Выбрать главу

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIERWSZY

– Maggie?

Otwarcie oczu było bolesnym wysiłkiem. Światło ją oślepiało, obrazy nad głową wirowały, szum sprzętu wypełniał uszy. W ustach czuła smak gumy i waty. Próbowała skupić uwagę na głosie, skąd dochodzi, jeśli jest realny. Potem poczuła, że ktoś ściska jej rękę.

– Maggie? Musisz wrócić. Nigdy bym ci tego nie wybaczyła.

– Gwen? – Mówienie sprawiało ból, ale jednak umiała mówić. Spróbowała ponownie: -Gdzie jestem?

– Przestraszyłaś nas, O’Dell.

Odwróciła głowę i zobaczyła Tully’ego, który stał z drugiej strony łóżka. Ten drobny ruch spowodował, że zakręciło jej się w głowie.

– Co się stało? Gdzie jestem?

– Jesteś w klinice Yale-New Haven – odparła Gwen. – Przeżyłaś poważną hipotermię.

– Musieli wypompować z ciebie całą krew, O’Dell, ogrzać ją i wpompować na nowo. Więc już nie możesz narzekać, że jesteś zimnokrwista.

– Bardzo śmieszne. – Gwen obrzuciła Tully’ego oburzonym wzrokiem.

– Co, nie wolno pożartować?

– Naprawdę nas przestraszyłaś, Maggie – rzekła Gwen, głaszcząc ją ciepłą dłonią.

– Ale co się stało?

– Posłuchaj, będziesz miała problemy z pamięcią, więc pewnie nie pamiętasz, co się działo. Potem ci wszystko opowiemy, jak nabierzesz siły, dobrze?

– Ale jak długo byłam nieprzytomna?

– Od czwartku.

– Jaki dziś dzień?

– Sobota, kochanie. – Gwen nadal trzymała ją za rękę i głaskała po włosach.

– A co z Simonem Shelbym?

– Proszę, to pamięta. Zawsze na służbie, co, O’Dell? – Tully uśmiechnął się. – Wczoraj w nocy złapał go patrol stanowy z Marylandu. Nie wiemy, dokąd Shelby się wybierał. Miał w bagażniku kilka swoich skarbów.

– Skarbów? – spytała Maggie, usiłując pokonać irytującą mgłę.

– Mieliśmy rację – rzekł Tully. – Wycinał ludziom zdeformowane wątroby, mózgi z guzem, chore serca, kości. Policja z laboratorium w Meriden jest już prawie pewna, że te gałki oczne należały do dziennikarki z telewizji. Przeprowadzają jeszcze testy DNA pozostałych zdobyczy Simona. Zapewne dopasują niektóre z nich do ciał znalezionych w kamieniołomie. Powinnaś zobaczyć jego warsztat pracy, O’Dell. Pełno półek ze słoikami i pojemnikami. Trudno określić, ilu ludzi zabił i jak długo to robił. A on milczy. Szczerze mówiąc, jest bardzo prawdopodobne, że skończy w wariatkowie.

– Według mnie zaczął jakieś pięć lat temu – dodała Gwen. – Po śmierci matki. Rozmawiałam z pielęgniarką w tamtejszym szpitalu. Pamięta Simona Shelby’ego i jego matkę. Powiedziała, że bardzo mu współczuje. Matka co i rusz przywoziła go do szpitala w środku nocy. Ciągle skarżył się na silne skurcze żołądka, a badania niczego nie wykazywały. Być może matka go podtruwała, tak samo jak on podtruwał Joan Begley.

– Co z nią? – spytała Maggie. – Żyje?

– Żyje i wyjdzie z tego – odparła Gwen. – Jest w szpitalu w Meriden. Wygląda na to, że Shelby podawał jej małe dawki arszeniku. Czeka ją długa rekonwalescencja, ale lekarze są dobrej myśli.

– Zdawało mi się, że umarłam – wyznała Maggie. Tyle zdołała zapamiętać.

– Podobnie sądzili ci, co cię znaleźli – oznajmiła przyjaciółka, przysuwając się bliżej. – W każdym razie Luc Racine był przekonany, że nie żyjesz. Mówił mi o tym, jak nie można było wyczuć twojego pulsu, a źrenice w ogóle nie reagowały na światło. Ale profesor Bonzado nie zrezygnował tak szybko. Masz szczęście, Maggie. Łatwo pomylić hipotermię ze zgonem.

– Pewnie będziesz żałowała, że żyjesz, kiedy Cunningham weźmie cię w obroty – rzekł Tully, wciąż z uśmiechem na twarzy.

– Więc już wie.

– Powiedzmy, że to on przysłał ten biały kwiat. – Pokazał jej doniczkę, która stała na stoliku. – Na karteczce jest napisane, że to odetka biała, ale zwą ją też posłusznym zielem.

– Czy Luc i Adam są tutaj? – spytała Maggie, żeby zmienić temat.

– Wpadną później. No właśnie, Tully, zadzwoń do nich.

Maggie zdawało się, że Gwen i Tully wymienili znaczące spojrzenia, jakby coś przed nią ukrywali.

– Zaraz wracam – rzekł Tully i uścisnął dłoń O’Dell. – Emma prosiła, by ci przekazać, że dba o Harveya.

– Niech sobie tylko nie myśli, że pozwolę jej go zatrzymać.

– Tak, wiem. – Uśmiechnął się i wyszedł.

– Maggie, muszę ci jeszcze coś powiedzieć.

Przygotowała się na najgorsze. Poruszyła nogami. Były sprawne, ręce także.

– Co robisz? – Gwen zaśmiała się. – Wszystko działa, naprawdę. Pomyślałam tylko, że powinnam cię uprzedzić. Twoja matka tu jest. Siedzi w barku na dole, odpoczywa. Była tu od czwartkowej nocy.

– Och, okej. Super! Więc naprawdę martwiliście się o mnie.

– Przywracanie do życia ze stanu ciężkiej hipotermii może zabić. – Oczy Gwen zaszkliły się. Tłumione przez dwa dni emocje dały o sobie znać. – Wybacz, ale naprawdę się o ciebie bałam. Zresztą dzwoniłam nie tylko do twojej matki. Możesz się na mnie wściekać, ale jest tu jeszcze ktoś, kogo zawiadomiłam. – Ścisnęła dłoń Maggie, a następnie podeszła do drzwi. – Możesz już wejść.

Patrick wszedł pewnie i od razu zbliżył się do łóżka. Ale potem już tylko stał i patrzył.

– Powiedzieli ci? – spytała Maggie.

– I bardzo dobrze zrobili. Ciekawe, ile jeszcze razy byś przyjeżdżała i ile by cię to kosztowało dietetycznych pepsi. – Uśmiechnął się uśmiechem jej ojca.

– To byłeś ty – stwierdziła.

– Co?

– Myślałam, że nie żyję. Myślałam, że widzę mojego ojca… naszego ojca. Ale to musiałeś być ty.

– Opowiesz mi kiedyś o nim?

– A ile masz czasu? – Posłała mu uśmiech. Patrick zajął krzesło, na którym przed chwilą siedziała Gwen.

– Moja zmiana zaczyna się dopiero za parę godzin.

EPILOG

Trzy miesiące później

Szpital psychiatryczny w Connecticut

Simon nie cierpiał tego pokoju. Cuchnęło środkami dezynfekującymi, a wcale nie było czysto. W prawym górnym rogu przy suficie wisiały pajęczyny. Pielęgniarki i salowi, czy jak ich tam nazywają, też wcale nie byli czyści. Ten z tatuażem miał długie tłuste włosy i nieświeży oddech. Ale przynajmniej traktowali go odpowiednio. Doktor Kramer dał mu nawet lekarstwo na żołądek, które trochę pomagało… choć nie zawsze. Od czasu do czasu bóle powracały. Raz na jakiś czas około północy.

Przynieśli dwie tace z jedzeniem, to znaczy, że przydzielili mu współlokatora. Wypił już jego sok i schował plastikowy kubek pod łóżko, pod deskę w podłodze, gdzie urządził sobie skrytkę. Tu trzymał swoje nowe zdobycze. Musiał zachować ostrożność, ale coraz łatwiej przychodziło mu kraść słoiki z szafki z zapasami. Nocna recepcjonistka, lepiej znana jako Hilda Szczotka, zapominała czasem zamknąć szafkę na klucz.

Usłyszał przekręcany zamek w drzwiach. Wciąż podskakiwał na ten dźwięk.

– Simon. – Znowu ona. – To twój nowy kolega, Daniel Bender.

Nowy wyglądał jak dzieciak, kościsty bladeusz z potarganą brązową czupryną i pustymi piwnymi oczami.

– Cześć, Daniel. – Wstał, żeby uścisnąć mu dłoń. Stwierdził ze wstrętem, że jest zimna i wilgotna. Wytarł rękę o nakrycie na łóżku Daniela, a Hilda Szczotka pokazała dzieciakowi, gdzie ma trzymać swój skromny dobytek.

Po jej wyjściu Daniel siadł na skraju swojego łóżka i wlepił wzrok w tacę z jedzeniem.