Выбрать главу

Maggie wjechała powoli na Whippoorwill Drive. Luc siedział obok w milczeniu. Miała nadzieję, że nie przytrafi mu się znowu luka w pamięci. Byle nie teraz, kiedy miał jej pokazać, gdzie mieszka Simon Shelby.

– Proszę tu skręcić. W tę stronę. – Szerokim gestem machnął ręką. – Z drogi nie widać budynków. Skrzynka na listy Shelby’ego to jedna z tych dużych ocynkowanych skrzynek na beczce. Wie pani, na jednej z tych dużych drewnianych beczek.

Maggie zerknęła na niego. Chyba sobie żartuje. Beczka? Ale Luc nie dostrzegł okrutnej ironii.

Urzędniczka, która pomagała Maggie przejrzeć dokumenty sprzedaży dobytku Steve’a Earlmana, poinformowała ją, że Simon Shelby to bardzo miły młody człowiek.

– Biedny chłopak – rzekła – stracił ojca w tak młodym wieku. Kochał bardzo tatusia. Jak chodziłam w soboty do rzeźnika, widywałam go, jak pomagał Ralphowi. Ralph nazywał Silona takim ślicznym zdrobnieniem, ale niestety nie pamiętam. Chłopak był zrozpaczony, po prostu zrozpaczony po śmierci Ralpha. Sophie chyba nie umiała sobie z nim poradzić. I pewnie wtedy zaczął tak często chorować. Wszyscy współczuliśmy Sophie. Te zmartwienia przedwcześnie ją zabiły. A to taki miły młody człowiek. – Kobieta jeszcze trajkotała, a Maggie, która zwykle nienawidziła podobnej gadaniny, kiwała głową i pilnie słuchała, wyłapując wszystkie zbiegi okoliczności.

Kiedy jednak urzędniczka oznajmiła:

– Studiuje teraz w college’u, na uniwersytecie New Haven – to już było coś więcej niż zwykły przypadek.

– Naprawdę? – powiedziała Maggie, wciąż bardziej zainteresowana dokumentami sprzedaży.

– Coś tam z kośćmi, niech sobie pani wyobrazi – ciągnęła urzędniczka. Maggie o mały włos nie upuściła archiwalnej księgi. – Chociaż może to ma sens. To znaczy w końcu jest synem rzeźnika. – Zaśmiała się. – Powiem prawdę, moim zdaniem to trochę przerażające. Ale widać on to lubi. Bo jeszcze pracuje dorywczo w zakładzie pogrzebowym Marley amp; Marley. Taki z niego pracuś.

– A to zdrobnienie, którym nazywał go ojciec?

– spytała Maggie, mimo że była już niemal pewna, iż zna odpowiedź. – Czy to może Sonny?

– Tak, właśnie tak. Skąd pani wie? Ralph nazywał go Sonny, Sonny Boy.

Maggie zobaczyła skrzynkę pocztową na dużej drewnianej beczce, jeszcze zanim Luc dał jej znak, i pojechała dalej prosto.

– Nie, to tam – rzekł. – Minęliśmy to miejsce.

– Zaparkujemy tutaj. – Wjechała na miedzę.

– I chcę, żeby pan tu został.

– Dobrze.

– Mówię poważnie, Luc. Pan tu zostaje. – Po chwili wyjęła telefon komórkowy i dała mu do ręki.

– Jeżeli nie wrócę w ciągu piętnastu minut, proszę zadzwonić na 911.

Wziął telefon z zadowoloną miną, że pozwoliła, by choć w taki sposób jej pomagał. A to z kolei upewniło Maggie, że Luc nie ruszy się z miejsca. I nie miało absolutnie żadnego znaczenia, że bateria w jej telefonie już dawno wysiadła.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI

Simon patrzył na narzędzia na ścianie i nie potrafił wybrać. Przywykł już do towarzystwa Joan i chociaż nie znosił sprzątania jej wymiocin, cieszyło go, że ma w domu gościa. Cieszył się, że Joan nie prosi już nawet, aby ją wypuścił. Miał nad nią władzę i to również mu się podobało. Ale ta dziennikarka wszystko zepsuła. I teraz musi pozbyć się Joan.

Zadzwonił do zakładu pogrzebowego i powiedział sekretarce, że nie przyjdzie do pracy, bo złapał grypę. Nigdy przedtem tego nie robił. Postanowił również nie iść na popołudniowe zajęcia na uczelni, też po raz pierwszy. Od lat nie opuścił ani jednego dnia na uniwersytecie czy w pracy. W dzieciństwie stracił tyle godzin lekcyjnych, że potem musiał to nadrobić. A może chciał też coś udowodnić.

Bardzo nie lubił opuszczać zajęć. Nie znosił, jak jego codzienna rutyna ulegała załamaniu. To nie było w porządku. Ale tym razem sprawa była naprawdę ważna. Wymył już dwie zamrażarki, tę w warsztacie i tę w domu. Wyrzucił wszystkie części ciała, które tam trzymał, wszystkie te ludzkie członki, które uratował i zawinął w biały woskowany papier. Pozbył się ich w lesie, rzucił na pastwę kojotów. Był zły, że się z nimi rozstaje, ale żadna z tych części nie była dość interesująca, żeby ją wystawić. Naprawdę nie były mu do niczego potrzebne. Potrzebował za to lokum dla Joan. Na szczęście znalazł nowe miejsce, gdzie można chować zwłoki.

Wciąż patrzył na narzędzia. Wyeliminował już piłę łańcuchową, chociaż go kusiła, zwłaszcza że nadal nie był pewien, który gruczoł powoduje niedobór hormonów.

Próbowała go przekonać, że jest zdrowa. Że wymyśliła chorobę, by wytłumaczyć swój nadmierny apetyt. Biedna kobieta, podobnie jak inni, nie potrafiła dostrzec, że posiada tak cenny towar. Nic nie szkodzi. Wytnie wszystkie gruczoły. Na pewno zorientuje się po wyglądzie, który jest chory. A jeśli nie, postanowił, że i tak wszystkie zatrzyma.

Wystarczy mu nóż. Tylko który? Miał całą kolekcję ze sklepu swojego ojca, począwszy od ogromnego tasaka rzeźnickiego do małego delikatnego noża do filetowania. Więc pewnie coś pośredniego. Naprawdę nie miał ochoty tego robić. Zupełnie jakby się przywiązał do Joan. Chętnie wracał do domu, wiedząc, że ona tam jest, że może z nią porozmawiać i pokazać jej swoją kolekcję. Nigdy nie miał domowego zwierzątka. Nie, nie, nie zwierzątka. Ona wcale nie była jak domowe zwierzątko. Nie, nie, nie. Już raczej… prawdę mówiąc, nigdy nie miał przyjaciela. Więc pewnie była dla niego jak przyjaciel. Mimo to sięgnął po jeden z noży do filetowania. W tym samym momencie jego uszu dobiegł z zewnątrz jakiś dziwny dźwięk.

Czyżby kojoty odważyły się już przyjść?

Wyjrzał przez małe okienko warsztatu. W lesie było spokojnie i pusto. Potem ją spostrzegł, jak szła w kierunku tylnego wejścia do domu. Widział także, że agentka specjalna O’Dell trzyma przed sobą broń.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

Maggie nie widziała żadnego samochodu, ale stało tam tyle różnych przybudówek, że mogły pomieścić niejeden wóz. Czyżby Shelby już pojechał do pracy? A jeśli nie do pracy, to na zajęcia? Może nawet jest w kamieniołomie i pomaga Watermeierowi i Bonzado. Ależ żałosny obrót wydarzeń. Morderca wraca na miejsce zbrodni i jeszcze pomaga ją rozwikłać. Simon Shelby stał obok i patrzył, czasami nawet faktycznie pomagał, podczas gdy oni przeglądali okaleczone przez niego ciała, jego rzeźnickie dzieło.

Teren był porządnie utrzymany Wszystkie budynki pobielone, trawa krótko przycięta i żadnego sprzętu walającego się po podwórzu. Jeden z budynków, być może warsztat, miał na bocznych ścianach lustrzane ogniwa słoneczne.

Maggie dotarła do tylnego wejścia. Nie zajrzała przez okno, postanowiła zapukać, upewnić się, że Simona nie ma, chociaż była o tym przekonana. Wsunęła smith amp; wessona pod kurtkę, na wypadek, gdyby ktoś jednak otworzył. Kiedy tak się nie stało, nacisnęła klamkę i ze zdumieniem stwierdziła, że drzwi nie są zamknięte na klucz. Wyjęła rewolwer i otworzyła je szeroko. Przystanęła i nasłuchiwała. Poza cichym pomrukiem urządzeń elektrycznych nie słyszała nic więcej. Weszła powoli do środka, czujnie się rozglądając. Pierwszym pomieszczeniem na lewo była kuchnia. Zajrzała do niej. Nic ciekawego, zupełnie zwyczajna kuchnia. Cichy pomruk wydawała mała zamrażarka w rogu. Maggie ruszyła dalej. Na prawo miała schody. Podniosła wzrok, lecz znowu nic. Za schodami znajdował się salon urządzony antykami jak sala wystawowa, z koronkowymi serwetkami i ciężkimi zasłonami. Doszła do drzwi i tak była skupiona na tym, co znajduje się przed nią, że nie usłyszała, jak podszedł od tyłu. A kiedy go usłyszała, było już za późno.