

Gurgeh już coś miał powiedzieć, ale poczuł zmęczenie, gdy drona podleciał bliżej i brzęczał. Zamknął więc oczy na chwilę, by dać im odpocząć.

Gurgeh stał przy oknie, patrząc w dół na podwórzec. Służący-samiec wynosił tacę, na której pobrzękiwały szklanki.

— Mów dalej — zwrócił się Gurgeh do drony.

— Trosz wdrapał się na płot, gdy wszyscy obserwowali ciebie i Yomonula. Podkradł się do ciebie z tyłu i skoczył. Uderzył cię, a potem niespodziewanie zaatakował egzoszkielet, nim ten zdążył zareagować. Strażnicy zastrzelili zwierzę, gdy próbowało wypatroszyć Yomonula i zanim odciągnęli je od egzoszkieletu, ten się zdezaktywował.

Gurgeh powoli kręcił głową.

— Pamiętam jedynie, jak mnie wykopano z ambony. — Gurgeh usiadł na krześle przy oknie. Dalsza część dziedzińca złociła się w przyćmionym świetle późnego popołudnia. — A ty gdzie wtedy byłeś?

— Tutaj. Obserwowałem polowanie na cesarskim kanale. Przepraszam, że stamtąd odleciałem, ale ten odrażający apeks kopał mnie i to całe niesmaczne widowisko było zbyt krwawe i odrażające.

Gurgeh machnął ręką.

— Nieważne. Grunt że żyję. — Skrył twarz w dłoniach. — Czy jesteś pewien, że to ja zastrzeliłem Yomonula?

— O tak! Wszystko jest nagrane. Chciałbyś zo…

— Nie. — Gurgeh z nadal zamkniętymi oczami wyciągnął rękę ku dronie. — Nie chcę tego oglądać.

— Nie widziałem tamtego zdarzenia na żywo — powiedział Flere-Imsaho. — Gdy Yomonul strzelił i zabił mężczyznę obok ciebie, ruszyłem z powrotem na polowanie. Widziałem jednak nagranie. Tak, to ty go zabiłeś CREW-em gwardzisty. To oczywiście oznaczało, że ten, kto przejął egzoszkielet nie musiał już walczyć przeciw Yomonulowi tkwiącemu w środku. Po śmierci marszałka całość poruszała się znacznie szybciej i bardziej celowo. Staruszek musiał przedtem używać całej swej siły, by to powstrzymywać.

Gurgeh wpatrywał się w podłogę.

— Jesteś tego pewien?

— Całkowicie. — Drona podleciał do ściennego ekranu. — Spójrz, warto zoba…

— Nie! — krzyknął Gurgeh. Wstał, ale się zachwiał i musiał usiąść. — Nie — powiedział spokojniej.

— Gdy dotarłem na miejsce, ten, kto manipulował egzoszkieletem, już zniknął. W drodze do ambony moje sensory mikrofalowe zarejestrowały coś przez krótką chwilę, ale sygnał się urwał, nim odczyt się ustalił. To był jakiś maser zmodulowany fazowo. Gwardia cesarska też coś złapała. Zaczęli przeszukiwać las, gdy myśmy cię stamtąd zabierali. Przekonałem ich, że wiem, co robię, i przenieśliśmy cię do twoich apartamentów. Parę razy przysłali tu lekarza, by na ciebie spojrzał, ale to wszystko. Całe szczęście, że dotarłem tam we właściwym czasie, bo by cię zabrali do szpitala i przeprowadzili na tobie różne okropne testy… — Drona był zakłopotany. — Dlatego mam wrażenie, że to nie była tylko robota bezpieki. Spróbowaliby innych, bardziej skrytych sposobów, by cię zabić, i byli zdecydowani przenieść cię do szpitala, gdyby plan nie wypalił. A tu za duży zamęt. Jestem pewien, że coś dziwnego wisi w powietrzu.

Gurgeh delikatnie obmacywał dłońmi swoje plecy, by się przekonać, jak rozległe są stłuczenia.

— Żałuję, że nie wszystko pamiętam. Czy rzeczywiście miałem zamiar zabić Yomonula? — pytał. Bolała go klatka piersiowa. Czuł się słabo.

— Przypuszczam, że odpowiedź brzmi „nie”, bo go zabiłeś, a przecież strzelasz kiepsko.

Gurgeh spojrzał na maszynę.

— Drono, nie masz nic innego do roboty?

— W zasadzie nie. A, byłbym zapomniał. Cesarz chce się z tobą spotkać, gdy poczujesz się lepiej.

— Pójdę teraz — oznajmił Gurgeh, wstając powoli.

— Jesteś zdecydowany? Uważam, że nie powinieneś. Nie wyglądasz dobrze. Na twoim miejscu położyłbym się do łóżka. Usiądź, proszę. Jeszcze nie jesteś gotów. A jeśli Cesarz będzie wściekły, że zabiłeś marszałka? Oj, chyba lepiej, żebym z tobą poszedł…